Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mała Zagubiona

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Mała Zagubiona

  1. Nie napisałam wczoraj nic bo miałam kłopoty z siecią, a poza tym wczorajszy dzień był paskudny. Z psychologiem nie wyszło, muszę zadzwonić do tej poradni w poniedziałek i się umówić. Nie wiem czy będzie potrzebne skierowanie ale tą kwestię już rozwiązałam (dobrze mieć znajomych, których rodzic jest lekarzem:))... Trochę się podłamałam, bo nie takie to proste z tym psychologiem jak się nie chce płacić. Ale nie mam wyjścia... Muszę próbować! Moja ukochana, egoistyczna grupa dobiła mnie dodatkowo (po raz pierwszy rozpłakałam sie na uczelni :/). Nie mam już siły na tych samolubów, człowiek im pomaga, materiały znosi, siedzi całą noc, przepisuje dla nich wykłady... A oni się nawet nie obejrzą czy mnie coś potrzeba... Ach, szkoda słów... A parę z tych osób to byli moi przyjaciele (do czasu gdy nie "podpadłam" im)... Ale wtedy miałam ciężki "okres", nawet nie zapytali czy wszystho u mnie oki tylko skupili sie na tym czego ja w tym momencie dla nich nie zrobiłam. Przepraszam ale nadal mam na nich takie nerwy, że uuuuuuuuch. A nie będę tego w sobie dusić i czekac aż wybuchnie (tu się mogę wyżyć). Jak mi się uda umówić na wizytę to się podzielę wrażeniami, pozdrawiam i ściskam mocno.
  2. Mała Zagubiona

    [Łódź]

