Skocz do zawartości
Nerwica.com

czojda

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia czojda

  1. czojda

    czuję się jak gówno

    Witam. Mam na imię Agnieszka i jestem na pierwszym roku studiów pedagogicznych. Piszę tutaj, bo moje życie nie ma sensu.. wiem, że wszystko da się zmienić, że trzeba tylko chcieć.. moje problemy nie wyróżniają się niczym szczególnym. Wiem, że wiele osób stąd na pewno ma gorszą sytuację.. Ale już nie mam siły. Żyć nie mam siły. Od ponad 3lat, nie umiem sobie pomóc. Mam nerwicę i podejrzewam, że depresję. Tylko od czego zacząć.. Zawsze byłam zamknięta w sobie. Podejrzewam, że to wina moich rodziców, bo nigdy nie czułam się pewnie w domu. Ojca praktycznie nie znam, bo rodzice rozstali się jak miałam 2lata. Był alkoholikiem. Widziałam go raz w "świadomym" życiu, podczas rozprawy o odebranie mu praw rodzicielskich. Mieszkam z mamą, która stara się, żeby było dobrze. Ale sama ma zasrane życie, dwa rozwody, z pierwszego małżeństwa jest mój brat, 12 lat starszy. To on mi 'ojcował', ale jak tylko zaczęłam wkraczać w subkulturę oboje zaczęli mnie za to potępiać. Brat obecnie jest za granicą, bo musi spłacić kredyt zaciągnięty na matkę. Mieszkam również z babcią, która ma 90 lat i alzhaimera. Od zawsze gnębiła matkę. Teraz przeszło na mnie. Awanturuje się, wali we wszystko laską, rzuca się na mnie i matkę, bo nie zawsze nas poznaje, budzi mnie w środku nocy, bo słyszy, że ktoś chodzi po domu (w rzeczywistości tak nie jest). Ze względu na chorobę muszę jej powtarzać wszystko po 100 razy. Nie mogę nikogo zaprosić do domu, bo wrzeszczy, że mam wypierdalać, bo to jest jej dom. Dodatkowo jestem 'kurwą i szmatą', bo mam chłopaka. Podobno byłam z nim 10 razy w ciąży. Żeby tego było mało, jak już wykuśtyka z domu, skarży się, że się nad nią znęcamy. Miała obie nogi złamane, ale wtedy, jak musiałam ją podcierać, była milutka. Nigdy nie wiadomo jaki będzie miała humor, trzeba chodzić na paluszkach, żeby nie było awantury. Do szału doprowadza mnie chomikowanie przez nią łyżeczek, szklanek, "bo wszystko jest jej". Jak się krzywo popatrzę, drze się, rzuca rzeczami. Wiem, że muszę być cierpliwa, ale we wszystkim szuka powodu do kłótni.. Czasami już nie wytrzymuję, bo ile można słuchać, jaką to jest się szmatą, a potem muszę jej robić kolacyjkę, bo tak ją wszystko boli. Z matką praktycznie nie rozmawia, a jak już to się drze, więc wszystko muszę koło niej robić. Ze wszystkiego trzeba się jej spowiadać, jak przechodzę koło jej pokoju nie ma szans, żeby nie zapytała gdzie idę. Mamy wypierdalać, ale do rozpalenia w piecu czy porąbania drewna jesteśmy dobre. Staram się tym nie przejmować, ale czasami nie wytrzymuję.. Kolejna sprawa to mój chłopak. Kiedyś byliśmy szczęśliwi.. Jestem z nim prawie 2,5roku. Na początku, miałam miłość romantyczną, zabójczą w swoim maksymalizmie. Byłam szczęśliwa, ale tego nie doceniałam. Teraz już wiem, że dlatego, że bałam się, że to stracę i będzie boleć.. I tak się stało. Rzucił dla mnie wszystko- znajomych, pasję. Karmił słowami, że oprócz mnie nikogo, niczego nie potrzebuje.. A ja naiwna uwierzyłam. Miał przyjaciółkę o którą byłam cholernie zazdrosna. Ją odprowadzał do domu, bo go jej mama o to