Skocz do zawartości
Nerwica.com

Yrden

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Yrden

  1. Witam ponownie. W najbliższym czasie wybieram się do lekarza...zdecydowałem się bo nie chcę zmarnować sobie przez nerwicę życia. Gdyby nie moja ukochana żona w której mam pełne oparcie marnie by ze mną pewnie było. Mam do was jedno pytanie - czy ktoś dośwadczył tego co ja? - bo to jest głównym motywem ostatnio moich nerwicowych rozważań. Gdy kilka lat temu pierwszy raz pojawiła się myśl że mogę zrobić komuś bliskiemu krzywdę postanowiłem wyobrazić sobie jak to robię w nadziei że odrzucę tą myśl od razu i dam sobie spokój z takim myśleniem - niestety wyobraziłem sobie to tak kompleksowo że razem z tym wyobrażeniem pojawiło się uczucie chęci...to znaczy wyobraziłem sobie że chcę zrobić komuś konkretnemu krzywdę i to dobiero mnie przeraziło maksymalnie. Od tego momentu nie wiem czy człowiek jest sobie w stanie w sobie wytworzyć takie uczucie na zawołanie czy ja po prostu to tak na prawdę lubię...i tego się najbardziej boję...czy ktoś doświadczył czegoś podobnego? [ Dodano: Sro Sty 10, 2007 3:37 pm ] Czy naprawdę nik nie doświadczył tego samego? Czy tylko ja potrafię wyobrazić sobie i poczuć jakby tą chęć? Zaczynam się bać że na prawdę mogę tego chcieć...jak ja się tego boję.
  2. W moim przypadku zaczęło się to około sześciu lat temu - miałem wtedy 24 lata. Leżąc sobie spokojenie w wannie zacząłem się zastanawiać po raz kolejny co się dzieje z człowiekiem po śmierci i wyobraziłem sobie że moje "ja" przestaje całkowicie istnieć - wywołało to u mnie straszny lęk - tak silny jakiego wcześniej nigdy nie czułem. W panice wyszedłem z wanny i pognałem do swojego pokoju...ale ta myśl długo jeszcze miała mi towarzyszyć. Wieczorem jak kładłem się spać...w dalszym ciągu niemiłosiernie się bojąc pomyślałem sobie że strasznie by było gdyby ten lęk już mnie nie opuścił...no i sobie wykrakałem. Później lęki rozprzestrzeniły się na myśli o tym że sam sobie zrobie krzywdę, że niedługo umrę, że wyskoczę przez okno mimo że życie cenię sobie bardzo itp...przez długi czas jedne lęki zastępowały inne. Po kilku tygodniach byłem zmasakrowany psychicznie - bałem się że zwariuję, potrafiłem sobie wyobrazić że trafię do szpitala psychiatrycznego co oczywiście potęgowało lęki...w ten deseń trwało to kilka miesięcy - w pewnym momencie zacząłem myśleć (nie wiedzieć skąd mi się to wzięło) że mogę zrobić krzywdę moim bliskim (rodzicom, narzeczonej). Mało tego - potrafiłem sobie wyobrazić i wywołać w sobie uczucie że to może mi się podobać - wtedy to już całkiem myślałem że oszaleję, zacząłem myśleć że ja tak na prawdę jestem złym człowiekiem, że jestem egoistą i całe życie myślałem tylko o sobie, że może tak naprawdę jedyne co lubię to krzywdzić innych, może to jest jedyny sens mojego życia - a przecież całe życie unikałem agresji, nienawidziłem sytuacji z użyciem siły czy nawet agresywnych zachowań ludzi wobec siebie, kochałem i nadal uwielbiam zwierzęta i nigdy nie zdobyłem się i nie zdobył bym się na to żeby zwierzę czy człowieka skrzywdzić. Lęki tak skutecznie mną zawłądnęły że zacząłem częściej przebywać na chorobowym i urlopach, pełna apatia - w końcu pewnego wieczora nie wytrzymałem - pojechałem na psychiatryczną izbę przyjęć - doktorek olewawczo mnie wysłuchał, przepisał xanax i pożegnał ozięble. Xanax nawet pomagał...przetałem się bać..ale znowu zaczynałem myśleć że jak przestanę się bać tych myśli to w końcu one mnie przezwyciężą...i w kółko macieju. W końcu zdecydowałem się na ten krok i udałem się do psychologa...terapia trwała kilka tygodni...straciłem kupę czasu, pani psycholog jakaś opryskliwa cały czas była i guzik ta psychoterapia dawała więc ją przerwałem i dalej brałem xanax. W końcu jakoś i właściwie nie wiem jak wszystko zaczęło znikać...lęki się skończyły, myśli także minął rok, drugi...pojedyńcze myśli czasami powracały ale potrafiłem je "olewać", zostawiłem xanax w diabły. Trzy lata temu wziąłem z moją narzeczoną a obecnie żoną ślub. I wszystko było by fajnie...gdyby nie to że kilka miesięcy temu wszystko zaczęło wracać bardzo powoli...pojedyńcze myśli, małe lęki.Stwierdziłem też całkiem obiektywnie że przez te parę lat coś się ze mną porobiło i wredny i złośliwy się wobec ludzi zrobiłem, prowadząc samochód agresywny jestem wobec innych kierowców, wkurzają mnie ludzie w sklepach bo stoją w kolejkach przede mną, bo głupio wyglądają, bliscy potrafią mnie wkurzyć jakąś pierdołą... Zaczęły mnie nawiedzać myśli że jeżeli nie ma nic po śmierci to po co mam być porządnym człowiekiem, może ja jednak rzeczywiście jestem tak naprawdę zły i lubię zabijać, krzywdzić....raz, drugi, setny i jakiś tydzień temu zaczęło się na dobre...chodzę i się co chwilę boję jednego...że skrzywdzę moją kochaną żonę, że może ja jej nie kocham, a co to jest właściwie miłość, czy ja wogólę potrafię kogokolwiek kochać? A jak sobie wyobrażę życie bez niej to aż mnie ze strachu trzęsie. Pytania jakie mnie dręczą to: Czy człowiek jest zdolny wyobrazić sobie uczucie że coś czego się panicznie boi mu się podoba - taką chęć i żeby to uczucie samo się potem zaczęło pojawiać wraz z tą myślą i strachem - bo oczywiście teraz boję się czy nie jest tak że ja tak na prawdę to lubiłem zawsze tylko nigdy sobie tego wcześniej nie uświadomiłem. Czy ten silny stres jest w stanie tak człowieka zmienić że będzie wrogo do innych ludzi na starcie nastawiony? Czy to wszystko co napisałem pasuje do nerwicy natręctw? Co wy o tym sądzicie. Byłbym zobowiązany za opinie. Pozdrawiam.
×