Witajcie.
Jestem na tym forum od wczoraj.
Wcześniej, nie zdawałam sobie sprawy, że jestem chora...
Wcześniej siostra wspomniała , że mam natręctwa , bo co chwilę wącham ręce , ale skończyło się na tym .
Jestem osobą bardzo nerwową.
Pamiętam, że w wieku 5(?) lat wylał mi się klej w przedszkolnej szafce i bałam się komukolwiek o tym powiedzieć. Całe dnie żyłam w stresie, że się wyda, że mi coś mama zrobi. Nie mam pojęcia dlaczego.
Następnie przez ok rok żyłam w totalnym stresie, gdyż w wieku 7-9(?) lat kopnęłam w szatni kolegę i on zastraszył mnie, że jeżeli nie będę robić tego co mi mówi, to komuś to powie i nie będę miała wzorowego zachowania. A więc przynosiłam mu pieniądze, mazaki i inne rzeczy. Nigdy nikomu tego nie powiedziałam. Nawet mamie.
Myślę, że od tego czasu stałam się bardzo nerwową osobą.
Zawsze się szybko denerwowałam, choć na ogół jestem b. pogodną, wesołą osobą.
Zaczęło się od wąchania rąk i ich mycia. Co chwilę przystawiałam łapki do twarzy i wąchałam.
Następnie chyba wąchanie wszystkiego innego. Tj zabawek, rzeczy, jedzenia.
Wąchanie rąk mi odeszło. Jednak wąchanie jedzenia - nie. Wciąż to robię...
Będąc w toalecie zawsze liczyłam płytki. Ile ich jest w rzędzie. Jeżeli by dodać płytki, które są przycięte przy bokach, to ile by powstało całych płytek itp.
Dotykałam określoną ilość razy różnych rzeczy.
Nie stawałam na ulicy na przecięciach płytek (banalne objawy jak u każdego wyżej... wiem)
Jestem leworęczna i zawsze lewa strona wydaje mi się lepsza.
W kinie jak siedzę, to zawsze proszę kogoś, by się przesiadł, bo ja muszę siedzieć z lewej.
Miałam taką fobię także, że jak postawię pierwszą nogę prawą, to muszę dwa razy przejść lewą.
Dodawałam dziwne ciągi liczb. Liczyłam. Wciąż to robię. Ostatnio pokochałam matematykę.
Dopiero teraz jak to piszę, zauważyłam, że to wszystko jest chore... Tj wcześniej wydawało mi się, że jestem jakaś dziwna, może chora, ale nie wiedziałam, że istnieje taka choroba...
Częśc opisywanych natrętw zniknęła, ale czasemsię pojawia.
Mmiałam zawsze fobię związaną z kościołem. Jak zapomniałam się pomodlić, a mi się później przypomniało, jak już leżałam w łóżku, to mimo iż mi się nie chciało wstawać, to musiałam, bo inaczej
"diabeł mi coś zrobi". Z wieloma rzeczami tak jest/było. Muszę zrobić to samo kilka razy, bo może zrobiłam niedokładnie, bo mi "diabeł coś zrobi". Aktualnie mam manię robienia krzyżyka na sercu. Jadę koło każdego kościoła i to robię. Ostatnio jak jechałam z tatą ok 100km , to zaczął krzyczeć, żebym przestała za każdym razem to robić. A ja o tym nawet nie wiem... Po prostu wiem, że muszę.
W ubiegłoroczne wakacje miałam manię na tablice rejestracyjne.
Co chwilę zgadywałam z jakiego są miasta. Jak nie wiedziałam, to musiałam podejść i sprawdzić.
Na szczęście mi to minęło na początku roku...
Denerwują mnie odgłosy lodówki, zegara. Słyszę nawet zegarek na rękę, który odłożony jest kilka metrów ode mnie, albo jest schowany w szafce.
Jestem uczennicą I klasy liceum i chodzę do bardzo dobrej szkoły.
Zawsze miałam b. dobre oceny, zawsze pasek. W tym roku do tego paska brakuje.
