Skocz do zawartości
Nerwica.com

Poszukujaca1526926016

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Poszukujaca1526926016

  1. A dlaczego nie mozecie nigdzie wyjsc? Znajomi nie chca, Wy nie chcecie czy po prostu jego stan na to nie pozwala?
  2. Ciekawa dyskusja. Widze tutaj kilka wiekszych problemow: po pierwsze, dziewczna napisala z dosc blahym dla niektorych problemem, ale jednak dla niej to jest problem. Po drugie, osoby, ktore jej odpisaly ewidentnie nie byly w stanie zobaczyc, ze cos, co dla nich nie jest problemem, moze byc nim dla kogos innego. Nie mowie zeby wszyscy nagle stwierdzili, ze tak, autorka przezywa "tragedie", ale odrobina empatii by nie zaszkodzila. Po trzecie, dziewczna, fakt, pisze jednostronnie, ale sadze, ze tylko dlatego ze trzyma sie tematu. Stad moze sprawiac wrazenie ze jest materialistka (bo temat dotyczy mieszkania). A czy jest nia naprawde, to juz trzeba by bylo stwierdzic po "wnikliwych ogledzinach", nie wczesniej. Po czwarte, reakcja niektorych osob, ktore jej odpowiedzialy jest naprawde o wieeeele za ostra, jak na forum dla osob z zaburzeniami psychicznymi. I tutaj autorka postu ma racje, ze gdyby takie odpowiedzi dostal ktos slabszy, to naprawde moglby zrobic sobie krzywde - tyle ze juz o tym nie napisalby na forum. Dowiedzielibysmy sie o tym z nekrologu. Dlatego warto by piszac, zastanowic sie czy chcemy komus pomoc, czy po prostu ... sobie ulzyc. To nie jest takie sobie zwykle forum. Trzeba ponosic odpowiedzialnosc za to, co sie pisze, nawet w tak anonimowym miejscu jak internet. Po piate, mysle ze irytacje mogla wzbudzic nie tyle "roszczeniowosc" autorki tematu, ale bardziej jej determinacja w dazeniu do celu (ktory oczywiscie mozna ocenic jako dobry lub zly, ale to juz inna kwestia), jej swego rodzaju odwaga, ktorej wiekszosc z piszacych po prostu nie ma. Nie twierdze, ze autorka ma racje (badz tez, ze jej nie ma) ale widac ze na pewno jest energiczna, wie czego chce i z uporem do tego dazy. Domyslam sie, ze wiele osob chcialoby takim byc, ale moze nie potrafia? Moze sie boja? To nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, ze widzac u drugiej osoby cechy/rzeczy ktore sami chcielibysmy posiadac, bedziemy atakowac. To samo dotyczy mieszkania, ktore autorka dostala od swoich rodzicow. Z czystej, podswiadomej zazdrosci i poczucia krzywdy ze my tak nie mamy badz nie umiemy byc tacy np. zdeterminowani, nie jestesmy w stanie wczuc sie w problem autorki. Z gory go dezawuujemy. A moze trzeba by bylo odlozyc swoje emocje na bok i spokojnie porozmawiac? Nawet sie nie zgadzac, miec swoje zdanie, ale na chwile je powstrzymac, zeby byc w stanie tak po porostu zyczliwie porozmawiac z drugim czlowiekiem. Chyba nam wszystkim tego brakuje w dzisiejszych czasach.
  3. To nie zadziala - stwierdzi ze wymyslam sobie jakis problem. Chyba musze sie uniezaleznic (psychicznie) i nie liczyc na jego zdolnosc do zrobienia czegos tylko dla mnie.
  4. On mnie nie poucza. Jak mam racjonalne argumenty to on da sie przekonac ale zeby zrobic cos (powazniejszego, cos co jemu mogloby uwierac) tylko dla mnie to juz nie. A! I jeszcze jak mu kiedys powiedzialam mniej wiecej o tym, co czuje, to on potem doszukiwal sie w moich prosbach jeszcze tego ze "chce od niego jakiegos dowodu i bezsensownego poswiecenia sie co niczego nie udowadnia". A dla mnie wlasnie by to udowodnilo wiele! Ale nie tego dostane. Juz wiem ze nie mam szans. Tylko jak z tym zyc. Jestem zalamana. Naprawde. [Dodane po edycji:] Poza tym ja nie chce samego "dowodu" na poswiecenie. Ja chce wiedziec ze on by byl w stanie to zrobic. Bo zycie sie uklada roznie i ten element jest dla mnie wazna czescia skladowa zaufania (ze niezaleznie od wszystkiego, naprawde wsyzstkiego, ta osoba ze mna bedzie, pomoze mi i mnie nie zostawi).