    Hej! Ja jestem przeszczepioną Łodzianką i potrzebuję pomocy :-(. Może ktoś zna dobrego państwowego psychologa... U mnie to chyba depresja... Potrzebuję fachowej pomocy a nie stać mnie na prywatne wizyty. Jutro idę do Palmy bo moja znajoma słyszała, że tam są dobrzy specjaliści ale sama nigdy nie kożystała z ich pomocy i nie wiem. Nie chcę żeby mnie naszprycowano lekami i wio, radź sobie sama... Będę wdzięczna za wszelkie opinie, adresy czy kontakty. Wiem, że wybór psychologa to indywidualna sprawa (to jak z doborem przyjaciela) ale ja nawet nie mam za bardzo pomysłu gdzie szukac poza Palmą...
  3. Posłuchałam :-), jutro idę do poradni, z kuzynką żeby mi raźniej było. Boję się ale czuję, że to krok bliżej wolności, muszę wreszcie wygnać tego potwora co we mnie siedzi. Każdy dzień z większą chęcią do życia będzie sukcesem. Wiem, że czeka mnie jeszcze długa droga i do tego wyboista. Najciężej było mi uświadomić sobie, że to już jedyna jak mi została ku radości :-). I tak dziękuję :-). Gdybyś mi tego nie napisała nadal wierzyłabym, że to może jednak nieszkodliwy dołek a nie depresja. I czekałabym następne 3 lata na decyzję o wizycie u lekarza (że nie wspomnę-jakby mi kazał łykac leki to bym go opluła). Pozdrawiam i ściskam.
  4. Lena, marne to pocieszenie bo ciężko mi czytać takie historie... Tak jak ja musisz poszukać pomocy specjalisty. Bo ucieczka nic nie daje. Ja już od 3lat jestem namawiana i dopiero teraz po pożądnym kopie od losu, gdy straciłam-przez napad agresji i histerii (oczywiście pod wpływem alkoholu) człowieka na którym mi zależało, zrozumiałam że nie chcę tak... On mnie nie zrozumiał i dla niego jestem psychiczną alkoholiczką... No żenada . Jak go gdzies spotkam na ulicy to sie zapadnę pod ziemię... Panicznie boję się samotności ale muszę teraz sama przez to przejść bo inaczej stracę wszystkich... Czuję, że jest ze mną źle bo jak zawsze biegłam do przyjaciół tak teraz się od nich odcinam... Mam to szczęście, że moja obecna współlokatorka przeszła przez podobne piekło, choć udało się bez leków ale za to u super-drogiego psychologa... Ona w mig wychwytuje jak jest bardzo źle ze mną. Są dni, że mam masę siły żeby walczyć i przychodzą takie jak dziś-gdyby nie Kacha przeleżałabym w łóżku cały dzień bo poco w ogóle wstawać?! meskalina dzięki za radę, nie znam jeszcze tego forum za bardzo poza tym uspokoiłaś mnie, że leki mogą być potrzebne (choć nadal wolałabym nie) bo nie zawsze człowiek jest w stanie sam wyjść z tego. Dziękuję Wam obu, to wszystko dla mnie dużo znaczy... Dziś mam naprawdę kiepski dzień i chaos w głowie... Przepraszam jak nabazgroliłam jakieś głupoty... Dziękuję Wam obu.
  5. Nie wiem czy dobrze trafiłam...Nie wiem czy mam depresję, nerwicę czy jestem jakimś psycholem... Ale wiem, że nie radzę sobie z moim życiem. Jestem sama(w sensie nie mam faceta - czego mi brakuje, ale nic na siłę), mam przyjaciół,wspaniałych ludzi ale jeśli nie zacznę wreszcie czegoś ze sobą robić to ich stracę. Jestem nieśmiałą przylepą, która nie potrafi funkcjonować bez ludzi obok siebie...Dlaczego? Bo nie akceptuję swojej własnej osoby i szukam potwierdzenia swojej wartości u innych. To wszystko ma swoje korzenie już w dzieciństwie. Miałam 5lat jak zaczęłam nosić okulary (takie mega gogle w sumie) i dzieci w przedszkolu mnie odrzuciły. Nikt nie chciał się ze mną bawić, wszyscy ze mnie szydzili... Potem trafiłam z deszczu pod rynne, na koleżankę z rodziny patologicznej, która mnie szantarzowała i wykożystaywała (pamiętam jak dziś, że któregoś dnia pomyślałam o samobójstwie choc miałam tylko z 8 lub 9 lat). Ale Nina sie wyprowadziła i koszmar minął. Ja mam kochających mnie nade wszystko rodziców ale brak mi zdrowego kontaktu z otoczeniem. Wygląda to też tak, że każda impreza (a jestem studentką i trochę ich jest) kończy się dołem i tym, że się upijam a jak ktoś w takim stanie próbuje ze mną rozmawiać to jest histeria i awantura. Kolejna sprawa, że nie pogodziłam się jeszcze z rozstaniem z moim byłym facetem (choć minęły już 2 lata od rozstania). Cały mój związek z nim był okupiony jedną wielką schizą, płaczami i wyssał ze mnie wszelkie siły... Marek powraca w moim życiu jak bumerang ale tylko na chwilę. Efekt tego taki, że zalana wypisuje do niego sms-y co jest już totalnie dla mnie dobijające bo on na nie nie reaguje... A ja go nadal kocham bo zbudowałam sobie w głowie jego obraz jako osoby dla mnie idealnej.I tak robię z każdym napotkanym facetem. Jak mi nie wychodzi z nim to jest znowu upijanie się awantury i wielki, wielki wstyd...I tak zapętlam się i zapętlam, wszystko tłumaczę trudnymi przejściami, upijam się, wszczynam awantury, wciągam w to wszystkich swoich znajomych i na drugi dzień jak sobie to uświadamiam to jest znowu deprecha, brak chęci do życia, brak pomysłu co dalej... Jak pisałam mam kochających rodziców ale im nie potrafię nic powiedzieć, nie chcę żeby się martwili, mają tylko mnie. Jestem na wymarzonych studiach, trochę ciężkich ale nawet tego nie odczuwam... Chociaż sytuacja w mojej grupie jest gorzej niż tragiczna... Nie wiem już gdzie szukać pomocy, na dobrego prywatnego psychologa czy psychiatrę mnie nie stać. A nie chcę trafić na osobę, która zagłuszy to wszystko lekami. Może ktoś zna dobrego, uczciwego lekarza, który na Kasę Chorych potrafi pomóc... Ze mną już tylko gorzej, coraz częściej tracę motywację do życia, coraz częściej odnoszę wrażenie, że wszystko nie ma sensu. Ale bardziej martwię się o tych wszystkich ludzi, którzy muszą znosić moje zachowanie. Ile można oczekiwać od drugiej osoby, że będzie wysłuchiwała moich pijackich wywodów tudzież zbierała mnie po dołach na własne życzenie? Nie potrafię już tracić ludzi... po tym jak poddałam się i straciłam Marka panicznie się boję, że już nikogo nie znajdę, że mam takie schizy, że nikt ze mną nie wytrzyma, że zbyt wielu ludziom pozwoliłam odejść bo nawet nie próbowałam ich zatrzymać... Teraz robię dokładnie odwrotnie i każdy facet ucieka z krzykiem... Jestem nieśmiała, nie jestem brzydka ale nie jestem Miss Polonią (choćby ze względu na wzrost), ale brak mi wiary w to, że jest na tym świecie ktoś kto mnie pokocha bezwarunkowo, że zawsze będę musiała toczyć ciężką walkę o drugiego człowieka i zawsze skończy sie to upadkiem... Jeśli napisałam to wsszystko chaotycznie to przepraszam, jestem na takim zakręcie życiowym, że nie potrafię spokojnie o tym pisać... Będę wdzięczna za każde słowo, adres lub telefon do lekarza... Za wszystko...
×