Jak przeczytałam Twojego posta to tak jakbym przeniosła się w swoją przeszłość i dokładnie-aż nie mogę w to uwierzyć ja przeżyłam to samo co Ty. Kiedyś też miałam moc energii w sobie, aż kipiałam optymizmem. Miałam mnóstwo zainteresowań, przyjaciół, nigdy się nie nudziłam. Byłam b. ambitną, zadbaną i pewną siebie istotą. Później przeżyłam niestety b. wielką lecz bolesną miłość która bardzo zmieniła moje życie. Z perespektywy czasu wiem że to co się odezwało niedobrego we mnie było przez cały czas ale ujawniło się w momencie głębokiego szoku. Później było już coraz gorzej. Tzn. życie=wegetacja i ciągły lęk, poczucie winy, totalny brak poczucia własnej wartości. Lęk towarzyszył mi od kiedy się zbudziłam praktycznie przez c. czas no i niechęć do ludzi, lęk przed wyjściem do ludzi. Poczucie że wszyscy mnie nie znoszą i nie lubią. Piszą tu ludzie którym pomogła wiara, samokontrola, psychoterapia. Mi nie pomogło nic. Absolutnie nie widziałam dla siebie nadzieji... totalna autodestrukcja z obsesyjnymi myślami samobójczymi. Od czterech miesięcy biorę sertralinę (to lek nowej generacji bez skutków ubocznych i nie uzależniający) cóż... długo to trwało ale wróciłam do zdrowia, lekarz mój - zresztą b. mądry i troskliwy zarządził branie tych leków min. pół roku. Opiszę działanie w skrócie:
brak jakichkolwiek lęków
b. widoczna poprawa koncentracji i logicznego myślenia
wewnętrzny spokój
poczucie powrotu własnej tożsamości
pewność siebie
.... no i uśmiech na twarzy.
Nigdy nie byłam za braniem leków ale tłumaczę sobie to tak że dobrzy ludzie go wymyślili a tymi ludźmi to chyba BÓG kierował
jakbyś chciała się wygadać jeszcze to wal śmiało albo na gg
pozdrawiam Cię serdecznie - nie jesteś sama