Skocz do zawartości
Nerwica.com

lucass

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez lucass

  1. Cześć! Powiem Ci tak - wiara ma niesamowitą moc!!! A dokładnie to Pan Bóg!!! Napiszę może swoją historie, jak to ze mną kiedyś było i jak to wygląda teraz. Z nerwicą natręctw mam do czynienia dosyć długo, bo zaczęło to sie w dzieciństwie, zostało być może jeszcze pogłębione przez odrzucenie przez dzieci w szkole podstawowej, czego wynikiem było zamykanie się w sobie i nieświadome koncentrowanie sie na własnym wnętrzu. Przez czas liceum nerwica była ukryta, czasem występowała w niewielkim stopniu. Bardzo poważny problem zaczął sie dopiero na studiach, kiedy jej nateżenie było bardzo ostre i czasem myśli były nie do zniesienia, towarzyszyły mi w niektórych dniach cały czas, co było psychicznie nie do wytrzymania. Starałem sie tego nie dawać znać po sobie, ale i tak niektórzy to wyczuwali i pytali sie mnie co mi jest. W związku z tym, że moje obsesje były (choć i są teraz, ale zupełnie inaczej traktowane przeze mnie i po prostu nieszkodliwe) związane z wiarą, z obraźliwymi myślami dotyczącymi Pana Jezusa, Boga, Maryii postanowiłem sie nie modlić i nie mieć nic wspólnego z wiarą. Odciąć sie od Boga, żeby mnie ta nerwica już więcej nie dręczyła. No i fakt - przez pewien czas znikła, miałem spokój, choć nie czułem sie z tym do końca dobrze, bo mimo to jeszcze wierzyłem, choć moja wiara była bardzo słaba. Postanowiłem sie jednak tym nie przejmować i puściłem sie w wir imprez. Jak niektóre sie konczyły, nie chce pisać. Jednakże były czasem dni, kiedy mocno płakałem, ryczałem jak bóbr, bo nie wiedziałem co robić, bo problem wydawał mi sie nie do przeskoczenia, pokonania. Miałem masę nauki, nie miałem ani czasu, ani pieniedzy zeby pojść do psychologa/psychiatry. Sytuacja była beznadziejna. Mimo to, bardzo zależało mi na nauce i na tym sie skoncentrowałem aż do sesji, rzadko sie modląc, by nie prowokować myśli. Po wakacjach, kiedy zaczął sie nowy rok akademicki, pomyślałem sobie, że może warto coś z tym zrobić i... nie zrobiłem nic :] Znowu sądziłem że nie mam czasu, a przecież sie trzeba uczyć. Sytuacja była jeszcze taka, że w miejsce tych myśli wszedł lęk, lęk przed ludzmi, przed tym co o mnie pomyślą, lęk przed światem, przed życiem, przed każdym nowym dniem, kiedy budziłem sie rano ze strachem w nogach. Bałem sie, a wrecz nawet troche "telepałem" (bo było wtedy tez zimno :) ) gdy szedłem na rekolekcje adwentowe, przed Bożym Narodzeniem. I wtedy zacząła sie przemiana. Słuchałem księdza przez 3 kolejne dni i jego słowa bardzo mi pomogły. Mówił on między innymi, że wobec Boga nie można być tak pośrodku - albo jest się "zimnym" albo "gorącym", albo sie nie wierzy, albo sie wierzy bardzo głęboko. Natomiast ludzie są najczęściej "letni", czyli ich zaangażowanie do Boga jest umiarkowane, Bóg traktowany jest z pewnym dystansem, bo pojawiają sie zaraz myśli, że może zacznie czegoś ode mnie żądać, bo pewnie bedzie chciał żebym został/a księdzem/zakonnica. Takie myślenie jest strasznie błedne, powoduje, że nie potrafimy wszystkiego Bogu zawierzyć. Kiedy słyszałem tamte słowa w kościele, pomyślałem sobie - przecież nie mam nic do stracenia, a moge zyskać niesamowicie wiele! Zawierzyłem całego siebie Bogu, wszystkie te swoje natrętne, często obraźliwe myśli, dziwactwa, cały strach i lęk. Przez te dni chodziłem niesamowicie podbudowany i silny, silny dzięki Panu Bogu. W ostatni dzień wyspowiadałem sie również, powiedziałem wszystko to co mnie dręczyło. Juz wtedy miałem na oku poradnie psychologów chrześcijańskich przy Bazylice Mariackiej, powiedziałem to księdzu i on mi tez to poradził. Problem jakby zniknął, nie było myśli lub były strasznie słabe, a ja sie nimi nie przejmowałem, bo wiedziałem, że one nic Panu Bogu nie