prosiła, mnie nie a mojej mamy się bał. Jak z nią i ich znajomymi wychodził- nie brał mnie, ja brałam go zawsze.. Wtedy olewał mnie z góry na dół.Ale wychodził rzadko. Napawałam się tym, że jest ktoś dla kogo jestem najważniejsza.. Na początku nie chciałam tej klatki, wiedziałam, że to chore. Ale mówił, że woli posiedzieć ze mną niż gdziekolwiek wychodzić. Okazało się, że było inaczej.. Że żałował, że musiał ich zostawić, że ma mi to za złe. Bo tego nie doceniłam. I miałam rację.. Bo jak tylko kontakt między nami się osłabił, wracał do niej. Coraz częściej się kłóciliśmy, bo nie spełniał swoich obietnic. Kończyło się to tym, że stał pod moim domem po parę godzin, a ja nie chciałam go wpuszczać, bo to tak bolało.. Ale zamiast poprawiać swoje zachowanie, zaczął się coraz bardziej odsuwać.. Teraz tego tak cholernie żałuję. Ale ja po prostu chciałam żeby było tak jak mówił, tak jak w bajce.. Teraz wiem, że na to nie zasługuję.. Jesteśmy razem, ale ciągle się kłócimy. Kiedyś ja nie mogłam mu wybaczyć, teraz on nie może tego zrobić, bo za wiele razy go zostawiałam. Jak w końcu uświadomiłam sobie, że strasznie go kocham i nie mogę bez niego żyć, on stał się oschły. Ponownie wyszła sprawa jego przyjaciółki. Po kolejnej kłótni postawił warunek, że będziemy razem, jeśli ona wróci. Nie wytrzymałam tego.. Tak się rozkleiłam, że obiecał, że z nią koniec. Ale ona ciągle wraca. Tyle że teraz on jest obcy.. Nie przejmuje się moim złym humorem, jak się na niego obrażę- on obraża się jeszcze bardziej, Potrafi zostawić mnie płaczącą na ulicy, nawet jak błagam, żeby mnie nie zostawiał, bo go strasznie potrzebuję.. Albo wychodzi jak się rozklejam. I zostaję z tym sama.. Wiem, że wygląda to na strasznie toksyczny związek.. Ale ja żyję przeszłością.. Nie umiem go teraz zostawić, bo wiem, że to było jedyne w swoim rodzaju.. Nie umiem też "dać mu więcej wolności", bo kiedyś byłam dla niego wszystkim.. Teraz jestem niczym. Nie otrzymuje od niego odrobiny czułości. Nawet nie chce mu się napisać głupiego smsa i się obraża, że się nie odezwę. O błahostki muszę prosić milion razy, a jak powiem jakiekolwiek krytyczne słowo- obraża się. Równocześnie twierdzi, że mnie kocha.. Ale "nie jest księciem". Tylko że kiedyś był.. "kiedyś". nienawidzę tego słowa. Mogłabym tak pisać w nieskończoność.. Czuję się jak gówno. Nic dla nikogo nie znaczące gówno. Luby na każdym kroku mi udowadnia, że nie da mi się dogodzić,więc po co w ogóle ma się starać.. Nie chcę taka być. Nie chcę tak żyć. Ale nie umiem tego zmienić.. Płaczę codziennie z byle powodów. Albo choćby dlatego, że tęsknie za przeszłością. Pewnie napiszecie, żebym poszła do psychologa, albo zaparła się w sobie i po prostu się zmieniła. Ale ja w to nie wierzę.. Nie mam na to siły. Czuję się cholernie samotna mimo, że mam przyjaciół. Ale oni nie zmienią mojego życia. Nie nadadzą mu sensu. Nawet jak mam mocne postanowienia poprawy-szybko się zniechęcam. A zabić się boję.. Boję się co będzie po śmierci, boję się bólu. Ale nie umiem już wytrzymać.. Na prawdę.. Chcę tylko żeby ktoś mnie przytulił, powiedział, że jestem wyjątkowa na swój sposób i że będzie dobrze. Że w końcu będzie spokojnie. A ten "ktoś" odsuwa się ode mnie coraz bardziej...
×