Skocz do zawartości
Nerwica.com

zero_radosci

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zero_radosci

  1. siemano. sniacy: dopiero dzisiaj bylem u lekarza po raz 1. i to nie u psychologa a u psychiatry. w poradni panuje taka zasada, ze najpierw sie idzie do psychiatry. nie wiem dlaczego. wygadalem sie. poplakalem jak male dziecko. stwierdzil, ze to wina rodzicow (a wlasciwie ojca), ze kryzys tozsamosci i przerwal mi w polowie zdania i pozegnal bo reszta pacjentow czeka. pol godziny gdzies tak bylem. wrazenia pozytywne bo przynajmniej moge wygarnac starym (mam potwierdzenie specjalisty). szukam dalej. jest podobno jeszcze jedna darmowa poradnia. sproboje jeszcze tam. dziwne, ze o niej nie wiedzialem. a jak nie to starzy beda mi placic. juz im zakomunikowalem. oswiadczylem wrecz. bo dosc tego powiedzialem. nie bede dluzej marnowal zycia. aha. lekarz powiedzial mi jeszcze tak: wyprowadzic z domu i usamodzielnic. ale bez niej. po drugie zajac sie pasją. niby oczywiste. ale nie do konca latwe w realizacji. na pewno zainteresije sie regresingiem i rebirthingiem. dzieki za zainteresowanie i odpowiedzi. sniacy kiedy idziesz do tych lekarzy ?
  2. najgorsze jest to jak mnie to wszystko zmienilo, czuje ze jestem innym czlowiekiem, nie mam priorytetow, nie wiem co mam ze soba zrobic, wszystko jest mi obojetne, nie wiem co czuje, zero sensu, miewam mysli samobojcze, ja po prostu chce byc szczesliwy, cieszyc sie zyciem bo jak narazie mam wrazenie, ze skonczylo sie ono w gimnazjum. -- 23 lut 2011, 00:01 -- doskonale pamietam co sprawia mi radosc. jest to tez po czesci skutkiem moich problemow ktore zaczely sie w liceum. poniewaz z wyborem pasja vs oczekiwania otoczenia nie poradzilem sobie do dzis i uwazam to za najwiekszy katalizator problemow w moim zyciu. a wychodzilo mi to ponadprzecietnie. odnosnie psychologa - zapomnialem napisac. powoli sie wybieram, spisalem juz nazwiska i godziny przyjmowania. pozostaje umowic sie na wizyte. szczerze nie moge sie doczekac. postaram sie o ladniejszy styl. dzieki za odopowiedz :)
  3. never - poczytalem czesc, ale nie wszystkie, poczytam na pewno. ciezko mi sie zmotywowac zeby sie w ogole tu zalogowac. a tymczasem mojego nieogarniania ciag dalszy. a wiecie w czym jest teraz najwiekszy problem? w motywacji do czegokolwiek, nie widze w niczym sensu. w szkole coraz gorzej bo jest sejsa a ja nawet nie wiem jakie mam przedmioty i czas ucieka a ja sie nawet nie potrafie przejac, albo i nie chce, nie moge o tym myslec bo to jest takie bledne kolo. najpierw cos olewam a pozniej ogrom problemu mnie zabija a wiec nadal go olewam. 4 tydzien mam nowa prace. nowa branza, brak doswiadczenia, gleboka woda. jestem konsewkentny i ambitny, potrafie sie uprzec i podchodzilem z nadzieja na lepsze zycie. to mnie kobieta [szef] zdemotywowala w jeden dzien i teraz mam na to wyjebane. czekam tylko az przyjde do domu, puszcze muzyke, gre i sie wylacze. nie mam sily myslec o pracy, o szkole, o problemach. nie mam sily nic naprawiac. to przeroslo mnie juz dawno. chcialbym cofnac czas i sprawic ze moje relacje z nia [dziewczyna mą] beda takie jak mialy byc. mysle tylko o tym jak do tego doszlo i od razu zajmuje sie czyms innym bo myslalem o tym juz tyle razy bezskutecznie ze kolejne godziny z potem na skroni nic nie zmienią. a czas ucieka. i mysle ... mysle o tym, ze kiedys bylem zwyklym chlopakiem, takim co sie nie przejmowal