Skocz do zawartości
Nerwica.com

zorz_30

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia zorz_30

  1. Hej Ja brałam Fevarin przez blisko rok , w dawce 100mg na wieczór godzinę-dwie przed snem i tu racja zdaje sie, że może zaburzać sen , bowiem od kilku miesięcy go nie biorę po tym jak trafiłam na chir. z rozpoznaniem : polekowe uszkodzenie wątroby.Ordynator zabronił mi przyjmować ten lek i po wyjściu ze szpitala już tak zostało.Ale dodam że dodatkowo brałam Diphergan który miał działać nasennie gdyż miałam problemy z zasypianiem.A tu podczas pobytu w szpitalu usłyszałam od wspomnianego chirurga że te dwa leki sie wykluczają: diphergan działa nasennie natomiast fevari pobudza..... nie jestem lekarzem nie wiem co myśleć ale mój psychiatra gdy zobaczył wskaźniki moich badań- poziom enzymów wątrobowych powyżej 1200...oniemiał i też wydukał że nie mogę brać fevarinu.....
  2. zorz_30

    jak TO nazwać?

    Witam , jestem nowa na tym forum Tak jak w temacie : jak TO nazwać? Czy postawiono mi dobrą diagnozę? Zaczęło się jakieś 1,5 roku temu....Trwałam w nieudanym małżeństwie z dwójką maluchów, ale zawsze sama ze wszystkim-typowe papierowe małżeństwo co to widuje się raz na kilka tygodni.... zaczęło się coś takiego dziać ze mną , że sama podejrzewałam depresję albo coś....nawet wierzyć zaczynałam w słowa jednej "życzliwej" osoby , że nienormalna jestem... pojawiła się bierność, niechęć do czegokolwiek, ledwo byłam w stanie zająć się dzieckiem i to w zakresie okrojonym do minimum, a z czasem coraz bardziej mnie drażniło.Wpadałam w furię to znów mogłam siedzieć bezczynnie wpatrzona w ścianę, ale wiadomo przy dziecku (żywym dwulatku) tak się nie da.Więc jego zachowanie a nawet sama obecność i przez to koniecznośc zajęca się nim wyprowadzała mnie z równowagi.Rano ciężko mi było zwlec się z łóżka, robiłam wszystko mechanicznie , jakby przymuszona do tego. Problemem stały się nawet spacery z dzieckiem, unikałam ludzi, bałam się ich spojrzeń, miałam wrażenie że mnie każdy osądza, że na pierwszy rzut oka widzą , że ze mną coś " nie tak". Czułam się jak wariatka, pakowałam dziecko do wózka i zamiast iść z nim na plac zabaw, chodziłam z dala od ludzi, bocznymi alejkami, zaułkami.Jednocześnie rodziło sie poczucie winy, że jestem złą matką. Na zrozumienie nie mogłam liczyć bo nikt z bliskich tego nie rozumiał.Wreszzcie zaczęły się lęki, pojawiało się to nagle, poczucie strachu ale przed niczym konkretnym, lęk wszechogarniający.Miało to miejsce, gdy zostawałam sama z dzieckiem.To było kilka razy.Starałam się w tych momentach jak najszybciej wyjść z domu, szukać towarzystwa kogokolwiek, ale jednocześnie bałam się że taka osoba zobaczy co się ze mną dzieje i weźmie mnie za wariatkę....Ciągle byłam przygnębiona, z poczuciem braku sensu życia, przekonana że nic mi nie wychodzi, że jestem ta najgorsza, pojawił się strach przed przyszłością przed odpowiedzialnościa...i ta nerwowość, kłopoty ze snem, nocne pojadanie etc....Poszłam do lekarza-psychiatry, diagnoza:zaburzenia adaptacyjne,stany depresyjne....leki i poprawa do pewnego czasu, gdy biegnąc na wykady wychyliłam rano dwie kawy na pusty żołądek i po godzinie się zaczęło.....duszności, przyśpieszony oddech, drżenie nóg i rąk, poczucie że cała sala wykładowa patrzy na mnie i zaraz mnie wytkną palcami, wezmą za wariatkę...uciekłam z tej sali, mimo to długo dochodziłam do siebie na korytarzu,momentami miałam wrażenie że już nic mi nie pomoże, że czeka mnie szpital, tłumaczyłam sobie że nic sie nie dzieje, ale im bardziej przy tym obstawałam tym było gorzej, ten lęk te natrętne myśli wracały takie epizody powtórzyły się jezscze parę razy ale najgorzej było za pierwszym-lekarz podsumował że to "zasługa" tej dawki kofeiny z rana było w miarę spokojnie przez rok, w tym czasie rozwiodłam się , skończyłam studia i...trafiłam do szpitala z uszkodzoną lekami wątrobą, musiałam je z dnia na dzień odstawić.I tu rodzi się pytanie-jestem bez leków od ponad 5m-cy , po dwóch miesiącach od ich odstawienia zaczełam znów być nerwowa, co odbijało sie na dzieciach niestety.....teraz mam beznadziejną sytuację, jestem bezrobotna, samotna matka dwójki dzieci, coraz bardziej przygnębiona i osamotniona, czuję się jak dziecko które zupełnie nie radzi sobie w życiu i mam wrażenie że nie poradzi sobie nigdy.....Czy czeka mnie jeszce jedno (a może i nie ostatnie) uderzenie? czy to nagłe odstawienie może się jeszcze odezwać po 5miesiącach? Dodam że jestem sama, niby zamieszkałam u rodziców wraz z dziećmi , ale nikt mnie nie rozumie, co by się nie rozpisywać najlepiej gdybym zamieszkała sama z dziećmi bo relację z matką mam toksyczną....czy ta apatia i poczucie bezsensu i bezradności które znów narastają i epizodyczne, ale jednak ataki strachu(które dały 2-krotnie znać o sobie) to powrót mojego PROBLEMU....czy po 5m-cach nie ma prawa to wrócić.... może ktoś coś na ten temt podsunie przepraszam że tak obszernie.....i wylewnie
×