Od początku liceum byłem zakochany w koleżance z klasy. Jestem prawie pewien, że o tym wie.Jednak ciężko przechodziłem zmianę środowiska i niejako zdecydowałem się odpuścić, przynajmniej na jakiś czas, bo wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Pierwszy rok był dla mnie fatalny. Miałem socjofobię ( osobista diagnoza ). Moje osobiste wartości konfrontowały się ze światem zewnętrznym. Nie ufałem sobie, swoim osądom, nie portafiłem ocenić, co jest właściwe,a co nie. Teraz kończę liceum i wszystko wygląda zupełnie inaczej. Mam paczkę dobrych znajomych, jestem całkiem rozpoznawalny w szkole i spełnia się moja ekstrawertyczna strona mnie. Staram się być niezależny i myślę, że nieźle mi to wychodzi. Mimo, to ciągle staram się coś komuś udowodnić, głownie kobiecie w której byłem/jestem zakochany. Ona ma faceta, od prawie roku. Uwielbiam ją i to mnie denerwuje. Wydaje mi się to żałosne, że jestem w niej zakochany od tak długiego czasu i nigdy nic miedz nami nie było. Denerwuje mnie, że nie wiem czy to wszystko jest prawdziwe (uczucie), czy tylko to sobie wmawiam.Nie uważam siebie za osobę życiowo nieporadną, a jednak mam talent do popełniania błędów. Ostatni był, dla mnie osobiście, katastrofalny. Błąd tak śmieszny głupi i nieoczywisty, że nawet nie wiem, jakie wnioski wyciągnąć. To mi przypomina przeszłość, gdy nie kontrolowałem tego co robię. Parę dni temu była studniówka, na którą wszyscy nakręcali się od pół roku. Dla mnie była to jedna z najgorszych imprez. Zaprosiłem niewłaściwą osobę. I to rzucało się w oczy. Miałem kogoś na oku, ale nie wypaliło. Dzień później zaprosiłem moją studniówkową partnerkę. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem. Znalismy się trochę, a 2 miesiące wcześniej na wspólnej imprezie ostro przesadziła z alko. Nigdy nic do niej nie czułem. Zbłaźniłem się. Mam dobry kontakt z dziewczynami ( jako facet, nie przyjaciel), a zaprosiłem osobę 2 lata młodszą, ciekawą z wyglądu, ale kompletnie nie ciekawą z charakteru. Nie mogę zrozumieć, dlaczego podjąłem tak absurdalną decyzję. na studniówce nie dało się z nią normalnie tańczyć, bo zbyt dużo wypiła ( za co jestem częściowo odpowiedzialny). Chciałem udowodnić tej z którą nie mogę być, że stoję na własnych nogach, że nie przejmuję się nią i sobie dobrze radzę w towarzystwie, zwłaszcza kobiet. Chcę jej udowodnić, że jestem prawdziwym facetem i nie mam nic wspólnego z tym co działo się ze mną 2 lata temu. Nie po to, żeby ją odzyskać. Wręcz przeciwnie, chcę się od tego wyrwać poprzez pokazania na ile mnie stać. Chciałem wzbudzić u niej zazdrość. Uważam, że na dzień dzisiejszy mam wszelkie podstawy, żeby udowodnić jaki poczyniłem postęp, a mimo to zbłaźniłem się. Staram się nie przywiązywać zbytniej uwagi do błędów, wybaczam je sobie, co pozwala mi się rozwijać. Ale tego nie mogę sobie wytłumaczyć. Mam wrażenie, że koleżanki z klasy patrzą na to trochę z POLITOWANIEM, nienawidzę tego. Nie chcę żadnego pieprzonego współczucia. Nie rozumiem, co mi strzeliło do głowy. Często zdarza m i się popełnianie takich absurdalnych błędów, na szczęście nie o tak beznadziejnych skutkach. To do mnie nie pasuje, to jest idiotyczne. Jak mam mieć zaufanie do siebie samego, skoro takie coś cały czas się zdarza..? Jak wy to widzicie? Pozdrawiam
-- 24 sty 2012, 18:14 --
odświerzam
-- 24 sty 2012, 18:14 --
odswieżam*