akara...
widzisz, ze mna jest chyba podobnie...
rodzice non stop motywowali mnie do nauki...stawiali wyksztalcenie naprawde bardzo wysoko w (moich)piorytetach..kiedy przynioslam kiepsciejsza ocene zaraz bylam..hm..moze nie potepiana..ale bynajmniej nie chwalona..nie winie ich za to..maja swoj kompleks na tym punkcie..i dlatego tak im na tym zalezy...
wygorowane ambicje chyba mialam jakos zawsze..albo moi rodzice je tak rozbudzili...niewazne...
dlatego, kiedy nie dostalam sie na wymarzony kierunek studiow, bylam zrozpaczona...tak sie stalo, ze wyladowalam na studiach prywatnych...
poglebilo to chyba moje kompleksy(szkola prywatna-dla gorszych)...
ale ze poziom okazal sie wysoki...jakos podreperowalam moja"urazona dume"..oczywiscie nie bylo TAAAAK kolorowo...byly momenty, kiedy dostawalam szmaty..mimo ciezkiej pracy...wtedy znow sie zalamywalam..
ale jakos tak wychodzilo, ze trzeba bylo gnac dalej...i oto dochodzimy do punktu zero...egzamin z calego roku..
boje sie ze znow zawiode...
wlasciwie..to juz boje sie nawet uplywu czasu..wolalbym zeby czas zdawania warunku nie nadszedl
czuje taka presje... i beznadzieje...
zero nadziei....
Xerus_Ona..to nie sa nerwy...ten egzamin oblala ponad polowa I roku..
(i wiekszosc odrazu zrezygnowala)
najgorzej jest, kiedy prownuje sie z innymi...z moimi znajomymi etc..
-a robie to mimowolnie... -
bo jesli teraz zrezygnuje z tych studiow..i podejme od przyszlego roku jakies nowe..to gdy moi znajomi beda robic juz dyplom mgr...ja dopiero bede na licencjacie..
a z moim chlopakiem chcielismy sie pobrac po uzyskaniu tytulu licencjata...ale jak ja bede bez wyksztalcenia...zero perspektyw...
jestem przerazona...
czuje sie gorsza...
zawsze...