niczym, szkola go smieszyla bo byl systematyczny i mial swietne oceny a wiec zero stresu. pozniej przyszlo liceum i zaczely sie schody psychiczne. dalej mialem wyjebane na problemy zyciowe i wiodlem beztroski zywot martwiac sie jedynie tym co wiekszosc rowiesnikow czyli jakims egzekwowaniem wiedzy. z tym, ze tu zaczalem juz bardziej olewac co nie pozostawalo bez wplywu na moje samopoczucie, ale ciezko juz bylo mi to gdzies tak nadrabiać. ale do czego zmierzam. w pewnym momencie mojego zycia przyszlo cos takiego, ze zaczalem wszystko analizowac. co dzis robic, pisac kawalek [tak pisac kawalek, utwor, tekst, no wiecie pasja], pogrzebac w starych winylach w poszukiwaniu sampla, poczytac o procesorach dynamiki, czytac o polityce zeby byc fajnym w towarzystwie, uczyc sie o gpw zeby byc zajebistym biznesmenem i kupic pol polski za 10 lat, pograc w gre bo mam ochote, posluchac nowej plyty, poczytac ksiazke ? i zawsze tworzylem kategorie serce vs rozsadek. i tak zylem frustrujac sie coraz bardziej poniewaz w efekcie nie robilem nic z tych rzeczy. najwiecej czasu tracilem na zastanawianiu sie i zalatwianiu spraw/problemow, ktore nie wymagaly wiekszego wysilku a dawaly poczucia zajetego czasu. dla nikogo nigdy nie mialem czasu na nic, dla rodziny, dla zajawki, na nic. moje zycie stalo sie odhaczaniem pozycji z planu ktory oczywiscie zbyt ambitny i nigdy go nie realizowalem co frustrowalo mnie jeszcze bardziej. poszedlem na jedne studia. oczywiscie jeden z najciezszych mozliwych kierunkow technicznych mimo ze nigdy nie przywiazywalem wiekszej uwagi do matematyki ani fizyki. a co mi tam? ja sobie nie poradze? wolne zarty. noi radzilem sobie i radzilbym sobie dalej gdyby nie jedna postac. nie moglem spac, wkurwialo mnie ciagle ze nie mam kasy, ze na nic nie mam czasu, ze sie nie wyrabiam, ze wszyscy dookola radza sobie lepiej, ze takie miasto a ja nawet nie mam czasu pozwiedzac, ze jakos wszystkim lepiej sie wiedzie i maja latwiej a ja juz od paru lat wkurwiony i ciagle lipa. zrezygnowalem z tego, wrocilem do domu, wyjechalem na wakacje za granice, chcialem oddac kase rodzicom. efekt byl taki ze chuja zarobilem i nie oddalem nic. ale co tam, nowe studia, tryb zaoczny, praca. zapowiadalo sie dobrze dopoki studiowalem bez pracy. zaczalem pracowac oczywiscie pod presja ojca w chujni ktorej zaluje do dzis. zaczal sie etap mojej dziewczyny. odswiezylismy znajomosc, pozniej pare imprez, noi okazalo sie, ze chciala by byc ze mna. od tego czasu. rok 2008 moje zycie kreci sie wokol niej. wszystko inne to jakies smieszne tlo. najpierw proba poukladania faktu, ze kobieta ktora zmienila moje zycie od 1 dnia poznania dzis mowi mi ze chciala by byc ze mna, pozniej proba przelozenia tylu lat znajomosci na zwiazek, pozniej juz w zwiazku analiza tego jak to wygladalo, jak wyglada i jak bedzie wygladac, pozniej szukanie dziury w calym czyli odgrzebywanie przeszlosci, pozniej przekladanie wszystkich czarnych watkow z jej historii o ktorych wiedzialem jako jej bardzo bliski przyjaciel na kobiete ktora pokochalem od nowa na zaboj = skutek = oplakany. to wszystko pochlanialo mnie tak ze juz 2 semestr 1 roku zdalem ledwo ostatniego wrzesnia, 3 semestr jakis fuks, 4 powtarzalem i teraz jest 5. to tak jak gosc sie zakochuje i widzi w kims aniola, a pozniej przed oczami widzi same najgorsze rzeczy ktore wiedzial o aniele kiedy byla zwykla kumpelą. tylko wiecie. w tamtych