zrobią, po raz pierwszy mogłem je całkowicie ignorować i nie były mi w stanie nic zrobić Mogłem sie spokojnie modlic, żyć, jak wstawałem rano (a byłem strasznie zmęczony, bo kończyłem późno zajęcia, a potem były rekolekcje) to sie cieszyłem, mimo iz byłem zmęczony, niewyspany. Zamiast strachu rano pojawiała sie radość, że dzisiaj znowu moge sie spotkać z Panem Bogiem! W pierwszy dzień Nowego Roku miałem natomiast niesamowitego doła, zdałem sobie sprawe ile mam nauki i że bardzo cięzko mi bedzie sie z tym wszystkim wyrobić. Kiedy ja pojde do tej poradni? Kiedy to załatwie? Bo wiedziałem, że sprawa nerwicy nie jest do końca być moze załatwiona i że trzeba by było skonsultować sie z psychologiem, aby sie całkowicie wyleczyć i dowiedziec sie moze paru rzeczy na temat mojej choroby. A miałem przecież tyle roboty. I znowy poczułem sie bezradny. Zacząłem płakać. Miałem jednakże przy sobie mały obrazek będący kopią Obrazu Miłosierdzia Bożego, tego Obrazu namalowanego na zlecenie św. Faustyny, z podpisem "Jezum, ufam Tobie". Gorąco, ze łzami w oczach się modliłem. Prosiłem Pana, że ja nie dam rady, że mam tyle nauki i moge nie zdać sesji. Prosiłem go o siłę, żebym wytrzymał jeszcze 1,5 miesiaca, aż zdam sesje, bedzie nowy semestr, wiecej czasu i wtedy pójde do psychologa chrześcijańskiego. Zawierzyłem po raz kolejny całego siebie Jezusowi, zaufałem mu. Naprawde nie chce przesadzać, ale moge nawet zaryzykować stwierdzenie, że to było jak dotknięcie Ręką przez Boga. Z totalnego doła, poczułem niesamowite szczęscie!!! Przez kolejne dni chodziłem z szeeerokim uśmiechem na twarzy i czułem sie naprawde wspaniale :D I problemu nie było Po sesji poszedłem do psychologa i opowiedziałem mu całą historię. Rzecz w tym, że w tamtym czasie rzeczywiscie nie było nerwicy, a ja sobie chodziłem jako wolny człowiek :) No i co mi miał psycholog poradzi c jak problemu nie było? Oni zajmują sie tylko doraźną pomoca, na zasadzie pogotowia, nie prowadzą (chyba) stałej terapii. Dostałem kilka adresów innych osrodkow, które prowadzą terapię długookresową. Moja wiara od tamtego czasu przeżywała wzloty i upadki (związane m.in. z wątpliwościami dotyczącymi istnienia Pana Boga). Nerwicy nie było lub była ignorowana przeze mnie. Planowałem również ratować swoją wiarę, wstąpić do duszpasterstwa, jednakze odkładałem to ciągle na pózniej. Tak na marginesie - duszpasterstwo akademickie to nie seminarium :] To grupa osób, studentów i studentek :), która chce poznawać Pana Boga, modlić sie wspólnie, ale też razem spędzać czas, prowadzić dyskusje itp. Naprawdę wspaniali ludzie - i do tańca i do różańca :) Nadeszły znów wakacje, ale przynajmniej teraz już miałem pewność, że chcę wstąpić do duszpasterstwa i w ten sposób chronić sie moze niejako przed nerwicą, której miejsce w moim życiu było i jest minimalne. Przez ostatnie miesiące to nawet o niej zapomniałem. Zresztą cały tamten rok akademicki chciałem pójsc do jednego ks. żeby sie wyspowiadac z tego, i żeby mi pomógł. Zrobiłem to dopiero ostatnio, tak jak dopiero ostatnio jestem w duszpasterstwie akademickim. Ksiądz ten nie jest (chyba?) ekspertem od spraw nerwicy, ale po jego kazaniach wiedziałem, ze jest naprawde mądrym człowiekiem i że może mi pomóc. Spowiedz trwała chyba ze 2h. Była spokojna, bo nerwica odgrywa w moim życiu teraz minimalną, sporadyczną rolę. Dowiedziałem sie własnie od księdza, że to może moje dzieciństwo sprawiło, ze czułem sie odrzucony przez innych (i tak było) i że zacząłem sie skupiać na sobie, na własnym wnętrzu i może po częsci użalać nad sobą. Powiedział, ze dobrym rozwiązaniem jest pomaganie innym ludziom, po to żeby nie koncentrować sie na sobie. Nie zaangażowałem sie stale w jakąś grupe charytatywną, ale być moze to zrobie. Każdy z nas chyba komuś bezinteresownie