Skocz do zawartości
Nerwica.com

cwhfy

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia cwhfy

  1. cwhfy

    podroz samolotem

    Hej! Na początku się przedstawię, nazywam się Justyna i mam 23 lata i chyba nerwicę. Historia mojej nerwicy jest długa i nie chcę jej opowiadać w tym momencie (a też nie ma po co). Wchodzę na forum dość często, raczej rzadko się udzielam (w zasadzie musiałam przypomnieć sobie hasło i nazwę użytkownika... chociaż podejrzewałam, że pisałam kiedyś jakieś posty a tu niespodzianka - zero postów i wiadomości). Za 3 tygodnie planuję lot samolotem, w związku z czym zaczęłam się już denerwować i szukać w necie info. Oczywiście większość postów i artykułów znam prawie na pamięć, bo od kiedy mam nerwicę często o tym czytałam, szczególnie często przed lotami. Oczywiście jak większość z nas, gdy byłam młodsza nie bałam się niczego. Przed "nerwicą" - używam cudzysłowu, bo diagnozy nigdy takiej nie usłyszałam, ale też nie poszukiwałam za bardzo - latałam 4 razy do USA i z powrotem, czyli 4 loty po ponad 10 godzin. W tym jeden lot całkiem sama, bez nikogo znajomego. Wszystko było fajnie, cieszyłam się itp. Później pojawiły się ataki paniki w codziennych sytuacjach, no więc pierwszy lot od tego czasu (krótki, do Hiszpanii) był dużym stresem, leciałam z chłopakiem i jeszcze jedną znajomą parką, z powrotem również - jakoś to przeżyłam. Generalnie w tym okresie czasu z moimi atakami paniki było już lepiej. Teraz w sumie nie miewam ich wcale :) Rok później (wakacje 2014) wybrałam się z chłopakiem na Cypr. Lotem stresowałam się dużo wcześniej więc zaopatrzyłam się w Hydro (ogólnie nie biorę leków i raczej nie chcę, zwłaszcza że ataków już nie mam, lęk jakiś czuję ciągle, ale w sumie nie narzekam... jest na prawdę okej, natomiast w okresie apogeum gdy ataki paniki miałam 3 sekundy po wejściu do tramwaju, w domu, na wykładzie, jakieś 100 razy dziennie - nie było mowy w ogóle o samolocie, wtedy pół godziny samochodem ze znajomą osobą wprawiała mnie w przerażenie). Lot na Cypr skończył się tym, że przespałam 2 z 3 godzin, chociaż oczywiście w momencie startu myślałam, że umrę. Obudziłam się, było piękne słońce, wiedziałam że już pozostało mi mniej niż połowa lotu, cieszyłam się że przespałam najgorszy okres, było super. Było mi nawet dobrze. Aha, przypadkiem dostaliśmy miejsce przy skrzydle a więc dość dużo miejsca na nogi itp. Powrotna podróż była straszna. Lecieliśmy wieczorem, było już ciemno. Pani na lotnisku rozdzieliła mnie i chłopaka (zorientowaliśmy się przy wchodzeniu na pokład) i siedziałam za nim - nie mogłam się więc przytulić i zamknąć oczu itp. Moja sąsiadka niestety nie chciała się zamienić miejscem (swoją drogą straszna współpasażerka, ale to nic...). Wzięłam 2x więcej Hydro niż w tamtą stronę i przez 3 godziny nie zasnęłam. Miałam atak paniki przez 3 godziny. 