Skocz do zawartości
Nerwica.com

arien

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez arien

  1. akara... widzisz, ze mna jest chyba podobnie... rodzice non stop motywowali mnie do nauki...stawiali wyksztalcenie naprawde bardzo wysoko w (moich)piorytetach..kiedy przynioslam kiepsciejsza ocene zaraz bylam..hm..moze nie potepiana..ale bynajmniej nie chwalona..nie winie ich za to..maja swoj kompleks na tym punkcie..i dlatego tak im na tym zalezy... wygorowane ambicje chyba mialam jakos zawsze..albo moi rodzice je tak rozbudzili...niewazne... dlatego, kiedy nie dostalam sie na wymarzony kierunek studiow, bylam zrozpaczona...tak sie stalo, ze wyladowalam na studiach prywatnych... poglebilo to chyba moje kompleksy(szkola prywatna-dla gorszych)... ale ze poziom okazal sie wysoki...jakos podreperowalam moja"urazona dume"..oczywiscie nie bylo TAAAAK kolorowo...byly momenty, kiedy dostawalam szmaty..mimo ciezkiej pracy...wtedy znow sie zalamywalam.. ale jakos tak wychodzilo, ze trzeba bylo gnac dalej...i oto dochodzimy do punktu zero...egzamin z calego roku.. boje sie ze znow zawiode... wlasciwie..to juz boje sie nawet uplywu czasu..wolalbym zeby czas zdawania warunku nie nadszedl czuje taka presje... i beznadzieje... zero nadziei.... Xerus_Ona..to nie sa nerwy...ten egzamin oblala ponad polowa I roku.. (i wiekszosc odrazu zrezygnowala) najgorzej jest, kiedy prownuje sie z innymi...z moimi znajomymi etc.. -a robie to mimowolnie... - bo jesli teraz zrezygnuje z tych studiow..i podejme od przyszlego roku jakies nowe..to gdy moi znajomi beda robic juz dyplom mgr...ja dopiero bede na licencjacie.. a z moim chlopakiem chcielismy sie pobrac po uzyskaniu tytulu licencjata...ale jak ja bede bez wyksztalcenia...zero perspektyw... jestem przerazona... czuje sie gorsza... zawsze...
  2. Hey... troche mi jakos tak dziwnie...ze wogole pisze na tym forum...bo prawde mowiac nigdy nie przypuszczalam ze znajde sie w takiej sytuacji...nie chce sie jakos wywyzszac...bron Boze...po prostu zawsze czulam sie raczej optymistka.. studiuje juz drugi rok j.obcy...i jest mi strasznie ciezko...przez caly I rok nie mialam zadnych problemow (wiekszych) ze soba..zakochalam sie szczesliwie..wszystko bylo cacy..no moze nie liczac bolu tesknoty, bo moje Kochanie mieszka 300 km ode mnie...i przez dlugi czas stac nas bylo na widzenie sie tylko raz na miesiac.. ale za to z nauka nie mialam problemow..do czasu..przyszla sesja letnia..i nie zaliczylam glownego egzaminu giganta z calego roku..jakos sie podnioslam.. przyszla kolej na poprawke...ktora tez oblalam..mimo ze -wydaje mi sie-dalam z siebie ile moglam... teraz za 2 tyg mam egzamin warunkowy...i nagle zostalam zbombardowana mnostwem problemow... poczawszy od tych z moim chlopakiem(roznice miedzy nami,ktore moglyby przyczynic sie do rozpadu zwiazku, raz nawet prawie zerwalismy..)...poprzez zanizone poczucie wlasnej wartosci..problemy z rodzicami...raz ucieklam z domu...glupio to brzmi...bo przeciez mam juz swoje lata, no nie? eh...czytalam pare waszych postow..i nie wiem...pewnie nic mi nie jest...choc trwa to juz ponad miesiac... moze powinnam wziasc jakies leki? persen..albo cos........ owszem.....eh... mam mysli samobojcze...nie chce mi sie zyc...rano wstaje i placze...klade sie spac wyje...jestem wciaz zmeczona...wszystko wydaje mi sie takie straszne...nie do przejscia...po prostu czuje ze nie daje rady...jestem beznadziejna...wstydze sie nawet pojsc do psychologa...czuje sie niewarta mojego chlopaka... po prostu glupia... nie wierze w to ze uda mi sie zdac...za glupia jestem ...pewnie zeby wogole studiowac... juz czuje sie taka glupiutka...naiwna... jak takie nic..gowno...a co dopiero jak juz nie zdam... a dzis moj tata stwierdzil, ze wie dlaczego nie potrafie zdac...bo jestem nierozgarnieta...i ma racje...potrafie tylko spieprzyc sprawe...do niczego sie nie nadaje.. nie chce mi sie zyc... modle sie tez....wlasciwie wyje do Boga...ale to nie pomaga... czuje sie taka osamotniona...
×