Skocz do zawartości
Nerwica.com

Atisarda

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Atisarda

  1. Hm, czegos tu nie rozumiem... Piszecie o swoich partnerach jako o "najblizszych osobach", a jednak w moim pojeciu zrozumienie jest jednym z podstawowych warunkow, by moc byc blisko z kimkolwiek... Nie czujecie sie troche jak w klatce? Nie dusicie sie w tych zwiazkach? I wreszcie - czy one tak naprawde wam nie szkodza..? Jak moze byc lepiej w waszym zyciu bez zadnego wsparcia - bo przeciez akurat wiekszosc z nas oparcia w sobie nie ma za przyslowiowy grosz. Mysle, mysle i wciaz nie rozumiem - PO CO sie jeszcze dobijac? Owszem, czasem trzyma milosc, ale czesto to tylko przywiazanie.. Poza tym jak bez zrozumienia moze narodzic sie uczucie? Jak mozna byc z kims, kto nawet nie chce zrozumiec?
  2. Ogolnie wiekszosc natrectw mi przeszla, ale okresowo pojawiaja sie jakies nowe, na ktore juz nawet przestalam zwracac uwage W kazdym razie przez dlugi czas kiedy scielilam lozko, to metka w przescieradle musiala znajdowac sie po konkretnej stronie i nie wyobrazalam sobie, by moglo byc inaczej. Zaden przedmiot bedacy w zasiegu mojego wzroku nie moze byc wycelowany we mnie - oczywiscie dorobilam cala ideologie do tego, czyli np. jesli dlugopis zwrocony jest w moja strone, to zwroce czyms uwage osob, z ktorymi wlasnie rozmawiam. Czesto taki wycelowany we mnie dlugopis, widelec czy cokolwiek wywiera na mnie silna presje, ze bede musiala sie czyms wykazac, chocby powiedziec cos zabawnego (w sumie pozytyw ). W zaleznosci wiec, czy chce tej uwagi, czy nie, to albo poprawiam ulozenie tych rzeczy, albo nie Oczywiscie dziala, w koncu kazdy z nas wie, jak silna moze byc autosugestia Zawsze, gdy pojawiaja sie katastroficzne mysli musze w glowie odmowic swoista "mantre" skomponowana przeze mnie juz wiele lat temu, jednoczesnie skupiajac cala swa energie na tym, by uniknac np. wypadku samochodowego czy jakiegokolwiek innego. Jesli zdarzy sie, ze podczas tej mantry ziewne czy kaszlne, to musze skupiac sie na niej z podwojna energia, zeby nie przerwac dzialania tego "zaklecia" Nie moge sie przy tym odezwac, wiec kiedy ktos cos do mnie wowczas mowi, zostaje zignorowany Myslenie magiczne towarzyszy mi zawsze i wszedzie, mimo iz jestem niewierzaca (wyglada jednak na to, ze niewielkie ma to znaczenie). Szkoda, ze wielu rzeczy nie pamietam... Ale moze to dlatego, ze wiekszosc z nich staram sie zwalczac. Fajnie, ze jest taki temat
  3. Tak, ktos ma Kilka nowych znajomosci zaprzepascilam juz w ten wlasnie sposob - nie odbieram telefonow, bo nie chce rozmawiac i tlumacze sobie, ze po prostu nie mam weny na rozmowe. Jednoczesnie paniczny lek i wstyd mnie ogarnia w takich sytuacjach. Smsy czytam, ale bardzo szybko, zeby jak najkrocej czuc ten palacy wstyd i zazenowanie, potem od razu kasuje i... Zapominam, choc obiecuje sobie, ze odpisze pozniej. Ale wydaje mi sie, ze trzeba przyjac jakies zasady, trywialne na poczatek... Np. ja postanowilam sobie, ze bede odpisywac na kazdego smsa, bodajby zdawkowa odpowiedz czy zwyczajna odmowa. Poki co dotrzymuje tego postanowienia w 98% przypadkow Ale to przeciez zawsze lepiej, niz 0... Zatem moze sprobuj powoli, malymi kroczkami, musisz tylko postanowic sobie cos, podjac jakas decyzje, "zakodowac" ja w umysle i nie dopuszczac do lamania tej malej zasady. Niech bedzie cos, co trzyma Cie chocby na cienkiej nitce, ale to zawsze cos Bardzo chcialabym napisac cos madrzejszego i bardziej konkretnego, ale... Ech. Trzymajcie sie.
  4. Atisarda

    Czy lubicie siebie?

