Skocz do zawartości
Nerwica.com

atol

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez atol

  1. atol

    Ja, powoli wysiadam.

    Otóż, kompletnie "przegrywam" ten czas. Nic konstruktywnego. Do ludzi ot tak wyjść nie mogę - wiem że brak mi kontaktów, ale nie potrafię wzbudzić zainteresowania innych osób w mej osobie. W sumie faktem jest że nie jestem "interesujący". Myślę że to nie fobia. Mogę wyjść do tych ludzi, ale moje kontakty z nimi ograniczają się właściwie do tego co "musi" być zrobione, czyli nauczyciele i lekcje. Nie bardzo widzę sens w robieniu czegokolwiek. Nuży mnie już to. Jeżeli chodzi o dziewczynę, wiem że zostanę "odrzucony". Po prostu wiem, bo znam siebie. W sumie traktuję to jako "byłoby bardzo miło, bardzo fajnie, ale niekoniecznie musi to nastąpić".
  2. atol

    Ja, powoli wysiadam.

    Mam 16 lat, przedstawiam płeć męską, chodzę do technikum informatycznego, z nauką radzę sobie całkiem dobrze, od tych kompów już mi oczy siadają Czasy podstawówki kiedy jeszcze byłem dzieckiem, i wiem że nie do końca wiedziałem co wtedy robię, jednak popełniłem sporo błędów, które wracają kiedy próbuję zasnąć. Zaczynając podstawówkę "poznałem" dziewczynę, która mnie po prostu urzekła, opisanie słowami jej wspaniałości mnie przerasta, ale być może to tylko złudzenie. W końcu, pewne moje problemy sprawiły, że mimo tego że "zakochałem się" w dziewczynie prawie 10 lat temu, po podstawówce chodziliśmy do tego samego gimnazjum, po gimnazjum teraz chodzimy do tego samego technikum, nie rozmawiałem z nią ani razu. Wiem, co można wiedzieć o dziewczynach mając 6 albo 7 lat ? Jak wyszło tak wyszło. Nie bardzo mi zależy na byciu z nią, zawsze się trzymałem myśli że nie zasłużyłem na to by stworzyć związek, będę się w sumie cieszyć jeżeli Ona znajdzie sobie chłopaka z którym będzie szczęśliwa, albo przynajmniej mam nadzieję że będę się cieszyć. Przez gimnazjum przeszedłem z niesamowitą ilością konfliktów z rówieśnikami + wyprawami do pedagoga szkolnego, może się wydawać że chodziło o głupoty, ale jednak będąc przebywając w szkole, czułem, że mnie nienawidzili. Nawet nie wiem dlaczego, i nie chcę wiedzieć, Ci ludzie też mieli swoje problemy, może musieli je odreagować w szkole, na innych, nie wnikam. W ciągu tych 3 lat prócz "utarczek" słownych, nie będę dawał przykładu, wyobraźcie sobie coś jak nienawiść na tle rasowym, bez podstaw rasowych, bierze się właściwie znikąd, "dobre" kontakty nawiązałem tak właściwie tylko z trzema osobami i wychowawczynią klasy, która jest najlepszą nauczycielką, nie tylko przedmiotu ale także i życia, jaką miałem okazję kiedykolwiek spotkać. Od piątej klasy podstawówki moje życie wygląda mniej więcej tak: wstać o 7, zmusić się do pójścia do szkoły, i ta szkoła to w sumie jedyne "dobro" w mojej pętli czasu, bowiem po powrocie z niej po prostu siadam na kompa i siedzę do późnych godzin nocnych. Z matką i jej mężem mam dobre kontakty, nie są zbyt częste, i w sumie ograniczają się do spraw typu szkoła, jedzenie, czasem jakieś wyjazdy kilkugodzinne ale to bardzo rzadko. Biologicznego ojca na oczy nie widziałem. Prócz siedzenia na kompie nie robię kompletnie nic, prócz kontynuowania tego bezcelowego żywota, nie wiem, być może kiedyś tam znalazłbym pracę, założyłbym rodzinę, ale to dość optymistyczne, a do optymistów nie należę. Nie mam problemów z nauką, właściwie w domu nawet nie otwieram