Witam!
Chciałbym zauważyć, że w tym "nieciekawym stanie umysłu" trzeba wziąc pod uwagę dwa czynniki są to: biologiczne (wrodzone, związane z genetyką) i nerwicowe (uważam, że związane z jakimiś przeżyciami np. w dzieciństwie, które zostały wypchnięte do obszaru nieświadomości i skrzywiły nasze emocje i odbieranie zewnętrznego świata, aczkolwiek tam są i potrafią się ujawniać w najmniej oczekiwanych momentach życia). Ogromne znaczenie ma tu także poczucie lęku, które według mnie jest totalnie "kalekie" i nie ma nic wspólnego ze zdrowym odczuwaniem lęku. To tak jakby rozciagnąć silny lęk w czasie, jego najwyższy punkt się zaniża ale lęk nie znika i wciąż w nas jest i oddziaływuje na nasze życie.
Co do biologii, chodzi mi o genetyczne uwarunkowania związane z naszymi rodzicami czy dziadkami, które z kolei mogły przejść na nich od ich przodków. To tak jakby natura w końcu chciała przerwać ten cykl przekazu smutnych genów tzn. u mnie to działa tak, że jeżeli tej "zagadki" nie rozwiąże, to nie mam zamiaru szukać szczęścia w desperacji w związkach i płodzić dzieci tym samym przekazując "smutne geny". Żródłem tej "przypadłości" może być rodzic, który sam przeżywał nieciekawy stan np. depresje dwubiegunową czy inną (tak jest u mnie), o której często niemiał zielonego pojęcia, gdyż jak wiemy te "przypadłości" nie występują zawsze w formie jawnej lecz ukrytej. Moja mama nosząc mnie w brzuchu była smutna, to tak jakby przekazywała mi wiadomość - "nie cieszę się, że niedługo się pojawisz!" - jak dla mnie coś tu niegra w tym przekazie i uwazam że ma to wpływ na moje życie. Nie obwiniam jej - współczuje.
Co do nerwicowych podłoży - nie mogą być jednak pomijane. W wielu przypadkach źródła nerwicy mogą być zepchnięte tak głęboko do nieświadomości, że sam cierpiący, a tym bardziej lekarz nie ma w nie wglądu. Nerwica nie musi być także następstwem jednostkowej traumy, a długotrwałych subtelnych zaburzeń rozwoju, takich jak brak poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie, dawna strata osób lub celów, które prowadzą do dystymicznego stylu życia w dalekiej przyszłości. W dorosłym życiu to jak dla mnie poruszanie się w kółko - czynniki zewnętrzne wpływaja na nas i pogarszają nasz "stan", a nasz "stan" zależny jest od ów czynników.
Nie lubię faszerowac się lekami i byłem raz u lekarza podczas gorszego "stanu rzeczy" - niewiedziałem co tam robie i co mówić, dostałem pyle na depresje ale nie brałem do końca, nie widziałem żadnej zmiany wręcz mnie otępiały. To sobie pomyslałem wolę "normalny stan rzeczy".
Z mojego doświadczenia trochę ulgi przynosi mi medytacja i rozwijanie pozytywnych emocji - dodam, że tylko trochę, bo z wytrwałością u mnie na bakier i samodyscypliną również. Czasem jakaś książka, fajnie jest choć poczytać o szczęściu - tu polecam "Sztuka szczęścia" - Dalajlamy czy "Radość" -Osho. Mi to pomaga spojrzeć trochę inaczej na moje problemy, uprzedzam że książki szczególnie Osho mogą namieszać w głowie, były zakazane dość długo np. w komunistycznej Rosji. Poszerzają horyzonty.
Czasmi jak ktoś mnie sie pyta jak sie masz albo co czujesz nie chce mi się mówić i tłumaczyć bo i tak ktoś nie skuma to mam dla niego opcję: obejrz te trzy filmy i je zmiksuj - to tak mniejwiecej się czuję.
"Numb" - "Facet, który się zawiesił"
"Przerwana lekcja muzyki"
"Taksówkarz".
Pozdrawiam dziwne "stany umysłów"
Idź swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą. - Dante