Witajcie,
Myślę, że pragnienie śmierci jest przejawem nie tyle tchórzostwa, co wyrazem totalnej bezsilności i bezradności wobec życia.
Oto ja: lat 35 (czyli moi rówieśnicy już dawno mają ustabilizowane życie rodzinne i zawodowe), mam pracę, której nie lubię i w której zarabiam zbyt mało, żeby się sama utrzymac, tkwię w toksycznym związku, który za chwilę się zakończy, nie mam dokąd pójsc, nie mam gdzie mieszkac, nie mam rodziny... Jestem bezsilna, bezradna i nie widzę nadziei, że będę mogła normalnie życ.
Czasami sobie myślę, jakie to jest dziwne: jest tak wielu chorych ludzi, którzy chcą się cieszyc życiem, a nie mogą, i jestem ja, zdrowa, a myślę o odebraniu sobie życia. Przykre to i przerażające zarazem.