    Dziala. Kiedys w ogole nie akceptowalam swojego wygladu w zasadzie bez widocznego powodu, staralam sie nie rzucac w oczy, to i mialam efekt. Kiedy zaczelam sie wreszcie sobie podobac, nagle ni stad ni zowad kolejka po moj numer telefonu. Podobnie z reszta - im bardziej pewna siebie jestem, tym bardziej przyciagam. Taka prawidlowosc zauwazylam tez u innych, ale to prosty mechanizm... Logiczne jest, ze jesli dobrze czujesz sie ze soba, to jest wieksza szansa, ze ktos inny tez bedzie sie czul z toba dobrze. Aktualnie nienawidze siebie - za to, ze pozwolilam sobie tkwic w czyms takim; za to, ze nie umiem sobie poradzic. Zwyczajnie nienawidze i gardze soba.
  5. Dzieki za odpowiedzi... Ale chyba nie ma lepszego sposobu na uswiadomienie mi, jak bardzo nie chce mi sie zyc, niz pismo ze szkoly informujace moich rodzicow o skresleniu mnie z listy studentow. Poki co sie wymigalam i nawymyslalam, ze to nieporozumienie, bo nie wiedza, co mi jest - dla swietego spokoju powiedzialam, ze mam sama nerwice, wiec ja uprzejmie wysmiewaja; w koncu ja nie mam nic na glowie, skad moge miec nerwice? Tak czy owak wlasnie dotarlo do mnie, jak beznadziejne i bezcelowe jest moje zycie, jak zalosna i denna istota jestem, jak bardzo juz mi sie nie chce tu byc i istniec w ogole - slowem, z drobna pomoca opatrznosci odrobilam zadanie domowe i jestem gotowa na kolejna wizyte u terapeuty.
  6. No jestem w szoku... Syndroom, mialam identyczna akcje po paleniu ok. 5 lat temu w Sylwestra. Przezylam horror nie wiedzac, co sie dzieje, kim jestem ja i ci wszyscy ludzie Tez myslalam, ze mi przejdzie to odrealnienie i brak kontaktu z rzeczywistoscia, ale nie przeszlo; w koncu przyzwyczailam sie do tego, bo moje klopoty z nerwica zaczely sie duzo wczesniej. Balansuje na granicy kilku swiatow jednoczesnie, ale uwierz, ze mozna nauczyc sie to kontrolowac... Problemy z nauka wygladaja u mnie podobnie. Tak samo rowniez mam rozwalona pamiec i koncentracje. Ciagle nie moge uwierzyc w to, co tu przeczytalam - nie sadzilam, ze kogokolwiek oprocz mnie spotkalo cos takiego Moja psychiatra tez za bardzo nie wiedziala, co na to powiedziec, a jest dobrym lekarzem. Uznala raczej, ze ta sklonnosc do odrealniania sie nalezy do moich cech osobowosciowych. Coz, nie wiem, jak to traktowac, ale skoro jest juz nas dwojka, to cos znaczy W kazdym razie musisz uwierzyc, ze to jest cos, z czym mozna sobie poradzic. Zmien lekarza, jesli nie ufasz obecnemu, poszukaj odpowiedniego dla siebie psychologa. Pomysl moze tez o zmianie szkoly... Czasem to pomaga. I przede wszystkim nie poddawaj sie, bo to najgorsze, co mozesz zrobic - jak widzisz, nie jestes tak zupelnie sam, jest ktos, kto wie o czym mowisz i traktuje to powaznie. Moze prawda jest, ze palenie bylo bodzcem, ktory wyzwolil gwaltowne spiecie.
  7. Nie czytalam calego tematu, ale obawiam sie, ze mniej wiecej rozumiem Jestem jedynaczka, wiec kiedy zaczely sie problemy wina lezala oczywiscie po mojej stronie - to ja bylam zimna, to ja ich nie kocham, nie rozumiem, jestem zamknieta i sama sie od nich odsunelam, a oni przeciez nic mi nie zrobili, bo nie bylam bita. Wszystko zmienilo sie dopiero po tym, jak sie wynioslam do innego miasta. Nie wiem, nie umiem nic doradzic, bo mozna godzinami mowic o zrozumieniu zachowania starszyzny, ale co z tego? Moze Twoja matka sama zamyka sie w klatce swoich lekow i nie widzi nic poza nimi - wowczas jestes jedyna osoba, ktora moze tu cokolwiek zrobic... Nie wiem, postarac sie jednak pojsc na jakis kompromis, zadzialac podstepem Ustalic jakies reguly i wytlumaczyc jej w dobitny sposob, czego potrzebujesz. To dobrze, ze jestes swiadoma milosci swojej mamy, to juz jakis plus, bo wiekszosc zapewne nie rozumialaby, czym jej zachowanie jest spowodowane... A jak skomplikowane sa relacje z rodzicami, glownie z matka, dowiaduje sie wlasnie teraz. Wczesniej sadzilam, ze ich zwyczajnie nienawidze, potem nimi pogardzalam. Teraz zostala mi poblazliwosc i potezne poczucie winy o to, ze odrzucam ich milosc... Kiedy zwyczajnie nie chce czegos, czego potem nie bede mogla oddac. Obawiam sie, ze najwiecej my tu mamy do zrobienia; czas uswiadomic sobie, ze pewni ludzie zwyczajnie nie sa w stanie zrozumiec niektorych rzeczy. :/