czasach nie bylo dla mnie wazne co ona robi. bez wzgledu na wszystko chcialem ja miec dla siebie. a aktualnie [tzn tamte czasy = 8/10 lat temu, aktualnie = 2008-2011] obrzydzalem sobie ja na wlasne zyczenie. po prostu jak sie w cos angazuje to tak ze nie ma dla mnie innego swiata, wszsytko jest smieszne i nieistotne i dopoki mam nierozwiazany problem to nie potrafie skupic sie na niczym. a ona ? to byla jedna wielka zagadka, czy znowu bedzie sie tak zachowywac ? a jak mam sie teraz do niej zwracac ? a czy moge jej zufac ? a czy nie zepsuje sie miedzy nami przyjazn ? a czy ze napisalem to tak a nie inaczej to nie oznacza czasem ze jzu nie jestem naturalny tylko staram sie przypodobac? a przeciez do tej pory wszystko bylo spontaniczne bo bylismy kumplami, a co bedzie jak to sie zniszczy? a czy jeszcze jestem naturalny czy juz nie ? a co oznacza to slowo ze ona to wypowiedziala takim tonem? czy to znaczy ze mnie zdradzi ? potrafilem zjebac ja za to ze obejrzalem film z big brothera jak jakas para uprawiala seks w dżakuzi i od razu sugerowalem jej ze jest do tego zdolna i czy by tak zrobila i w ogole. ciagle wypytawanie o bylego kolesia, ciagle zamartwianie o seks ze on jej pokazal i wszystkiego nauczyl, mysli typu: gdyby nie on to teraz by sie z nim nie rozstala, nie wiedziala by jaki seks jest fajny i ja bym jej tak bardzo nie krecil bo nie wiedziala by o co w tym wszystkim chodzi. a to ze to jest jej ulubiona pozycja to tez wie dzieki niemu bo jej pokazal. i wiecie. moja osobowosc juz po 1 studiach byla mocno zachwiana, nie wiedzialem o w zyciu bede robil, wiuedzialem ze cofam sie intelektualnie i w ogole zyciowo, mimo wszystko ciagle starajc sie jakos trzymac w ryzach a tu te wszystkie rozkminy. o ile zwykle analizy typu jak to teraz bedzie mi nie przeszkadzaly o tyle zazdrosc i przeszlosc i wyciaganie brudow zniszczylo mnie, zwiazek nabral innego obrotu, zniszczylo wszystko o czym marzylem i nad czym pracowalem, spowodowalo ze wykasowalem cala nasza przyjacielska przeszlosc a zbudowalem sciane w postaci falszu z mojej strony, udawanie ze wszystko jest ok kiedy nie jest byle by ocalic zwiazek i tak to sie ciagnie do dzis. dzis oprocz tego wszystkiego ciagle wracanie do przeszlosci w celu zaczerpniecia beztroski i proby przypomnienia tego co chcialbym przywrocic. coraz czesciej zapominam juz o co mi w ogole chodzi nawet. najbardziej meczace w moim zyciu jest to ciagle analizowanie, brak zdecydowania. wiem juz co chce robic ale musze to jeszcze tysiac razy przemyslec. to tak jak ktos ma cyfre + i 1000 kanalow. przelacza je i widzi o zajebisty film!! obejrze sobie. ale moze sprawdze najpierw czy gdzies nie ma lepszego? i tak sprawdza sprawdza juz nie moze sie doczekac az wlaczy tamten, wlacza a tam po filmie. albo! druga opcja: juz nie mam na to ochoty, teraz mam ochote na inny. ale jaki? i to jest zagadka. bo tamten to byl gotowiec. a teraz trzeba sobie tej radosci z ogladania tego na ktory ma sie ochote poszukac. juz wiem ze to pewnie niska samoocena tak na mnie wplywa. mysle ze to dosc oczywiste, ze jak ktos czuje sie pierwotnie fajny. tzn bez konkretnego uzasadnienia szanuje swoja osobe, lubi siebie, to nie musi siebie z niczego rozliczac ani niczego przed nikim udowadniac. a taki ja nie moze marnowac czasu na pierdoly bo ciagle musi sie udoskanalac. na co nie ma na prawde ochoty. ale czuje potrzebe bycia lepszym. bo notorycznie