Skocz do zawartości
Nerwica.com

LordJim

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia LordJim

  1. Witam. Postanowiłem się zalogować i coś napisać od siebie, bo nie tylko szukam wytłumaczenia pewnych zachowań/stanów emocjonalnych moich i najbliższych, ale mam przeogromną potrzebę napisania o czymś, co nie pozwala mi oddychać pełną piersią i czerpać z życia w najlepiej jak się da. Zacznę od tego, że mój brat choruje na CHAD (wg. psychologów/psychiatrów) i dlatego umieszczam swoje słowa tutaj. Mógłbym umieścić jeszcze na forum dotyczącym depresji, prób samobójczych, albo DDA... Mniej więcej 3 (a może już 4 lata) temu byłem podwójnie zszokowany zachowaniem mojego brata, bo znałem go jako osobę, która imponowała niezwykłą aktywnością i wiecznym uśmiechem, wysublimowanym żartem, poczuciem humoru, elokwencją, poziomem zainteresowania różnymi sprawami/wydarzeniami, ilością talentów (w wieku 16 lat grał już w seniorach klubu piłkarskiego, pięknie rysował, pisał niesamowite wiersze, a później niezwykle ciekawe referaty na studia, osiągał świetne wyniki w nauce)... ale zmienił się w osobę nie tylko szukającą odpowiedzi na pewne pytania związane z egzystencjalizmem pod każdą postacią, ale próbował formułować swoje własne odpowiedzi, tezy na coś, co wówczas budziło moją kpinę i oburzenie. Stał się ckliwy, bardzo wrażliwy, kochliwy, gotowy na największe szaleństwa w imię ideii definiowanych na podstawie swoich fantazji. Jako, że mieszkaliśmy stosunkowo daleko, informacje o jego dziwnych zachowaniach docierały do mnie od matki... aż w końcu zrobił coś tak przedziwnego, co w efekcie stało się powodem jego pobytu w szpitalu. Nie mogłem się z tym pogodzić, że coś jest nie tak. Nie chciałem w to uwierzyć. Potem widziałem, jak pod wpływem leków jest coraz bardziej otumaniany. On to czuł, ale kiedy zaprotestował poprzez odrzucenie tych leków - jego zachowanie było do tego stopnia nieprzewidywalne/impulsywne i wybuchowe, że zacząłem się bać, że zrobi coś sobie, albo komuś innemu. Miał tysiące myśli, których nie potrafił uwydatniać tak, aby można było go właściwie zrozumieć. ...dzisiaj jest już w domu. Cały czas bierze leki. Większość dnia codziennego przesypia. Trudno mu się zebrać do czegokolwiek. Jest na żebraczej rencie. Strasznie przytył. Na dzień dzisiejszy przytył 60 kg i waży 144 kg. Kiedy go widzę (rzadko się widujemy z racji dzielącej nas odległości), normalnie rozmawiamy, ale widzę jaki jest (przepraszam za to określenie) bezproduktywny. Wkurza mnie to i staram się na niego wówczas wpłynąć, i odzywa się wówczas taka moja głupia cecha motywowania poprzez dosłowne mówienie o Nim: "kim jest" "czym się zajmuje", "kim będzie, jeśli..." itd. Wkurza mnie to, bo później widzę, że go ranię, mówiąć wprost, że wegetuje, a nie żyje, choć On doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale mówi, że nie ma siły aby to zmienić. Może to zrobić jedynie odstawiając leki, ale na to nie pozwoli matka, która boi się czym może się to skończyć (już raz wracał do szpitala, krótko mówiąc w efekcie odstawienia leków). Choć do pewnego momentu moje słowa spływają po nim (co mnie nakręca jeszcze bardziej), ale po pewnym czasie zaczynam go