2 litry wody wystarczyły mi na jakieś 15 minut. Tuż przed startem, gdy jeszcze samolot stał na płycie lotniska, a drzwi były otwarte, myślałam że nie wytrzymam, mówiłam chłopakowi, że ja nie dam rady i wysiądę. Problemem było to, że z Cypru nie bardzo dałoby się i tak wrócić nie podróżując samolotem... Gdy podeszłam do drzwi (otwartych, po prostu pooddychać) zobaczyło mnie 2 stewardów, byli zdziwieni, patrzyli to na siebie to na mnie, co wprawiło mnie już w totalne przerażenie... Wyglądali jakby pierwszy raz w życiu widzieli bojącego się człowieka... Gdy na ich pytanie "a co się dzieje?" odpowiedziałam, że po prostu bardzo boję się latać, oni powiedzieli, że spokojnie, mają na pokładzie alkohol. Dla mnie alkohol jest kolejnym stresorem - gdybym się napiła, chyba już całkiem byłabym przekonana że umrę. Oczywiście nie mogli o tym wiedzieć, no ale zestresowali mnie strasznie. Przez cały lot w samolocie było ciemno, ja na zmianę wstawałam, siadałam, chodziłam do łazienki i do stewardów po wodę/herbatę, bo na zmianę było mi gorąco i lodowato. Wtedy uznałam, że nie ma nawet najmniejszej możliwości że kiedykolwiek wsiądę do samolotu. Z samolotu, po 3 godzinach paniki wysiadłam wykończona. Byłam zadowolona, że już po, ale to były najgorsze 3 godziny mojego życia. Minął ponad rok (minęły kolejne wakacje - 2015 i już kolejny miesiąc). Z tamtym chłopakiem, z którym byłam i który pomagał mi się uspokoić w czasie lotu, już nie jestem, a niestety w czasie nerwicy wiele uzależniałam od tego, czy on będzie ze mną - ogólnie wszystko przychodziło mi łatwiej gdy on był ze mną. W ciągu tego roku chyba nie było dnia w którym nie pomyślałabym o locie samolotem. Przeraża mnie to, że może mnie to tak bardzo ograniczać. Chcę zwiedzać świat, a nie bać się bycia w samolocie przez jakiś tam okres czasu. Marzę żeby robić to sama, nie czekać aż ktoś będzie wiecznie trzymał mnie za rękę... Ataków paniki nie mam. Przestałam bać się biegania, pociągiem mogę jechać już chyba wszędzie, samochodem też choć autostrady mnie stresują, ale znoszę je. Teraz mam wspaniałą okazję na fajny wyjazd. Wszystko składa się super - mój brat będzie w Belgii z pracy, przez co mogę tam mieszkać, oczywiście jest to znaczna redukcja kosztów itp itd. Gdy dostałam od brata zaproszenie jakieś 2 miesiące temu powiedziałam od razu że nie ma szans - nie polecę samolotem. Później nawet o tym nie myślałam, ale wiadomo - czułam w sercu żal, że nawet nie biorę tego na poważnie pod uwagę. Niedawno poznałam wspaniałą osobę z Belgii - chłopaka - z którym bardzo chcę się zobaczyć znowu. Przyleci tutaj na pewno początkiem 2016, jednak przecież ja mogę lecieć tam w listopadzie. Pojawiła się więc dodatkowa "motywacja" - teraz mam już trzy - odwiedzić brata, zwiedzić piękne miasto jakim jest Bruksela oraz spotkać i spędzić czas z bardzo fajną osobą :) Jednak oczywiście boję się lecieć... Nie mam ataków paniki od ponad roku, w zasadzie w życiu codziennym mogłabym zapomnieć o nerwicy (no dobra, nie dałam się namówić na jakieś szalone karuzele jakiś czas temu, ale mogę bez nich żyć). Ale pamiętam lot z Cypru, pamiętam jak było i jak się czułam. Wiem też, że poleciałabym do Belgii sama. Nie wiem czy dam radę. Fakt, że już zapomniałam jak to jest mieć atak sprawia, że moje uczucia co do wyjazdu fluktuują z godziny na godzinę... Wczoraj kładłam się spać szczęśliwa, z podjętą decyzją, że dziś bukuję bilet i po prostu polecę. Obudziłam się rano, pomyślałam o tym jako o pierwszej rzeczy po przebudzeniu i w momencie poczułam ścisk w żołądku i szybki puls. Mam za sobą cały dzień rozmyślań