czuje sie gorszym. mimo ze moze mu sie tak nie wydawac. ale uswiadamia sobie to w momencie kiedy zaczyna myslec nad tym jak bardzo ma nie pokoleji -- 22 lut 2011, 23:47 -- jeszcze moze dodam na szybko kilka takich sytuacji ktore zapamietalem z mojego zycia, ze mnie przerazaja. w szkole mialem niesamowity lek przed odpowiedzia z matematyki. bylem w klasie matematycznej i raczej nie mialem wiekszych problemow. ale nie moglem opanowac strachu przed porażką. stres byl tak wielki ze przy banalnym zadniu robilem z siebie debila. to samo tyczy sie wystapien publicznych i sytuacji w ktorych musze sie wykazac. czyli przykladowo nowa praca. wszyscy cie obserwuja, kazdy twoj ruch, nie mozesz popelnic bledu, nie chcesz sie skompromitowac, chcesz wyjsc jak najlepiej, puls 200, cisneinie 180/100. taki stres nie dziala na mnie motywujaco tylko paralizujaco. mialem tez kilka wystapien przed wieksza publika. jakos przezylem, ale pierwsze minuty to nie trema tylko stan przed zawalowy. serce wyrywa sie z taka moca ze boje sie czy wytrzyma. nie mowie o tym, ze gdybym 1 stosunku nie odbyl po pijanemu to nie odbylbym go chyba nigdy. wszystko dotychczasowe kontakty z plcia przeciwna do pewnego momentu przychodzily mi bez trudu. i jest zrozumiale dla mnie to ze kazdy denerwuje sie w nowej sytuacji czy w takiej w ktorej czuje sie niepewnie. pytanie do jakiego stopnia mozna sie denerwowac. bo paralizujacy strach to juz patologia. tak to widze bo wiem jaki ten strach mial wplyw na moje zycie. zarowno w odniesieniu do kobiet jak i do zwyklych codziennych czynnosci. brak pewnosci siebie do tego stopnia, ze czasem mam opory zadzwonic na infolinie i o cos zapytac.
  4. ano.. wybieram sie od dawna, ale wystepuje zjawisko olewki, bagatelizacji. w ogole w dzien jakos funkcjonuje nie mysle i zawsze kiedy chcialem pomyslec o jakims psychologu to konczylo sie na "eee nic mi przeciez nie jest" a wieczorem przychodzi najgorsze.
  5. Witam wszystkich serdecznie. Jestem nowy a to mój pierwszy post. Mam 23 lata i reprezentuje płeć męską. Od jakiegos czasu czytuje forum w poszukiwaniu... sam nie wiem czego. Pocieszenia czy czegos w tym rodzaju. Zaczalem opisywac moja historie w skrocie i nie doszedlem nawet do 1/10 i juz zajmowala cala strone a4. Nie wiem co mam zrobic. Ta historia w skrocie nie odda tego z czym chce sobie poradzic natomiast jej pelne rozwiniecie tutaj chyba nie ma sensu. Jakos nie potrafie sobie wyobrazic ze komus bedzie sie chcialo czytac wywody dlugie na 10 stron a4. Stwierdzilem ze moze lepiej bylo by poszukac kogos kto poswiecilby mi swoj czas i chcial ze mna o tym pogadac na gadu czy mejlowo. Chodzi o to, ze zazdrosc o postepowanie mojej dziewczyny w przeszlosci a teraz juz ogolnie caly ten zwiazek niszczy mi zycie. Po tym jak kolejny raz nie poradzilem sobie z naszymi relacjami z przed paru lat od zostania para wszystko mi sie rozpierdolilo. Nie moglem wyciagnac tego na wierzch po raz kolejny bo wiedzialem, ze tym razem puszcza jej nerwy i to bedzie koniec z czym nie pogodzilbym sie chyba nigdy a więc to co stanowiło podstawe naszego zwiazku czyli najprawdziwsza przyjazn oparta na szczerosci do bolu wlasnie poszlo sie jebac w momencie w ktorym na grad pytan "czy jescze o tym mysle" odpowiadalem przecząco. To samo tyczy sie wielu innych kwestii, ktore olalem [szkola, poszukiwania pracy] ze wzgledu na stan w ktory wprowadzily mnie problemy z przeszloscia - czyli dopoki tego nie rozwiaze to nic innego nie ma sensu. Poszukujac informacji o tego typu problemach w necie odkrylem i uswiadomilem sobie wiele rzeczy. Z poczatku myslalem, ze to po prostu zwykla zazdrsosc o przeszlosc ktora spotyka wielu facetow prawiczkow w konfrontacji z niedziewicą. Juz widze odnosniki do tematow traktujacych o tych kwestiach, ale od razu uprzedzam, ze to dzisiaj stanowi dla mnie najmniejszy problem i wrecz tesknie za przejmowaniem sie tym co doprowadzilo mnie do tego stanu. Bo chyba gorsze od chujowych uczuc jest tylko brak uczuc. Dlatego, ze dzis problemem nie jest to co bylo na poczatku, ale skutki pierwotnych problemow. W momencie kiedy przestalem byc z nia szczery a ten zwiazek zamiast motywowac do dzialania i uszczesliwiac - zaczal mieszac mi w zyciu coraz bardziej - moj zal zamiast byc leczony czasem to wzbieral jak kula sniegowa zbierajac kolejne niepowodzenia za ktore zaczalem obwiniać ją. Dzis jestem w stanie totalnej obojetnosci. Zmagam sie ze soba juz tyle czasu ze moje frustracje z tym zwiazane doprowadzaja mnie do tego, ze wszystko inne mam najzwyczajniej w swiecie od poczatku do konca totalnie w dupie. Nie wiem czy ja kocham i ciagle mam wrazenie, ze mam ochote robic jej na zlosc w roznych sytuacjach, dzialac na przekor tak zeby ja zranic i zdenerwowac, nieraz ukradkiem sie na niej wyzywam, ona oczywiscie nie zdaje sobie z tego sprawy. nie sa to jakies powazne awantury, ale czasem mam ochote po prostu powiedziec : nie za chuja pana tak nie zrobie i tak nie bedzie bo tak ze mna walilas w chuja tyle lat temu ze dluzej tego nie zniose. Kiedy jednak doprowadze do tego, ze zwiazek stanie pod znakiem zapytania popadam w paniczny lek i uswiadamiam sobie ze rozstanie to najgorsze co moglo by mnie spotkac i ze wtedy dopiero zaczalbym sie martwic o swoje zdrowie. Szukajac w necie rozwiazania mojego problemu zazdrosci o przeszlosc zaczalem czytac o problemach emocjonalnych, nerwicach, depresjach, o neurotyzmie, dystymii, osobowosci unikajacej i oczywiscie 90 % objawow swietnie do mnie spasowalo. Oprocz uswiadomienia oraz motywowania do glebszych reflekcji nt swojegy zycia te informacje nie wplynely na mnie w zaden sugestywny sposob. Miotajac sie miedzy miloscia a zajebistym zalem, miedzy nadzieja na lepsze jutro a wybuchami placzu, oblalem semestr i zaczalem byc nie rok ale dwa lata w plecy. Oblalem to za duze slowo. Praktycznie zrezygnowalem z jakichkolwiek prob jakiejkolwiek nauki. Tak wiec zeby jakos funkcjonowac musialem zdystansowac sie do tego wszystkiego odkladajac to na bok. Zylem nadzieja, ze zapomne albo "samo sie". Niestety zamiast coraz lepiej jest coraz gorzej choc na pozor zwiazek wyglada na idealny i nie powiem, ze bedac z nia nie jestem szczesliwy bo jestem przeogromnie. Wielu z was zapewne poznalo smak jednoczesnej milosci i zlosci do partnera. Dzis ubolewam nad wszystkim ale najbardziej nad tym do czego doprowadzila moja zazdrosc. Wiem, ze kiedy poddalem sie emocjom i przestalem sobie z tym radzic postanowilem nie robic nic na sile i nie udawac ze jest zajebiscie. zaczely sie wiec pytania czy ja na prawde kocham co sie ze mna dzieje, oczywiscie na wszystko znajdowalem wymowki bo mialem nadzieje, ze lada dzien sobie z tym poradze, ale w tej chwili nie moge przytulic jej tak czule jak wczesniej bo po prostu nie. niesamowicie przezajebiscie i najbardziej dzis boli mnie to ze zniszczylem zwiazek