To życie niczym w koszmarze... kto nie doświadczył nie zrozumie co się dzieje w głowie i ... łatwo mu radzić. Też nie wiedziałam co robić, czasem był dzień, kiedy brałam się w garść i szło dobrze...do wieczora. :]
Sama mam tą agonię już za sobą na szczęście ( przynajmniej mam nadzieję, że nie będzie nawrotów... ) a pomógł mi ... witarianizm. Zdaję sobie sprawę ze śmiechu jaki mogę tym u niektórych wywołać, ale mnie pomogło. Surowe warzywa, owoce, orzechy ... nawet jak się nawciskałam ich do bólu to i tak było tego mniej niż "śmieci" w stylu ciastek, chipsów, bułek itp, itd... Tak, nie od razu pomogło, na początku potrafiłam wrzucić w siebie 3 kg jabłek za jednym podejściem i poprawić kilkoma bananami, ale z czasem zdarzało się to coraz rzadziej i rzadziej... teraz może raz, dwa razy w miesiącu mam taki dzień, ale winę zrzucam raczej na hormony i "sprawy kobiece" W porównaniu do wszelkich innych metod jakie proponował mi lekarz to przyniosło rezultat na dłużej. Jem sporo, nie muszę się głodzić, mam więcej energii ( witaminy robią swoje :) ) a co za tym idzie jestem bardziej aktywna, nauczyłam się komponować jadłospis tak, żeby niczego mi nie brakowało, chociaż i tak łykam sobie dodatkowo multiwitaminę. Nie budzę się już z zapuchniętą twarzą, wzdętym brzuszyskiem, obolałymi wnętrznościami a przede wszystkim bez paniki, wstrętu do samej siebie i kaca moralnego. Waga się unormalizowała sama, mam wprawdzie krągłości tu i ówdzie ( miód i orzechy mmmmmniam ), jednak dobrze się czuję i fizycznie i psychicznie a moje życie nie kręci się wreszcie wokół jedzenia - to najważniejsze.