i wyobrażeń... już wyobrażam sobie tę puszkę do której wsiadam i panikuję, wyobrażam sobie, że tuż przed zamknięciem drzwi ja po prostu spanikowana wybiegam. A nawet jeśli nie wybiegnę, to wyobrażam sobie jak startujemy a ja zaczynam coś odwalać na pokładzie, biegać i krzyczeć, że chcę wysiąść :/ Ale dzisiaj miałam tez chwile gdy wyobrażałam sobie siebie zrelaksowaną itp itd. Zaczytaną w książce, ze świadomością, że za 1.5h będę w mieście, którego nigdy wcześniej nie widziałam, że spędzę wspaniałe 6 dni zwiedzania i spędzania miło czasu z ludźmi. Wiem że to tak strasznie krótko. Jednak dzisiaj cały dzień jestem zestresowana. Gdy rozmawiałam z koleżankami na uczelni i opowiadałam im co czuję, dosłownie zasychało mi w ustach, serce szalało, brzuch bolał. Nie wiem... Gdy tak patrzę na wszystkich którzy nie rozumieją co czuję, myślę że muszę to zrobić i tyle. Zastanawiam się czy może ten lot pomoże mi przezwyciężyć taką fobię... Bo to jest fobia na 100% (paradoksalnie - studiuję psychologię i na prawdę dużo wiem z teorii nt. ataków paniki, fobii, lęków...). Nie chcę wiecznie uciekać i wybierać "bezpieczniejszego" dla mnie samochodu, którym jedzie się ponad 10 godzin... Czytałam dziś wiele art., również w j. angielskim i pomyślałam, że wydrukuję je sobie i wezmę na pokład. Nie ma w tych art. nic odkrywczego... wszystko to wiem, ale może czytanie tego w tym dokładnie momencie coś pomoże? Najbardziej boję się momentu 10 min przed startem, startu i 10 min po starcie. Myślę, że dalej będzie dobrze - będę kontrolować oddech, zagadam do kogoś, będę zerkać na zegarek i patrzeć jak mija szybko czas i jak mało mi zostało. Powiedzcie mi, o czym myśleć siedząc w tym samolocie i czekając aż zamkną się drzwi i nastanie ta chwila od której nie będę mogła wyjść? Bo oczywiście o to chodzi... że będę uwięziona w samolocie. Uwięziona to głupie słowo... w rzeczywistości samolot i w ogóle powstanie takiej techniki daje człowiekowi wolność - może łatwo przemieszczać się z jednego końca świata na drugi. A dla mnie to uwięzienie na jakiś czas w miejscu bez wyjścia. Może ktoś z Was podpowie mi, co myśleć wtedy? Żeby nie wysiąść po prostu w ostatniej chwili. W czasie startu (podczas ostatnich lotów) czułam się dosłownie jakbym z każdym metrem wyżej umierała coraz bardziej To głupie. Po prostu jakby świat miał się zawalić, miałabym dostać zawału, udaru, wszystkiego tego najgorszego. Wtedy pojawia się właśnie ta myśl że muszę zaraz zacząć krzyczeć itp. Jak najłatwiej to przetrwać? Wziąć tablet, podłączyć słuchawki i oglądać film, czytać książkę, a może nic nie robić i stanąć twarzą w twarz ze strachem? Wiem, że nikt nie da mi tu rady jak pokonać fobię... Ale może jakaś praktyczna wskazówka na czym skupić myśli. Pomyślałam jeszcze, że porozmawiam z kimś z mojej uczelni (jakimś prowadzącym) o tej fobii. Nie chcę również brać hydro, bo mam z nią złe wspomnienia. Nie dość że nie zasnęłam, to chyba sprawiła że serce biło mi bardzo nierówno - możecie sobie wyobrazić jak spotęgowało to mój strach. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta mój przydługi post. Mam wrażenie, że im więcej osób będzie jakoś trzymać za mnie kciuki tym lepiej to wszystko przeżyję. Buziaki :)
×