ranić. Potem to sobie wyrzucam, ale nie wiem jak go przeprosić... Po prostu chcę mu pomóc, ale "moje metody" są du dupy... są tak bardzo do dupy, że sam zastanawiam się dlaczego tak robię? DDA. Jest nas w sumie 4 rodzeństwa. Rodzice 10 lat już są po rozwodzie. Ojciec pił i pije nadal gdzieś tam. W domu były awantury. Potem się wyprowadziliśmy do dziadków i kosztem dostatniego/wygodnego życia - udało się osiągnąć spokój / harmonię, którą co jakiś czas sami burzyliśmy kłótniami i awanturami. Jak patrzę na to z perspektywy czasu - może było to wynikiem ciasnoty (dom miał ok 70 m2, a nas było w sumie 7 osób)? Może "tęsknoty" za wstrząsami przeplatanymi nieopisaną radością i zabawą? To wszystko było do tego stopnia popieprzone, że "uciekłem" na studia. Zostawiłem wszystko... z tego co mi zostało. Z rodziną nie chciałem się kontaktować zbyt często, ale o dziwo bardzo się cieszyłem kiedy wszyscy się spotykaliśmy... do czasu pierwszej jakiejś awantury. Po licznych przeprowadzkach, dwa lata temu zdecydowaliśmy się z żoną na własne mieszkanie. Na dzisiaj w zasadzie osiągnąłem wszystko, co chciałem: mam stabilizację, własną rodzinę, własne mieszkanie. Niestety już nie mam pracy od jakiegoś czasu i zaczyna pojawiać się coraz więcej zgrzytów pomiędzy mną a żoną. Odzywamy się do siebie, ale nie rozmawiamy, śpimy wspólnie, ale nie sypiamy. Ona się mną brzydzi. W sumie się nie dziwię. Nie dość, że łysieję, to jestem ostatnimi czasy gburowaty, senny, zmęczony (dziwne, bo całe dnie spędzam w domu zajmując się dzieckiem)... Innymi słowy z tego miłego "przystojniaka", w którym się zakochała, tworzy się powoli jakiś wrak człowieka. Też tak się czuję i miewam ostatnio dziwne stany. Nie uważam tego za jakieś objawy czegokolwiek, ale jest mi coraz ciężej znajdować "poprawiacze humoru". Leków żadnych nigdy nie brałem i nie zamierzam brać. Zastanawiam się jedynie wciąż, jak się "naturalnie stymulować", aby normalnie funkcjonować. Zawsze uważałem, że można samemu leczyć swoją "psyche" i stąd nie mogę pogodzić się z CHAD u mojego brata. Trochę mnie irytuje marnotrawstwo czasu, który na te poszukiwania poświęcam. Swoją drogą brakuje mi czasu na opiekę nad dzieckiem, a wraca Ona i już się zaczynają dociekania: "gdzie się wysłałeś" "co dzisiaj robiliście" "kiedy będziesz pisał pracę/uczył się" "zrobiłeś to i tamto"... a jak już biorę się za swoje, to co chwila słyszę "możesz to i możesz tamto zrobić TERAZ". Szlak mnie trafia, a wybija mnie to z mojego rytmu działania jak jasna cholera... i jak tak mija dzień i kolejny dzień i kolejny... jest wieczór. Chcę się zbliżyć, ale Ona nie chce. Czasem ją prowokuję i po pewnym czasie Ona eksploduje, aż robi tak głupie rzeczy, że przypominają mi się kłótnie rodziców z dzieciństwa. Znowu są rękoczyny, znowu jest smutek. Brak miłości, brak czułości, zrozumienia, brak seksu (a ja tego potrzebuję jak wody). To wszystko, co się dzieje mnie frustruje, złości i dobija. Tym razem to moje dziecko patrzy na mnie, a ja nienawidzę siebie i swojego życia. Nie chcę, aby moje dziecko wychowywało się w patologii, a cokolwiek teraz nie zrobię, mniej czy bardziej uświadamia mi, że jest to bardzo prawdopodobne... jeśli nie dzieje się już.
×