Skocz do zawartości
Nerwica.com

BlueAngel

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez BlueAngel

  1. Bardzo dziękuje za miłe słowa. W sumie sądzę że choć cierpię na to zaburzenie to nie byłem złym chłopakiem. Nie krzyczałem na swoją dziewczynę, nie upijałem się, nie ubliżałem jej, gdy mnie o coś poprosiła to mogła na mnie liczyć a gdyby nie daj boże stała się jej krzywda mogłem stanąć w jej obronie. Chyba nie doceniła tego. Uznała że przy kimś innym będzie szczęśliwsza. Czasami tak bywa że ludzie nie mogą się porozumieć. Sądzę że jestem dobrym człowiekiem pewno tak jak większość z nas. Pozdrawiam serdecznie
  2. Jako nowy członek forum witam wszystkich bardzo serdecznie Chciałbym napisać tutaj kilka słów o swoim problemie zaczynając może od początku. Jako dziecko nie sprawiałem większych problemów wychowawczych. W szkole podstawowej nie byłem uczniem wyróżniającym się ba powiedziałbym że nawet mieściłem się w grupie uczniów mniej zdolnych. Czy miałem jakieś kompleksy ? może podejście nauczycieli sprawiało że czułem się źle, tego już nie pamiętam. Byłem jednak bardzo ambitny, notowałem swoje oceny i porównywałem z ocenami kolegi któremu nauka szła lepiej, chciałem być lepszy. Po szkole podstawowej mogłem iść do technikum jednak z własnej głupoty i trochę też z namowy kolegi wylądowałem w zawodówce. Byłem człowiekiem spokojnym, co zostało zaobserwowane przez „kolegów” z klasy. Rozpoczął się dla mnie ciężki okres szykan i znęcania się psychicznego. Nie pamiętam już teraz szczegółów i nie chce ich pamiętać, chciałem wymazać ten okres trzech lat z mojego życiorysu. Jedno jest pewne trafiłem do piekła, do piekła na ziemi. W tym okresie po raz pierwszy pojawił się natręctwa. Pierwsze jakie pamiętam, teraz już niewyraźnie było natręctwo związane z jednym z „kolegów” z klasy. Byliśmy na wagarach i pamiętam jak przez mgle że dotknął mnie w szyje. On chyba lubił się przechwalać o swoich podbojach miłosnych. Doznałem wtedy uczucia lęku że mogłem się przez to dotknięcie czymś zarazić. Minęło to jednak dość szybko. Następne natręctwo o dziwo było również z tym człowiekiem. I tu chciałbym napisać coś o swoich marzeniach. Marzyłem, widziałem siebie jako kogoś wielkiego, snułem wspaniałe plany człowieka który będzie kimś wielkim, który może coś w życiu osiągnąć to było dla mnie bardzo ważne. Natręctwo dostałem w głupiej sytuacji ten człowiek powiedział do mnie że taki ktoś jak ja nigdy nie będzie się kochał z dziewczyną, chodziło mu o sex. I jakoś tak odruchowo, tak jak wiele razy się słyszy padło, ...a to załóż się... może i ja to powiedziałem urażony, nie pamiętam. Podałem mu rękę i nagle już chyba w tym momencie tego też dokładnie nie pamiętam przeszył mnie lęk że coś się może złego wydarzyć, że mogę coś stracić. Powiedziałem wtedy chyba że nie jestem pewien i się nie zakładam ale nie pamiętam tego dokładnie. Wiem że po jakimś czasie dałem mu jakieś pieniądze i poprosiłem aby przysiągł że się ze mną nie założył, co uczynił. Natręctwo jednak nie ustępowały. Szkoła się skończyła. Nastał dla mnie ciężki okres, męczony chorobą. Lękiem że mogę cos utracić, zamknięty w swoim pokoju popadałem w coraz to większe przygnębienie. Był to dla mnie bardzo ciężki okres. Okres w życiu człowieka kiedy inni są radośni i szczęśliwi. Rozpocząłem prace i przez namowę ojca trafiłam do technikum wieczorowego. Miałem sobie nie dać rady a tu w drugiej klasie miałem najwyższą średnią w swojej klasie a w trzeciej już najwyższą średnią w szkole wśród wszystkich klas wieczorowych. Natręctwo przestało mi dokuczać. Będąc już na studiach przypomniała o sobie moja choroba. Pojawiło się natręctwo które polegało na tym iż mogę zareagować w jakiś gwałtowny sposób, że mogę kogoś skrzywdzić. Miałem myśli że nie zapanuje nad swoim ciałem i w jakiś sposób skrzywdzę kogoś. Przeglądałem to forum i zauważyłem że wiele osób cierpi z powodu takich myśli, związanych z możliwością skrzywdzenia kogoś, czy zareagowania w jakiś wybuchowy sposób. Uczestniczyłem przez krótki czas w psychoterapii, zacząłem brać leki. Z czasem zaczęło ustępować i w tej chwili na szczęście już tego natrectwa nie mam. Mam też taki problem jaki spotkałem u innych na forum, chyba klasyczny. Wychodząc z domu sprawdzam po kilka razy gaz, wodę, czy kuchenka jest wyłączona nawet telefon, podnoszę