pomógł, pomagając innym czuje sie szczęście i radość w sercu Czy nerwica jest teraz w moim życiu? Jest niewielka, bardzo zminimalizowana, nieistotna. Lecz pojawiła sie na troche dzisiaj, choć w troche innej formie, w innych myślach. W formie, ktora juz wczesniej sie pojawiała, normalnie to by mnie dzisiaj zniszczyła, ale jest Ktoś dzięki Komu sie nie boję, Komu mogę zaufać bezgranicznie, Kto mnie podtrzymuje i wspiera. Dlatego wszedłem na to forum moze z ciekawości, z chęci poczytania sobie coś na ten temat i zresztą przypomnieli mi sie ludzie, którzy wcześniej pisali o swoich nerwicach. Wtedy nie byłem jeszcze w stanie napisać takiej relacji odnośnie swojego życia. Dobra, rozpisałem sie strasznie, ale spróbuje teraz streścić, czy podsumować pare spraw odnośnie nerwicy natręctw, wiary, Pana Boga. 1. Jak mi tamten ks. powiedział - myśli natrętne, związane z wiarą, nawet te najbardziej obrazoburcze i wulgarne, związane nawet ze sferą seksualną są grzechem, ale tylko wtedy jeśli my tym myślom na to dobrowolnie pozwalamy, dajmy na to lubujemy sie w takim myśleniu, sami je wywołujemy, cieszymy sie z nich. O takim dobrowolnym przyzwoleniu nie może być mowy w przypadku nerwicy natręctw, bo to sie dzieje niezależnie od nas, nie możemy czasem tego sami powstrzymać. Nie są wiec one grzechem. 2. Nie wstydźcie się ksiezy, większość z nich już tylu rzeczy sie nasłuchała i raczej mało prawdopodobne, żeby ich jeszcze Wasze myśli mogły zdziwić . Tylko dobrze jest sie spytac ks. czy wie co to jest nerwica natręctw. Ja jak raz sie spowiadałem i sie poryczałem przy konfesjonale, to ks. sie chyba tak przestraszył, ze mi powiedział, zeby odprawić modlitwy egzorcystyczne! Aż sam sie przeraziłem, tym czasem jak kiedyś czytałem, ok.98-99% czy mniej wiecej tyle osób zgłaszających sie do egzorcysty, to osoby z problemami psychicznymi. 3. Nie odkładajcie spowiedzi na później! Im dłużej zwlekacie, tym gorzej. Czy jest sens sie z tym jeszcze męczyć? Chce Wam się? 4. Po spowiedzi, nawet jeśli pojawiają sie te myśli, a Wy nie mozecie nic na nie poradzić - idźcie do Komunii Świętej!!! Ona ma na celu nas wesprzeć i jest zalecana w szczególnie w takich sytuacjach! 5. Niesamowitą rolę odgrywa przede wszystkim całkowite zawierzenie się Bogu i modlitwa 6. Jeszcze odnośnie leków - ja ich nie brałem i nie biore. 7. W każdym mieście, miasteczku, czy moze nawet na wsi jest na parafii jakaś grupa oazowa, czy coś takiego. To też może być olbrzymim wsparciem, modlisz sie nie tylko Ty, ale również inni ludzie razem z Tobą. Masz ich wsparcie, bliskość i życzliwość, choć nie musisz im przecież mówić ze masz nerwice natręctw. Dobra, pózno sie zrobiło Jakby ktoś potrzebował więcej informacji, czy chciał pogadać, piszcie na maila. Na koniec może parę istotnych Słów: "Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam"(Mt 7,7) Pozdrawiam serdecznie! :) [ Dodano: Pią Gru 22, 2006 3:56 am ] dokładnie Chodzi Ci o księdza? Słucha, słucha, chyba że jest już stary i nie dosłyszy. Ale to nie jest tak, że każdy ksiądz pamięta wszystkie grzechy, bo by mu wtedy spuchła głowa :) "Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!» A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane»." (J 20, 19-23) Pośrednicy jak widzisz są ustanowieni przez samego Chrystusa. I własnie ci uczniowie Jezusa, czekają tam na Ciebie w konfesjonale. Do spowiedzi nie idzie się wtedy kiedy się tak czuje, nie idzie się wg własnego "widzimisie". Idzie sie wtedy, gdy popełniło sie grzech ciężki. Bo mozesz sobie cały czas z tym grzechem żyć, akceptować go i w ogóle nie odczuwać potrzeby spowiedzi. Dobrze, że jest coś takiego jak Adwent, rekolekcje i spowiedzi. Wtedy wielu ludziom sie o Bogu przypomina. Pozdrawiam ciepło :) P.S. Jak widać nie ide dzisiaj spać, bo mi pociąg ucieknie :]
×