Skocz do zawartości
Nerwica.com

enemywhere

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia enemywhere

  1. Witam po raz pierwszy na tym forum. Nie spodziewam się, że kogoś zainteresuje efekt mojego wyżalania się, lecz wiem, że w tym przypadku nie mogę liczyć na słodkich znajomych. Przepraszam z góry za chaotyczność wypowiedzi, lecz tak to właśnie wygląda w mojej głowie. Zacznę od tego, że dawno temu odciąłem się od wszystkich. Być może przez rozwód rodziców i perspektywę mieszkania z zimną, nieczułą matką, lub też przez to, że nie zgadzałem się z ludźmi naśmiewającymi się ze słabszych, robiących głupie żarty, mówiących głupie rzeczy. Nie rozumiałem tej znieczulicy panującej wśród rówieśników i w domu, która dosięgała również mnie. W końcu przestałem interesować się kimkolwiek i czymkolwiek. Wiele osób mówi mi, że jestem mega inteligentną bestią. Uczę się zaskakująco szybko, zawsze najlepszy w klasie, w czołówce nie byle-jakich szkół. Maturę zdaną mam bardzo dobrze, olimpiady i inne konkursy też nie są mi obce. Ale co z tego? Powiedzcie mi. Co z tego, jeżeli nikt nie chce ze mną gadać. Nie potrafię sklecić sensownego zdania, włączyć się w dyskusję. Poruszam głównie powierzchowne sprawy godne wiedzy 13-latka, nie rozumiem, ani nie zapamiętuje tego co się do mnie mówi. Nie potrafię wydobyć z siebie nic, nikomu nic od siebie dać, sprawić by przebywanie ze mną należało do przyjemności, a nie do smutnych konieczności. Jeżeli chodzi o konkretne rozmowy, np w pracy, z wykładowcą, znajomymi na temat informatyczny, to zauważam, że ludzie uważają mnie za kompetentnego, mimo, że słowa, którymi ich obdarzam wyprane są z nieznanych mi emocji wyższych, wyskalowane na użyteczność informacji, bez ozdóbek, które mogłyby przenieść temat rozmowy na nieznany mi rozrywkowy front. Jeżeli chodzi o rozrywki, to nie mam ich praktycznie żadnych. Całe dnie śpię, strzelam do wirtualnych terrorystów, uderzam rytmicznie w bębenek. Jednak sprawia mi to znikomą przyjemność. Leczyłem się pewnego razu na depresję, lecz pani lekarz nie widziała sensu przepisywania mi kolejnych SSRI, dopóki nie skończę z marihuaną. Gdy zapaliłem w 2 klasie gimnazjum po raz pierwszy, miałem wrażenie jakbym znalazł się w świadomym śnie, z którego na dodatek bardzo chciałem sie wybudzić. Obawiam się, że kolejne razy, a począwszy od liceum - miesiące, pogłębiały ten stan, przez który powoli przekształcałem się w dorodne warzywo. Nie palę. Nigdy więcej. Lecz moje pytanie brzmi: Biorąc pod uwagę możliwość jako-takiego funkcjonowania będącego skutkiem niepalenia, czy da się coś jeszcze uratować? Czy da się ocalić relacje międzyludzkie, biorąc pod uwagę moje wysokie wymagania co do rozmówcy, poważne braki w obyciu towarzyskim i wiedzy o świecie? Czy możliwym będzie nabranie entuzjazmu i dystansu, zaprzestanie budowania wysokich murów onieśmielających moich rozmówców? Czy wreszcie będę mógł z zejść na ziemię i móc przeniknąć bogatą duszę innego człowieka, poznać jego słabości, ciemne i jasne strony? Czy wreszcie będzie mi ktoś przeznaczony? Oraz, czy jedynym wyjściem będzie pogodzenie się z tym, że jestem niedołęgą werbalnym oraz prawdopodobnie umysłowym? Pozdrawiam, Wioskowy Głupiec.
×