  8. Mam pewien problem z opisaniem tej sytuacji, dlatego z gory przepraszam, jesli cos bedzie niezrozumiale Otoz to, co najbardziej mi doskwiera to fakt, ze wszystko co sie teraz ze mna dzieje, wynika z podswiadomosci. Podzielilam sie jakby na dwie osoby - jedna z nich to ta na zewnatrz, druga zas to ta tlumiona... I to ta tlumiona wiedzie teraz prym BEZ kontroli tej pierwszej. Ta druga wiecznie wytyka mi, jak zalosna i beznadziejna osoba jestem, ona dobrze wie, ze tak naprawde w srodku wcale nie mam ochoty zyc. Klopot polega na tym, ze ta pierwsza 'ja' NIE JEST W STANIE zaakceptowac tej drugiej... Nie umiem swiadomie pomyslec o sobie w ten negatywny sposob, bo zaraz pojawia sie ta logiczna mysl, ze przeciez to sa bzdury... Jak moge nie chciec zyc, skoro mam w tym zyciu cel? Jak moge byc beznadziejna, skoro mam dowod, ze nie jestem, jak moge byc glupia, skoro posiadam taka a nie inna zdolnosc... I tak dalej. Nie umiem sobie z tym poradzic i czuje, ze cos nie pozwala wylezc tym uczuciom na zewnatrz. Nie jestem w stanie ruszyc sie z miejsca. Nic mi sie nie chce, o niczym nie mysle, wiec nic kompletnie nie robie. Ale ile tak mozna? Przeciez gdybym powaznie podchodzila do swojego problemu, to zawsze dzialoby sie COS, a nie dzieje sie nic. Nie chce widziec tego, co sie ze mna dzieje. Jednoczesnie gardze soba i nienawidze siebie za to, ze nic z tym nie robie; mam wrazenie, ze jestem po prostu slaba i leniwa - choc wiem, ze to nie to. Taki mix uczuc, ktorych nie potrafie ze soba pogodzic. Ostatnio zostalo mi dobitnie powiedziane, iz widac po mnie, ze nie chce zyc - zwyczajnie nie umiem sobie tego uswiadomic, przyznac sie, ujrzec na wlasne oczy... A dopoki tego nie zobacze i nie zaczne traktowac serio, to nie uda mi sie z tego wyjsc, chocbym zazyla wszystkie farmaceutyki swiata. Jaki wowczas ma sens cale leczenie, terapia? To moze trwac przeciez wieki... Bardzo sie boje, ze juz zawsze tak bedzie - ze nigdy nie bede chciala sie przyznac do tego, co jest naprawde we mnie, wskutek czego wyladuje gdzies na centralnym, pod mostem, albo co gorsza - wroce do domu. Wiem jedynie to, ze nie rozumiem, co sie ze mna dzieje. Nie rozumiem, dlaczego. Z drugiej strony jak moze mi sie chciec zyc, skoro nawet jako plod nie chcialam sie urodzic (doslownie)? Jest we mnie pewna destruktywna czesc, ktora czerpie satysfakcje z tego, ze sie sama niszcze. To wiem, bo ja czuje i nie spodziewam sie, zeby ta czesc kiedykolwiek zanikla. Chcialabym tylko umiec ja kontrolowac... W tym momencie moje zycie nie ma zadnego sensu, bo ogranicza sie do wegetacji. Jestem jak proste, zwykle warzywo. Nie umiem nawet skladnie o tym pisac, bo wtedy cos w mojej glowie ze slodkim usmieszkiem mowi "ale pisac o czym..? to cos jest nie tak?". Jak to mozna pokonac..?
  9. Wedlug mnie wszystko jest mozliwe, tu najwazniejsza rzecza jest chciec sie wyleczyc, a reszta to juz tylko bardzo ciezka praca. U mnie wszystko zaczelo sie w wieku 14 lat, a ze system nerwowy zawsze mialam kruchy, to posypalo sie po kolei - nerwica, fobie, depresja. Nie leczylam sie wowczas w ogole, nie bralam lekow ani nie chodzilam na zadna terapie. Przez ten czas zdazylam zawalic liceum, kilka razy zaczynac od nowa studia, ale i tak najlepiej wychodzilo mi upijanie sie Jak postanowilam drastycznie zmienic swoje zycie (wyjechac), to po kilku miesiacach bylam pewna, ze wszystko jest juz ze mna ok. Przestalam miec mysli samobojcze, bylam bardziej towarzyska i tym podobne... Jednak juz w te wakacje powrocily leki, napady paniki przeplatajace sie z powracajaca depresja, tym razem zupelnie niezrozumiala dla mnie - totez dopiero dwa miesiace temu postanowilam skorzystac z fachowej pomocy. Ale kto wie, byc moze gdyby nie nerwica praktycznie uniemozliwiajaca mi normalne zycie to skorzystalabym wylacznie z psychoterapii. Z drugiej jednak strony znam osobiscie dwie osoby, ktorym udalo sie wyjsc z depresji bez chemii i jak na razie wszystko z nimi jest ok.
  10. Atisarda

