" ...Mam manię zajmowania się kimś. Nigdy nie robiłam nic dla siebie, nawet nie umiem określić kim jestem. Nie wiem czego chce od życia i boję się, że dowiem się wtedy kiedy będzie za późno. Zawsze starałam się być ostrożna i dojść do czegoś a niestety po tych dwóch porażkach nie umiem się pozbierać i dalej walczyć."
piszę po raz pierwszy.
zacytowałam kawałek tekstu,bo czuję dokładnie to samo. Ale to dopiero początek moich problemów.
to prawda,w dzieciństwie czułam się odpowiedzialna za moja mamę - ojciec przepijał kasę,mama nie pracowała,nie miała w sobie tyle siły,żeby się czemukolwiek przeciwstawiać,przemilczała,płakała,ale to wszystko. potem czułam się jeszcze bardziej odpowiedzialna,kiedy zachorowała na depresję - ja miałam już 20 lat,ale to nic nie zmieniało. wszystko mnie przerastało,ale potrafiłam jeszcze znaleźć w sobie tyle siły żeby jej pomóc,bo nikt inny tego nie potrafił - mieszkaliśmy na wsi,każdy znał każdego,a lekarz psychiatra kojarzył się wyłącznie z "czubkami",temat depresji dopiero się rozpowszechniał. w końcu udało mi się doprowadzić mamę do lekarza specjalisty,dostała leki,po dwóch tygodniach coś się ruszyło,a powiem tylko,że było beznadziejnie,mama schudła do 45kg przy wzroście 168cm,nie wstawała w ogóle z łóżka,nic nie mogła jeść,jedna wielka czarna rozpacz... wszyscy przychodzili i się przyglądali,ale nikt nic nie potrafił zrobić. no ale udało się - byłam dumna z siebie,ale czułam się odtąd za nią jeszcze bardziej odpowiedzialna..
z mama byłam bardzo związana emocjonalnie,bo na ojca nie można było liczyć,zresztą do dziś nie potrafię do niego powiedzieć "tato",myślę,że nigdy tak naprawdę nim nie był. bałam się go kiedy wracał z pracy,kiedy był trzeźwy to nikt nie usłyszał od niego dobrego słowa,czułam się jak pasożyt,bo nierzadko dawał do zrozumienia,że ubolewa nad tym,że musi na nas pracować - mam jeszcze młodszą siostrę. nie można było nikogo zaprosić do domu,bo albo trzeźwy,bez kija nie podchodź,albo pijany i wtedy dopiero wstyd .. Nie zapraszałam więc zadnych kolezanek,chyba że pod jego nieobecnośc. godzina jego powrotu z pracy kojarzyła się z niechęcią,strachem,smutkiem..
moją jedyną reakcją na krzyk,kłótnie,była ucieczka. Przed każdą stresującą sytuacją uciekam do dziś. Panicznie boję się rozstań,tęsknoty - to powoduje,że nie potrafię dostosować się do nowych sytuacji,osób,jestem ciągle dominowana przez wszystko i wszystkich. nie umiem znaleźć pracy - wiem tylko,że nic nie potrafię. Stres przysłania mi racjonalne działanie i myślenie - poddaje się bez walki. Szukam spokoju,ciszy,odosobnienia - znalazłam zajęcie w pracowni plastycznej - to dawało mi namiastkę stabilizacji;
skończylam 30lat, swoją edukację zakończyłam na poziomie liceum z maturą - w życiu nie odważyłabym się pójśc na studia ...
czasem wydaje mi się,że przeciez to ode mnie zależy,jak moje życie się potoczy,jak je sobie poukładam,przeciez mam marzenia,które sa realne!!! I ja sama mogę je spełnić!!
żadnego przedsięwzięcia nie doprowadziłam do końca. zaczynam stronić od ludzi jeszcze bardziej,nie potrafię się odważyc zapytać o pracę,bo przecież to nie dla mnie,przecież na jedno miejsce jest 10 osób i to nie takich beznadziejnych jak ja ...
kilka razy próbowałam się odważyć znaleźć pracę gdzie indziej - poza miejscem zamieszkania,potem za granicą,ale jak tylko doszło do konfrontacji tego,co sobie wyobrażałam (będzie fajnie,wreszcie zacznę żyć,będę miała swoje pieniądze ..) z tym,co czekało mnie już na miejscu (nowe doswiadczenia,niekoniecznie przyjemne,bezustanne myśli o domu,o bliskich,tęsknota,myśli o tym,że ktos za mną tęskni,obcy ludzie,obce otoczenie ..) kolejne przedsięwzięcie kończyło się ucieczką ... dosłownie. najgorsze jest to,że za każdym razem kiedy zrobię cos takiego,mam świadomość,że spaliłam bezpowrotnie za soba kolejny most,że zaprzepaściłam kolejną szansę na lepsze życie,że znowu spieprzyłam wszystko ... I wtedy czuję się jak jedno wielkie zero ... Jest tylko płacz,poczucie coraz większej beznadziejności, świadomość,że znowu kogoś zawiodłam ... To się staje nie do wytrzymania,mysle o sobie jak o kimś nienormalnym,nieodpowiedzialnym,dzikim ćwoku ...
w momencie pojawienia się trudności mam przed soba czarną ścianę,mur nie do przebicia - więc co się wtedy robi - w nogi ...
od szesciu lat jestem w związku,męza traktowałam jako wybawienie,jak kogoś,kto zabierze mnie w końcu z tego domu,od tego nieżyczliwego człowieka (ojca) - tak też się stało. Pobraliśmy się,myslałam,ze oboje kochamy się z wzajemnościa,ale okazało się,że dwa lata po slubie mój facet mnie zdradzał i to dość długo,potem przestał i potem znowu jakiś epizod. A ja nie wyobrażałam sobie,że mogłabym go opuścić ... I zostałam. Cierpiałam bardzo,ale nie umiałam odejść. Bałam się,że sobie nie poradzę,ze zostanę z niczym,bo przecież tak naprawdę nic nie mam ..
Nie mam do siebie szacunku,mam poczucie,że życie przełazi mi między palcami - bo tak jest - inni w moim wieku mają tak wiele,zapracowali na stanowisko,pozycję,mają dzieci - ja nie.
Boję się,że nikt nie jest w stanie mi pomóc.