ktory byl dla mnie wszystkim. bo tak wlascnie czuje, ze go zniszczylem. dzis wyglada wszsytko okej ale ja ciagle wracam myslami do poczatku bo wiem, ze wszystko mialo potoczyc sie inaczej. Nasze relacje mialy wygladac calkiem inaczej, to wszystko mialo byc inaczej nie tak jak jest. Wracam od niej do domu, wszystko niby jest okej ale przychodzi wieczor a ja znow mysle. czuje, ze w momencie w ktorym przestalem byc z nia szczery wszsytko mi sie posypalo. Wiem, ze to nie moze tak wygladac ale nie umiem sobie z tym w zaden sposob poradzic. Nie umiem tego wszystkiego opisac. Po prostu chcialbym cofnac czas i przezyc jeszcze raz te wszystkie wspaniale chwile z poczatku bo dzis nie odczuwam z tego takiej radosci i mam nieodparte wrazenie ze na wlasne zyczenie. Wydaje mi sie, ze juz nic do niej nie czuje a z drugiej strony nie wyobrazam sobie bez niej zycia. Jestem zly, ze nie mam ochoty do niej zadzwonic bo wiem ze gdybym tak nie oziebil moich uczuc w ktoryms momencie to dzis bylo by inaczej. Chce kochac ja tak jak kochalem na poczatku a jednoczesnie wiem ze to niemozliwe bo ciagle czuje do niej zal. Juz nie czuje tylko ciagle mysle. I tak wlasnie w zwiazku z nieradzeniem sobie z przeszloscia zaczalem analizowac swoje zycie. I tak zrozumialem, ze ja przeciez nie radze sobie ze soba od dawna. Uswiadomilem sobie, ze szczesliwy przestalem byc w liceum. Ze wlasnie wtedy zaczely sie moje problemy. Do tego czasu jakos zylem. Wiem, ze zawsze bylem wrazliwy, niesmialy w stosunku do dziwewczyn ktore mi sie podobaly, bardzo slabo odporny na stres. ale do czasow liceum jakos nie pamietam zeby specjalnie utrudnialo mi to wszystko zycie. moja samoocena byla jeszcze na zadowalajacym poziomie. Zawsze bylem zwyklym chlopakiem, mialem i mam do dzis mase znajomych, w szkole zero problemow. Oczywiscie totalny brak zainteresowania jakakolwiek wiedza natomiast wszelka edukacja przychodzila mi bez trudu co tez zawsze napawalo mnie duma i pozwalalo optymistycznie patrzec na swoja przyszlosc z nadzieja, ze jak tylko odkryje swoja pasje to zostane mistrzem swiata w tej dziedzinie. Mimo to od liceum jakos nie moge ogaranac swojego zycia. meczy mnie nieustanne wrazenie, ze wszystko jest nietak. kiedy siadalem/siadam do nauki to nie moge sie skupic. mysle o tym jakim jestem zjebanym czlowiekiem, ze nic mnie nie interesuje i ze nic nie osiagne. Popadam ze skrajnosci w skrajnosc. Mam nieustanne wrazenie, ze wszyscy dookola mnie sobie radza tylko nie ja. Zawsze bylem niewyspany bo po albo kladlem sie pozno spac bo cos zawsze bylo do zrobienia na kompie albo jak sie chcialem polozyc wczesnie to nie potrafilem usnac. Problemy ze spaniem mam od gimnazjum. Kolatanie serca, natlok mysli. Wydaje mi sie, ze ja nie zyje tak jak inni ze wstaja rano, robia co maja zrobic, obowiazki, praca, zainteresowania, wiedza co maja zrobic i robia to. Ja wszystko analizuje. Nie wiem jak to pisac. Czesto nie wiem czy mam posluchac muzyki, przeczytac ksiazke czy czytac wiadomosci. Wszystko niesie ze soba jakies plusy i minusy. Nie ma dla mnie czegos takigo ze mam ochote zrobic to i to robie bo np na rozrywke szkoda mi czasu, uczyc mi sie nie chce, wiadomosci mnie nie itneresuja i np nie robie nic tracąc czas. Potrafie tak marnowac dzien za dniem. jestem ciagle zdenerwowany i bardzo latwo wytracic mnie z rownowagi. stosunki z rodzina mam bardzo srednie. matka potrafi doprowadzic mnie do takiego