    Ahoj!

    Postaram sie zostac i nie dam sie nikomu wystraszyc... Albo postaram sie nikogo nie wystraszyc, bo w sumie czesciej to ode mnie sie ucieka ;D Podobno zawsze moze byc gorzej, ale mam wrazenie, ze juz bardziej nie moge byc rozwalona Niedawno sobie uswiadomilam, ze to wszystko sie zaczelo prawie 10 lat temu i mnie dopadl ogromny zal do swiata, ze to cale glupie liceum dla innych bylo fajna zabawa, a dla mnie tylko trauma; ze 90% ludzikow w moim wieku sobie spokojnie studiuje i robi kariery, a ja nie bylam w stanie nawet skonczyc pierwszego roku, i to kilka razy A mam, cholera, plany i to bardzo okreslone - jak myslalam juz, ze sama z tego wyszlam i zabralam sie za ich realizacje, to wszystko wrocilo po tysiackroc... I jeszcze mialam rozpaczliwa nadzieje, ze lekarstwa pomoga mi w ciagu miesiaca, zebym nie musiala z niczego rezygnowac... I co? I oto nie jestem w stanie wyjsc do sklepu, a dzien najchetniej spedzalabym w lozku. Az dziwne, ze moge o tym pisac i nie czuc sie jak zalosna, slaba istota godna tylko politowania, pogardy i niczego wiecej. Swoja droga to niezwykle, przeciez wcale tak o sobie nie mysle, a jednak... O co w ogole chodzi z tym syfem, skad to sie bierze?! Nie rozumiem, dlaczego tak ciezko jest z tego wyjsc! Sorki, musze sie troche pouzalac nad soba komus innemu, niz przyjaciolka i kot
  11. Atisarda