Jestem trzecia w klasie, ale nie poprawia mi to nastroju.
Ostatnio zauważyłam, że jak dostanę 4+ to z jednej strony się cieszę, a po chwili mówię "ale mogłoby być 5", jak nawet dostanę 5- ze sprawdzianu to wiem, że to nie jest dobrze.
Jak wiem, że jestem nauczona b. dobrze na sprawdzian i dostanę trzy, to mogę oszaleć ze złości i się rozpłakać. Tyle się uczyłam, a tu trzy?!. Powiem szczerze, żadna ocena prócz 5 mnie nie cieszy.
(chociaż ost. zdażyło mi się, że dostałam 5 z wypracowania, pani napisała "praca dobra" a zaczęłam mówić "ale czemu nie 6?! czemu praca dobra, a nie b. dobra?". to mnie wykańcza, ale wiem, że muszę mieć jak najlepsze oceny. po prostu...
Zawsze wyobrażam sobie w głowie drogę.
I jak ktoś idzie tą drogą to zawsze upada. Po prostu robi się dziura i ktoś spada.
Nie wiem ...
Zauważyłam, że kiedyś też sylabizowałam słowa. Po prostu co chwilę.
Sprawdzałam, czy dobrze to robię i wgl.
Powracając do tych liczb - jak jadę na cmentarz i stoję nad grobem, to zawsze obliczam ile kto miał lat jak umarł, dodaję, odejmuję, patrzę, czy sumy, albo różnice są adekwatne do kogoś daty urodzenia, czy miesiąca. miałam też taką fobię, ponieważ po 3 miesiące po śmierci mojego dziadka umarła babcia, 3 miesiące po tym mój tata miał zawał, potem obliczałam kolejne 3 miesiące z myślą, że musi się coś wtedy stać. żyłam w strachu.
wciąż żyję w strachu, że mam nowotwór.
moja ciocia zmarła na nowotwór, mój dziadek również go miał. ja wiem, że również we mnie 'siedzi'.
Uwielbiam się przytulać, jednak bardzo mnie denerwuje jak ktoś mnie dotyka.
Ja uwielbiam to robić. Tj jak rozmawiam z kimś to przytrzymuję się jego ramienia, moim przyjaciołom jeżdżę palcem po twarzy, jednak jak ktoś dotknie moich włosów, albo ciała, to krzyczę.
Ogólnie jestem osobą, która zawsze biorę się za wszystko.
Tj zawsze jestem przewodniczącą klasy/ szkoły. Jeżeli mamy zrobić np dzień wiosny,
to ja zawsze wiem, że ktoś o czymś zapomni i zawsze robię to za niego, mimo iż mam masę innych spraw na głowie i przeżywam jak mam wszystko pogodzić. zawsze się boję. wiem, że jak ja zrobię, to będzie jedynie dobrze..
Jestem osobą, która w towarzystwie jest bardzo wesoła. Często chyba aż zbyt wesoła.
Jestem uśmiechniętą gadułą, przy której są wciąż ludzie, a tak naprawdę ich nie ma tj jeżeli chodzi o jakąś imprezę, czy spotkanie po. Mam dwóch przyjaciół, ale .. nie chcę o tym mówić :)
Po prostu w szkole jestem strasznie wesoła, a przyjeżdżam do domu i zamykam się w sobie. Jestem cicha, siedzę, nic nie mówię. Zamartwiam się wszystkim. Siedzę i wariuję.
Od małego moja mama dziwiła się, że nie mówię jej wielu rzeczy.
Tj wszyscy rodzice wiedzieli co się dzieje w klasie - moja nie.
Nadal tak jest. Nie mówię jej większości rzeczy. Jakoś nie potrafię.
A jeżeli już coś powiem i ona to jakoś skomentuje, to zawsze krzyczę i się denerwuję, bo wg mnie powinna odpowiedzieć na to inaczej. Denerwują mnie niestety jej słowa. Większość słów. Co chwilę się denerwuję, podnoszę głos. Zawsze myślę, że chce dla mnie źle, mimo iż wiem, że tak nie jest.