książek, jestem z najlepszą średnią (3, w dość słabej klasie. Siedzę na nauczaniu indywidualnym, mimo to mam z klasą co najmniej 1 lub 2 lekcje dziennie. Moja klasa ? Sprawia wrażenie luzaków, nijakie podejście do nauki, żyją chwilą. Jak jest naprawdę? Nie wiem. Z ludźmi "w realu" poza rodziną rozmawiam naprawdę rzadko, niczym niezwykłym jest dzień w szkole gdy rozmawiam tylko z nauczycielami na lekcjach. Relacje z obecną klasą opisałbym jako dobre, nie ma żadnych konfliktów, jest nawet forum klasy na którym można pogadać, czasem im coś pomogę w programowaniu, nie ogarniają tego za dobrze. Zwykła klasa, można by rzec. Tak właśnie czytam to co napisałem powyżej, wszystko wydaje się w porządku, może prócz nadmiernego siedzenia przed kompem. Od pierwszej klasy gimnazjum powątpiewam w siebie coraz bardziej, wtedy zaczęły się myśli samobójcze, pozostały i pozostają myślami, póki co. Nie myślę o śmierci jako o śmierci, bardziej jako o ucieczce. Mam średnią nadwagę, "trądzik" młodzieńczy w sporej niestety ilości którego nie mogę za nic zwalczyć, z dziewczynami w swoim wieku rozmawiałem chyba tylko w snach (nie, nie jestem gejem), jeżeli w ogóle dojdzie do snu, zwykle godzinami rozmyślam o swoich błędach, o tym, czym jestem(trochę to wysokolotnie zabrzmiało). Mogę śmiało napisać że w chwili obecnej nie utrzymuję żadnych kontaktów z osobami spoza rodziny w rzeczywistości. Można się domyślić, że jestem nieśmiały. Niby moje stosunki z klasą wyglądają "ziomsko", ale tak naprawdę jedyne kontakty nawiązuję poprzez forum, i tak dość rzadko. Tak, to już bym nazwał nieśmiałością. Na przeszkodzie stoi jeszcze niedosłuch bardzo głęboki, który niesamowicie utrudnia rozmowy z innymi ludźmi. Fakt, z samym tym można sobie poradzić, i to całkiem dobrze. Jaki jest mój problem ? Sam nie wiem, boję się odrzucenia, może to pozostałość po gimnazjum, chociaż mimo tego że w technikum nie doświadczyłem żadnej przykrości od ludzi,a to już prawie połowa drugiego semestru, wciąż nie jestem w stanie do nich "wyjść". Nie widzę swojej przyszłości, jestem NIESAMOWITYM leniem. Przestając udawać skromniachę, nie mam żadnych problemów z nauką, mimo tego że poza szkołą jej kompletnie nie kontynuuję, prócz zadań domowych. Ale co mi po nauce, wiedzy. Jestem aspołecznym, introwersyjnym typem. Tacy raczej pracy nie znajdą. Nie jestem złym człowiekiem. Nigdy umyślnie nie "skrzywdziłem" kogoś. W chwili obecnej, "żyję by żyć", szukam wyjścia, nie znajduję nic "jaśniejszego" od samobójstwa. Nie, raczej się nie zabiję, ale "człowiekiem-duchem" też być nie chcę.. Chyba nareszcie ująłem o co mi chodzi. Stoję w martwym punkcie. Zdaję sobie sprawę że nie lubię, nienawidzę swoich wspomnień z przeszłości, lecz mimo to wciąż je przywołuję, to nie były jakieś poważne rzeczy, raczej totalne, dziecinne głupoty, ja to wiem, ale to mnie zadręcza i chyba dlatego to do siebie przywołuję, żeby nie myśleć o teraźniejszości bądź przyszłości, która za jasno nie wygląda. Szukam wyjścia. Nie mogę go znaleźć. Każdy obrót pętli w której żyję sprawia że jestem w jeszcze większym bagnie. O samobójstwie myślę jako o ostateczności, o czymś, czego raczej nie zrobię. Nie wiem tylko jak długo jeszcze podtrzymam obecny tok myślenia. Nie wiem dlaczego piszę ten post. Proszę o pomoc. Co ja mam ze sobą zrobić ? Oczywiście przyszło mi do głowy coś takiego jak "kryzys wieku dojrzewania", ale to chyba nie to..
×