    Dobry wieczór

    Pomysl na pewno dobry, ale pod warunkiem, ze "zaliczysz" dobrego lekarza Dopiero podczas wizyty moze sie okazac, ze np. z jakiegos powodu nie ufasz lekarzowi, albo wrecz przeciwnie - czujesz, ze ten czlowiek moze ci pomoc. Na pewno trzeba sprobowac, w koncu potrzebujesz pomocy... Psychiatrzy nie gryza, bywaja tylko niekompetentni albo niemili, a takiego zawsze mozna poslac do diabla i isc do innego Powodzenia :)
  12. Nie bede oryginalna - warto chodzic. Na poczatku po kazdym spotkaniu czulam sie jak totalna kretynka, mialam wrazenie, ze kobieta ma mnie dosc, a znosi mnie tylko dlatego, ze musi. Nie chcialam rezygnowac, poniewaz to ja wybralam ja jako terapeutke, urzekla mnie czyms niesprecyzowanym i siebie obwinialam za to, iz nie moze/nie chce sie ze mna dogadac. W koncu powiedzialam jej o tym, a jednoczesnie sama zmienilam troche stosunek do calego leczenia - zamiast byc chlodna i zdystansowana otworzylam sie przed nia. I nie chodzi tu wcale o opory przed mowieniem, bo od poczatku bylam z nia szczera, lecz chyba o zle oczekiwania wzgledem terapeuty. Od tego czasu mam wrazenie, ze nawiazalysmy jakis kontakt; rozmawiamy na luzie i jest coraz lepiej. Chodze odrobine ponad miesiac i poki co efekty sa nikle, ale mimo to czuje sie lepiej po prawie kazdym spotkaniu. Coz, zobaczymy, jak bedzie dalej, ale przeciez nie mozna sie poddac Tak czy owak nie rezygnujcie z tej formy pomocy! Ja myslalam, ze znam siebie dobrze; przemyslalam kazda rzecz miliony razy i tak naprawde nic z tego nie wyniklo. Okazuje sie, ze niektore przyczyny mojej nerwicy, depresji, fobii i alkoholu leza tak gleboko, ze sama w zyciu bym chyba nie doszla A wszystko to powiazane i zapetlone razem tak, ze nic tylko z wscieklosci pociac te nitke, zamiast ja rozplatac. I jeszcze jedno - chodzenie na psychoterapie nie oznacza wcale slabosci (ja wczesniej tak myslalam, a to tylko potegowalo obrzydzenie do siebie). Tak samo, jak np. z zapaleniem pluc nie pomozemy sobie sami, tak nie ma co ludzic sie, ze oszukiwanie sie w tym wypadku bedzie lepszym rozwiazaniem. Przeciez to tylko pluca, witaminka C, lezenie w lozku i po sprawie? Jednak nie Jeszcze co do psychiatry - hm, moja lekarka co prawda wykorzystuje w swoim leczeniu metody psychoterapeutyczne, ale to raczej sluzy temu, ze duzo latwiej i przyjemniej mi sie z nia rozmawia Nie sadze natomiast, by psychiatra sam w sobie mogl pomoc na dluzsza mete, w koncu to sa na tyle rozne dziedziny, ze ciezko je ze soba pogodzic. Psychiatra jest od skutkow, a terapeuta od przyczyn...
  13. Atisarda

    Ahoj!

    Witam Zarejestrowalam sie, bo... Byla to dla mnie strona zakazana, zaliczala sie do grupy 'rzeczy rozwalajacych' mnie jeszcze bardziej. Ale zakazany owoc kusi Stwierdzilam wiec, ze zarejestruje sie w koncu... Uwazam, ze lepiej najpierw poznac, niz od razu uciekac Poki co moge powiedziec, ze kazdy dzial tego forum mnie dotyczy ;D Pozdrawiam
×