stanu ze zycze jej smierci. Czesto nie potrafie wyjasnic nawet dlaczego postepuje tak a nie inaczej bo nie pamietam nawet co mnie kierowalo. tyczy sie to glownie pytan : czmeu sie nie uczyles? czemu nie zrobiles tego? miales na to tyle czasu. Tak owszem ale ja w tym czasie zastanawialem sie nad czyms. Dla mnie to nie byl stracony czas. chyba nie potrafie juz byc soba, nie potrafie sie odprezyc zrelaksowac. Mam wrazenie, ze gonie za czyms co w ogole nie jest zwiazane ze mna, ze samoocena w ktoryms momencie mojego zycia spadla mi tak nisko, ze uruchomila jakies dziwne mechanizmy. I stalo sie to wlasnie w liceum. Studiowalem rok kierunek techniczny. Myslalem ze to byl najciezszy okres mojego zycia. Dopoki nie przyszedl aktualny. Mieszkalem z gosciem ktory byl megainteligentny. Wszystko przychodzilo mu z latowscia, dodatkowo ciagle przyporwadzal jakies panny. Ja oczywiscie ciagle sie porownywalem. Zaliczylem 1 semestr, wyprowadzilem sie w drugim i nie mam z nim kontaktu do dzsiaij. A sni mi sie czesto a sen przyiera forme koszmaru. Neurotyk pod jednym dachem z totalnie zrownowazonym psychicznie i calkowicie poukladanym gosciem. Wyobrazcie sobie to ze zasypiacie i zastanawiacie sie jaki dzwiek zaraz podniesie wam puls o 400 % [zalezy wam zeby w koncu sie wyspac, jutro fizyka mechanika matematyka, zapis konstrukcji] a tu wasz kolega zaczyna chrapac po 15 sekundach od polozenia sie spac. Moglbym tak pisac i pisac... Nie radze sobie juz totalnie a to nieradzenie przybiera setki form. wiem ze musze isc do psychologa. nie przeraza mnie jakos ta wizja specjalnie choc czuje delikatny stres. mnie przeraza to ze nie uda mi sie wyjasnic tego o co mi chodzi. rozumiecie, perfekcjonizm, skrajnosci. musi byc wszystko opisane dokladnie ze szczegolami tak zebym zostal dobrze odebrany. na codzien tez tak wszyskto wyjasniam do ludzi. a od dluzszego czasu mam ogromne problemy z koncentracja i z pamiecia. doslownie zapominam o czym mowilem, w czasie rozmowy gubie watki jakbym byl pod wplywem thc. takie zycie to dramat. Ciagle poddenerwowanie, wszyscy dookola jacys jebnieci. Opisane problemy to kropla calym oceanie. Mimo wszystko mam nadzieje, ze znajde w was jakies wsparcie bo to forum od poczatku kojarzy mi sie z nadzieja. Musialem w koncu gdzies to napisac i uznalem ze to najlepsze miejsce. Mam nadzieje, ze to bedzie pierwszy krok do jakiejs poprawy. Prosze o jakies wskazowki, dobre rady, wszelkie pomysly na radzenie sobie z taką poryta osobowoscia. Bardzo goraco was pozdrawiam i dziekuje wszyskim wytrwalym za doczytanie do konca wszelkie uwagi :) p.s. skala depresji becka - 31 pkt, mam nadopiekuncza matke, ojciec nigdy sie mna nie interesowal, wiekszosc czasu balem sie relacji z nim a juz w ogole go o cos poprosic, pamietam tez charakterystyczny epizod z dziecinstwa, ktory jak ulal pasuje pod symptomy wrodzonego neurotyzmu. jak bylem dzieckiem takim bardzo malym to w moim pokoju nagle przestalo mi sie wszystko podobac, drzwi skrzypialy, meble byly brudne, dywan stary. Zaczalem to analizowac i poszedlem z tym do rodzicow zeby mi wszystko powymieniali. z perspektywy czasu uwazam to conajmniej za dziwne. Pozniej pamietam wiele epizodow w ktorych juz jako dziecko plakalem bo nieradzilem sobie z nadmiarem obowiazkow. Rozumiecie, w podstawowce... wszystko mnie przytlaczalo i nic nie bylo takie jakie powinno. p.s.2 przepraszam jesli umiescilem to w zlym dziale
×