  5. Jakie poczucie wlasnej wartosci??? Juz nie wiem co to takiego. Ja nie mam nawet jak porozmawiac - bo mnie glownie chodzi o niego. Jego matka mi wisi. Chodzi mi o to ze nie czuje ze on by dla mnie zrobil to samo co ja chociazby juz zrobilam dla niego. Pare razy probowalam mu to powiedziec, to konczylo sie na tym, ze on potem widzial w kazdej mojej prosbie probe "postawienia na swoim dla zadady". A mnie by nawet to wystarczylo, jako takie swiatelko w tunelu. Ale tego nie ma. Wiec wszelkie proby rozmawiania wprost obracaja sie tylko przeciwko mnie. Musialabym zrobic to jakos subtelniej, tez go jakos tak "zmanipulowac" ale ja tego po prostu nie umiem. Tyle razy probowalam, ze wiem ze nie umiem. [Dodane po edycji:] Ja sie po prostu poddaje.
  6. Zaraz ich poszukam. Problem jednak w tym ze ja nie moglabym z nim o tym normalnie porozmawiac, bo jego matka nie robi niczego jawnie. Po prostu mu gada ze tak i tak jest najlepiej. I moze i jest: dla kogos, gdzies kiedys. Ale nie dla mnie. A on nie widzi i nie zobaczy ze to co ma w glowie to mu matka nakladla. Jakbym jakakolwiek rozmowe zaczela to po prostu by mi zabraklo argumentow. Bo on by stwierdzil ze robi tak dlatego ze sam chce. Za Chiny ludowe nie zobaczy ze matka go na to nakodowala. Ale nie w tym rzecz. Bo nie z nia zyje. Zyje z nim ale mam wrazenie warunkowosci tego wszystkiego. A moze nie powinnam oczekiwac (ani dawac) bezwarunkowej milosci??? [Dodane po edycji:] Ale co zrobic w styuacji gdy obiektywnie cos jest lepsze (i mozesz logicznie to uzasadnic) ale ja po prostu tego nie chce? NP. chcialam zebysmy sie pobrali jeszcze na studiach (bo zaczelismy sie spotykac jak mielismy 16-17 lat). Ale to bylo "nierozsadne" (mozna by bylo to logicznie uzasadnic) wiec tego nie zrobilismy. Jak mam walczyc o swoje jak na pewne sprawy nie mozna uzyc logicznych argumentow a takie w stylu "to mi nie odpowiada" nie dzialaja?
  7. Mam wrazenie ze moglabym powiedziec ze sie wyprowadzam albo ze to koniec a on, bedac na mnie wsciekly ze sie czepiam, i tak by nic nie zrobil zeby mnie zatrzymac. Jak zyc z takim wrazeniem??
  8. Momentami chcialabym sobie cos zrobic zeby on sobie uswiadomil ze jego "rozsadne" wyjscia mnie rania. A on sie tym nie przejmuje. I czasami chcialabym zeby mnie znalazl na podlodze i sie wreszcie przejal. I zeby dotarlo do niego ze to przez niego. Tyle ze pewnie by uznal ze to nie jego wina, ze ja sobie cos ubzduralam, bo to przeciez "nieracjonalne" co ja twierdze (bo on zmywa, pomaga w domu i mnie wyslucha - tak robi to, bo mu to nie przeszkadza - a jak jest cos powaznego co mu nie pasuje to nie ma sily by tego nie zrobil). Przez to ze nie czuje sie na tyle bezpiecznie zeby wiedziec ze moge liczyc na wzajemnosc w tym co dla niego robie. A moze nie powinnam na to liczyc? Tylko jak z tym zyc.
  9. Ona zawsze mu "koduje" te wszystkie "rozsadne" drogi. I mimo ze z nia nie mieszkamy to on juz ma w glowie te wszystkie jej "prawdy". A ja naprawde nie moge nic powiedziec bo wychodze na ta ktora upiera sie przy czyms nieracjonalnym. Czuje sie po prostu bezsilna. Nie wiem co mam ze soba zrobic. Mialabym ochote zniknac zeby on wreszcie zobaczyl jak mu jest beze mnie. [Dodane po edycji:] Jego matka twierdzi ze on tak zawsze chorowal i lepiej jak nie pojdzie bo jak pojdzie to sie jeszcze przechlodzi i czyms zarazi. On to podlapal i gada jak ona twierdzac ze to jego slowa i on sam sie zna i wie co mu jest potrzebne. Nie mam juz sily. [Dodane po edycji:] Co ja mam w ogole robic?
