Cześć. Tak krótko o sobie: 3-4 lata temu, a może 2-3, przeżyłem dość mocną depresję. Zaczynałem wtedy liceum i dziwi mnie fakt, że jakoś je ukończyłem, bo rozłożyło mnie totalnie. Na parę miesięcy zatraciłem świadomość, zrosłem się plecami z kanapą, schudłem z 12 funtów. ALE jakoś z tego wyszedłem, pewnie w dużej mierze dzięki pomocy psychiatry i psychologa, rodziny oraz przyjaciół. Muszę tu zaznaczyć, że wcześniej nie miałem takich problemów, wszyscy mnie lubili, byłem zawsze KIMŚ, no wiecie, na testach dobrze było siedzieć ze mną w ławce, a grając w piłkę każdy chciał mieć mnie w składzie. Byłem równy gość, lubiłem się zabawić, uprawiałem sporty. No fajny dzieciak, trochę niegrzeczny. Do tego pieprzonego liceum wszystko mi wychodziło.
Po poradzeniu sobie z chorobą wróciłem do szkoły średniej i powoli zacząłem odbudowywać to, co straciłem - wiedzę, kontakty z ludźmi, generalnie WSZYSTKO. Znowu obrałem dobry kurs. Chociaż nie przychodziło mi to łatwo, myślę, że zrobiłem więcej, niż niejeden zrobił przez całe swoje życie. Starałem się odpłacić za zaufanie, jakim mnie obdarzyli, suma sumarum udało się. Do tego wróciłem do sportu, wygrałem nawet wyścig, a maturę zdałem co najmniej bardzo dobrze, przez co dostałem się na jedną z najlepszych technicznych uczelni w kraju, nawet dali mi stypendium. Brzmi super, ale tak nie jest. Przez najdłuższe wakacje w życie coś chyba poszło nie tak, ale jeszcze o tym nie wiedziałem. Dotarło to do mnie parę miesięcy później, kiedy było trochę za późno. Znowu depresja, znowu coś zawaliłem. I tak od miesiąca, dwóch jest coraz gorzej, z tą różnicą, że oprócz samej depresji spieprzyłem jeszcze parę spraw. Dwie osoby, na których mi tak bardzo zależy, mianowicie mój najlepszy przyjaciel oraz przyjaciółka, której wyznałem miłość (tak, nie mogłem się powstrzymać), wypieli do mnie te białe dupska i chyba już nie raczą się odzywać. Zostałem sam. Przestałem jeździć i odbiłem to sobie szlugami i żarciem. Na studiach jestem skreślony, ale chyba wiecie, jak ciężko się uczyć w takim stanie. Ponieważ depresjuni towarzyszą myśli samobójcze, czasem usłyszę jakiś głos, dostałem leki. Leki, po których czułem się fatalnie - zawroty w głowie (to jest naprawdę okropne). Odstawiłem je wraz z początkiem roku, informując jedynie psychologa, psychiatra jest nieświadom tej sytuacji. No, to tyle. Nie wiem co dalej robić z sobą, z życiem. Najbardziej wkurzająca jest świadomość. Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, nie jestem świrem, czy obłąkanym, ale nie mogę pojąć dlaczego tak jest i co mógłbym zrobić, żeby było inaczej. Prawie tak samo, ale ciut mniej, denerwuje mnie okrutna prawda - nawet jeśli się wyleczę, to może to wrócić za kolejne parę lat. A ja nie mam siły na takie ciągłe batalie. Jeszcze niefajny, niestety nieświadomy jest stosunek rodziców, lekarza, psychologa - skoro nie leżę, nie wylewam łez jak w liceum, to chyba jest lepiej.
Ja po prostu dojrzałem i tego nie potrzebuję, ale cierpię chyba bardziej.
Czytając to, szkoda słów, powinienem skończyć jako gruba ryba, a póki co jestem pierwszy do grzebania w śmietnikach,Boże.
Co ja mam kurwa robić?!