Bardzo dnerwują mnie również poootwierane szafki.
Wszystko musi być na słowim miejscu. Wszystko musi być zamknięte.
Sprawdzam, czy zamknęłam drzwi od domu po kilka razy.
W sumie to chyba sprawdzałam, bo teraz już tego tak częśto nie robię.
Co chwilę zdaje mi się , że mam pełen nos. Tj ciągam nosem i nie potrafię tego skończyć.
Podobno najczęściej w kościele. Nie wiem, jak to ma z tym związek.
Najgorszą rzeczą jest gryzienie długopisów, ołówków, linijek, korektorów itp.
Co chwilę muszę kupować wszystko nowe. Co chwilę gryzę i nie potrafię nad tym zapanować.
Wielu rzeczy zapominam.
Po prostu zapominam i nie pamiętam . Nie wiem dlaczego...
Co chwilę coś gubię - ale to chyba nie ma związku z chorobą.
Jestem bardzo nerwowa. Co chwilę się pocę. Będąc w szkole, nawet jak nie mam żadnej kartkówki, sprawdzianu, nic - czuję, że jestem mokra pod pachami. To jest straszne. Nic na to nie pomaga.
Wydaje mi się również, że w domowym lustrze wyglądam zawsze lepiej, niż gdzieś indziej tj w szkolnym, sklepowym itp. Zawsze marudzę, że mam wosy nie tak. Że mogłam się lepiej ubrać (jak oglądam zdjęcia tydzień po sylwestrze, czy po zdjęciu klasowym). Zawsze jest źle. Wyszykowanie ubrań do szkoły może mi zająć nawet ok 1,5h. Rodzice się denerwują jak wieczorem wychodzę z pokoju po 50razy, a rano i tak wyjdę w czymś innym. W nocy męczą mnie myśli, czy na pewno to co wybrałam jest odpowiednie..
Na koniec- dlaczego zauważyłam to dopiero wczoraj?
Otóż przedwczoraj rodzice mnie b.zdenerwowali. Weszłam do swojego pokoju i zaczęło mną po prostu trząść. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić... Uspokoiłam się, siedziałam w swoim pokoju i się uczyłam. Poczułam, że b. bolą mnie łopatki i ich okolice, że bolą mnie obojczyki i klatka piersiowa. Myślałam, że to objawy grypy, czy coś. Mama zawołała mnie do siebie i znowu się na nią b. zdenerwowałam. Usiadłam do książek, ale nie mogłam się skupić. Położyłam się na łóżku. Było mi niedobrze. W pewnej chwili wyszłam, zaczęłam śmiać się i płakać w jednym. Nie wiedziałam co mam zrobić ze sobą. Co chwilę chciało mi się płakać. W pewnej chwili zaczęło mnie uciskać w klatce piersiowej. Nie mogłam oddychać. Nie wiedziałam co robić. Rodzice zmierzyli mi ciśnienie, a tu 160/135 puls 123. Przestraszyli się bardzo. Ja nie wiedziałam co robić. Płakałam co chwilę dusząc się. Rodzice zadzwonili na pogotowie, Pani kazała mnie na nie dowieść. Nie mogłam już wytrzymać. Taka mi psiknął pod język dwa razy nitroglicerynę i po ok 15minutach zaczęłam się uspokajać.
Następnego dnia zaczęłam czytać w int. co się ze mną mogło dziać.
Przeczytałam, że to bóle wieńcowe i jednym z ich objawów może być nerwica..
Zainteresowałam się tym i znalazłam to forum (BOGU DZIĘKUJĘ!)
JAK SIĘ ROZPISAŁAM. WYBACZCIE. PO PROSTU JEST MI O WIEEEEELE LEPIEJ, JAK W KOŃCU TO WSZYSTKO ZEBRAŁAM I KOMUŚ TO POWIEDZIAŁAM.