  10. Wiesz, problem w tym ze ja nie "pozwalalam" zeby moje bylo na wierzchu. Tak po prostu wychodzilo. Dzisiaj miala miejsce naprawde idiotyczna sytuacja, bo on od 9 dni choruje na grype. Niby jest troche lepiej ale obiecal ze pojdzie do lekarza. Ale zmienil zdanie (pod wplywem rozmowy ze swoja matka) ze on jednak tego nie potrzebuje i nie pojdzie. Ja go prosilam, blagalam, krzyczalam, wszystko robilam zeby tylko dal sie zbadac, nawet kontrolnie, bo naprawde wyjatkowo ciezko przechodzi te chorobe. Ale nie - nawet argument ze to zrobi dla mojego spokoju. Nic nie dzialalo. A ja naprawde sie martwie a on tak prostej sprawy nie chce dla mnie zrobic (a w sumie dla siebie bo to chodzi o jego zdrowie). No i przelecialy mi przed oczami sytuacje z naszego zycia w ktorych tak "wchodzilo" ze robilo sie po jego mysli. To zawsze ja szukalam argumentow zeby przekonac sie do jego zdania. I ta jedna glupia sytuacja uswiadomila mi to w pelni. Ludzilam sie ze on by dla mnie zrobil to samo co ja dla niego. I widze ze zrobilby - o ile by tego chcial. Jak nie to moglabym wyjsc z domu a on by za mna nie poszedl. W drobnych sprawach - nie ma problemu, on moze mi "ustapic". Ale w powaznych - to ja musze sie dostosowac. Ale oczywiscie to nigdy nie jest tak powiedziane - tak "wychodzi" albo "tak jest najrozsadniej". Ja nie wiem jak mam sie zachowac majac te wiedze. Jestem zalamana. A co to jest bialy manipulator? [Dodane po edycji:] Jestesmy 2.5 roku po slubie ale w sumie ze soba ponad 10 lat. Tak jak napisalam wczesniej - jego nie tyle "bylo" na wierzchu. Tak "wychodzilo" bo tak "bylo rozsadniej" - nie moglam przytoczyc argumentu ze po prostu nie chce czegos zrobic bo to bylo "nieracjonalne". No i gdybym to dalej ciagnela to by wyszlo ze upieram sie przy "glupocie". Tak mi ciezko na sercu.
  11. Jestem tutaj nowa ale mam nadzieje ze moze ktos mi pomoze. Wlasnie sobie uswiadomilam ze moj maz nie zrobilby niczego tylko dla mnie, nie nagialby sie do mnie. Jestesmy bardzo podobni i dlatego wiekszosc spraw zalatwiamy bez problemu bo po prostu sie w nich zgadzamy. Natomiast jak wyniknie jakas powazniejsza sprawa to moj maz jesli czegos nie chce to po prostu tego nie zrobi. I nie ma znaczenia czy ja tego chce czy nie. I to nie jest tak ze on krzyczy i mowie nie to nie - niby wychodzi tak ze on mnie przekonal bo wszystko robi bardzo subtelnie. Ale tak nie jest. Dzisiaj, na bardzo banalnym i glupim przykladzie zdalam sobie sprawe ze moglabym sobie flaki wypruc ale jak on czegos nie bedzie chcial to tego nie zrobi. I bedzie przy tym bardzo spokojny i opanowany. I moje nerwy i moj stres sie dla niego nie licza. I to ze musze sama siebie przekonywac ze tak, to co on chce to jest najlepsze, chociaz nie zawsze tak uwazam. Ja tyle razy sie naginalam do niego i to w najpowazniejszych sprawach. On w powaznej sprawie - ani razu. I widze, ze chociaz tyle czasu sie ludzilam sie ze on by tez dle mnie zrobil to co ja dla niego to po dzisiejszej sytuacji widze ze nie mam na co liczyc. Wiem, ze bedzie tak ze albo ja zrobie tak jak on chce albo... no wlasnie nie wiem co. Nie wiem jak z tym dalej zyc. Czuje sie teraz jak frajerka. Jakbym liczyla na cos co nie istnieje a ja sobie wmawialam ze isnieje.
×