słuchawkę kilka razy i słucham czy jest sygnał. To nie jest na szczęście dla mnie takie straszne, bo w końcu po kilku głupich powtórzonych zerknięciach na wszystko jeszcze raz, mogę w końcu wyjść. Nawet jak napisałem prace magisterską to miałem przez pewien czas natręctwo że informatyk który naprawiał mi komputer mógł mi ja wykraść i teraz mogę stracić dyplom. Na szczęście minęło dość szybko. Wszystko powinno być w porządku ale może z rok temu wrócił do mnie ten lęk z tym zakładem (czytaj wcześniej). To przyszło jakoś tak niespodziewanie, jeden idiotyczny impuls myślowy. A nadmienię że pomiędzy tym atakiem a poprzednim minęło już może z 10 lat. Zacząłem analizować wszystko od początku, zacząłem znowu upewniać się że nic złego nie zrobiłem. Wiem że to co robię jest chore jak również wiem że nie zrobiłem nic co mogłoby mi zaszkodzić ale czuje taka niepewność a chcę pewności na 100%. Zacząłem analizować kodeks cywilny, czytałem ale wystarczyło jedno zdanie i znowu atak niepewności. W końcu postanowiłem ze udam się do prawnika. Tyle że co mu powiem, jak powiem mu dokładnie jak było to skieruje mnie pod inne drzwi, drzwi psychiatry. Więc trochę ubarwiłem opowieść na moja niekorzyść oczywiście, że ktoś mnie nagrał, że się do czegoś zobowiązałem. Prawnik stwierdził i tak ze to jest chore i abym się nie martwił. I myślicie ze pomogło, a wcale, może przez pewien czas czułem się lepiej. A najciekawsze jest to że miałem dziewczynę, ale paranoja się modyfikuje. Miałem nawet umówić się z tym człowiekiem z którym mam te natrętne myśli aby mnie jeszcze raz upewnił że nic złego nie zrobiłem. Uczestniczyłem na szczęście w psychoterapii i moja psychoterapeutka mi to odradziła, że to niema sensu bo natręctwo się kolejny raz „zmodyfikuje” a jak nie opanuje swoich zachowań to będę musiał brać leki, na które się nie zgodziłem. Jednym zdaniem jedna wielka paranoja. Przypuszczam, ba jestem pewien że jakiekolwiek ustępstwa tej paranoi nie przyniosą żadnej długotrwałej ulgi. Na moje szczęście mam tą świadomość. Około miesiąc temu znalazłem się w szpitalu i w tym samym okresie zostawiła mnie dziewczyna. Nasz związek trwał ponad 4 lata i może nie byłoby w tym nic strasznego ale zarzuciła mi ze jestem za mało czuły. Wiedziała o moich zaburzeniach. Nie wiem czy to nie jest wina moich zaburzeń ze tak mnie spostrzegała, może byłem faktycznie za mało czuły, może ten ostatni atak coś we mnie zabił, może nie potrafiłem opanować zła. Ona stwierdziła że się zasłaniam swoimi problemami z psychiką. Może za mało ją tuliłem, za mało całowałem, może byłem zbyt oschły, ale ja ją naprawdę kochałem. Straciłem ją i wiem że jest z kimś, wiem że ktoś do niej chodzi i z nim idzie na Sylwestra. Ona twierdzi że to jej kolega. Co ja takiego złego zrobiłem? Próbowałem z nią porozmawiać a ona powiedziała abym już więcej do niej nie dzwonił. Przypuszczam że to może być wina moich zaburzeń, może to moja wina. Ciężko jest walczyć z takimi zaburzeniami, ktoś kto nie doświadczył tego bólu nie będzie wiedział jakie to piekielnie uciążliwe. Jakoś źle się z tym wszystkim czuje. Zaburzenia dodatkowo wspomnienia po tak długim związku trudno mi z tym wszystkim i jeszcze w takim okresie świątecznym i Sylwestrowym. Może też winię się trochę że rozpad związku. Co o tym sadzicie, czy kogoś dotknęło coś podobnego? Chciałbym myśleć pozytywnie i może należy sobie to wszystko jakoś wytłumaczyć. Jeśli nasze życie tu na ziemi ma jakiś sens to i może to moje (nasze) zaburzenie czemuś służy. Czasami tak się zastanawiam dlaczego niektórzy cieszą się pełnia życia a inni muszą nieść taki ciężar. Jak ciężko jest odnieść sukces kiedy należy walczyć z paranoją i jakie to trudne. Co jest wart człowiek któremu natręctwa starają się zabrać marzenia. Jestem pewien na 100% tego że prawdziwie coś w swym życiu strącę jeśli dam się przezwyciężyć tym zaburzeniom, jeśli im ulęgnę. Być może to przez nie straciłem dziewczynę. To jest moja (nasza) wojna ze złem, złem na które pewno nie zasłużyliśmy ale które nas dotknęło. Mam wielka ochotę kiedyś stanąć i spojrzeć z perspektywy na swoje życie, uśmiechnąć się i powiedzieć że po mimo takiego brzemienia dałem sobie rade. Bardzo tego wszystkim oraz sobie życzę, bo wiara jest kluczem do pokonania naszego zła. Wiara której tak bardzo jest nam czasem brak.
×