Skocz do zawartości
Nerwica.com

Beznadziejna Ruletka

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Beznadziejna Ruletka

  1. a ja to juz skoncze, te meki, juz wiem, ze sie tylko mecze, jaka to ucieczka skoro ja sie tego wcale nie boje, juz wiecej nie strace tyle co stracilam, mam to wszystko juz gdzies..
  2. Dziękuję, na pewno zobaczę i myslę, że jednak chyba bede musiala zglosic sie do jakiegos specjalisty, bo mam wahania nastrójów i juz sama nic nie rozumiem.
  3. kiedy ja mysle, ze znowu cos we mnie sie zablokuje, ze znow bede grala, ze jest w porządku ale w sumie chyba juz nic nie mam do stracenia chcialabym normalnie zyc
  4. Byłam tylko u psychologa, oczywiście według niego nic mi nie było, bo nie powiedziałam mu wszystkiego. Nawet mi przez mysl nie przechodzi chodzenie na sesje. Opowiadac komus totalnie obcemu co mam w glowie, te wszystkie schizy.
  5. Gdy według mnie to był jedyny sposób uwolnic sie od tego stanu. Mam problem, nie ma rozłąki, on to skończył, przez telefon. Zwyczajnie powiedział, że nic nie znaczyłam, nie podał mi żadnego powodu. Wydawało mi się, że było nam dobrze, mieliśmy piękne plany. Raz byłam u terapeuty, ale w takich sytuacjach znów włącza mi się udawanie, że wszystko gra. Nie umiem się przemóc, powiedzieć. Prędzej powiedziałam o tym przyjaciółce. Ale nic nie poradzi, nic nie zrobi przecież, ani ja nie mam na to wpływu. A mi się już od tego w głowie pomieszało
  6. Moje życie na prawdę nie ma sensu. Nie mam na studia, nie mam pracy, zostawiła mnie osoba dla której oddałabym życie, dla niej od początku byłam nikim, słyszę to i widzę jak mi to mówi. Nie nadaję się do niczego, z nowej pracy wyrzucili mnie po kilku godzinach. Chcę odejsc, chce zachorowac, chce cierpiec by widzial jak sie mecze, bo on nie ma żadnych skrupułów, nie ma wrażliwości. Kocham, nie uwolnię się, widzę go nieustannie, słyszę, czuję dotyk, mam paranoję i lęki. Tracę znajomych, boli mnie serce, nie umiem się skupic, nie śpię. Gdyby chociaż powiedział to w oczy, już chyba nikt nie pomoże. Wcale nie przejął się, że chciałam już odejśc, polknęłam garsc tabletek, chciałam rzucic się z przepasci i wejsc pod pociag, ale kocham go i łudze sie, na co nie ma szans, ze kiedys wroci, powie, ze to byl blad, choc przez chwile go zobacze. Nie ma sensu, udaje i juz nie umiem, tak bardzo boli mnie serce. Pustka i może żal, nazwał mnie idiotką, dlaczego, chciałam dobrze, nie zrobiłam nic złego Dlaczego ludzie bez powodu ranią innych, którym złożyli obietnicę, okłamywali fałszywą miłością. Po co tak niszczyc czlowieka? Jestem psychicznym wrakiem, a nie człowiekiem, już nawet cieniem nie jestem.
  7. Wierzyłam, zdałam maturę, ale już nie wierzę, bo znów w moim życiu dzieje się tyle niedobrego. Ale to chyba nie jest odpowiedni watek
  8. mnie też kłuje, najczęściej jak się bardzo denerwuję, a glębiej chyba gdy bardziej czuję stres wewnętrznie niż tak wylewnie (mam nadzieję, ze rozumiesz)
  9. Witam, jestem tu nowa. Borykam się już od dawna z bardzo dziwnymi problemami. Na początek chcę napisać, że nie jestem pewna czy to wina, że mój tato nadużywał alkoholu, czy może to moja wina. Historia zaczyna się, gdy pamiętam - miałam 7 lat, gdzieś przed moimi urodzinami, rodzice ostro się pokłócili, tacie już wcześniej zdarzało się chlapnąć. Nie raz mama oberwała, mój brat dostał lanie, widziałam sytuacje trzaskających szafek, widziałam łzy mamy. Mała dziewczynka, ale nikt nie wie, że już wtedy rozumiałam co się dzieje. Tato bił moją siostrę, jak uczyła się matematyki (były to zbiory) kradłam jej cukierki, wychodził zly wynik - więc dostała w głowę, czasem w twarz, nigdy mnie nie wydała. Ale co z tego byłam oczkiem w głowie tatusia, jego mała podobizna. Mogłam mu grzebać palcem w talerzu, ale nikt do niego inny spojrzeć nawet nie mógł. Może dlatego zawsze dzielił mnie dystans do rodzeństwa. Mama czasem się wyzywała jak coś przeskrobałam, miała nerwicę, czy chyba ją dalej ma, ale ma leki i jest git. Rodzeństwo - zawsze się tłukliśmy, ale teraz jest okej. Pamiętam jakiś dziś. Wyprowadzka, rozwód, to jak utrzymywał nas brat, pracując z mamą na zmiany. Siostra opiekowała się mną kawał życia. Z przedszkola nie chciano mnie wypuścić wyżej - biłam inne dzieci, byłam nadpobudliwa nad wyraz, chaotyczna, hałaśliwa. Taka sama byłam przez podstawówkę, do tego bójki z chłopakami, drobne kradzieże, o których mama nie wie do dziś. Podrabiałam usprawiedliwienia. Ale jakoś zawsze się uczyłam. Byłam pod presją jako dziecko, które ma się najlepiej w tej rodzinie. Musiałam pokazać, że nie marnuję tego co mam, że oceny to moja przepustka, że nie jestem stuknięta. Może bardziej chodziło o to, że mogłam sie pochwalić i każdy uważał mnie za idealne dziecko. W końcu życie jakoś się ułożyło. Mając te jakieś 8 lat, miałam ojczyma, ojciec się mnie wyrzekł. Kazał mi przysłowiowo spadać na drzewo - i to mnie, oczko w głowie, a teraz nawet go nie pamiętam. Nigdy się nie odzywał, alkohol mi go odebrał. Mój ojczym dobrze się z nami zajął, jest wzorem, nie pali, nie pije, pracuje, kocha nas przyjaźnie się z jego dziećmi z pierwszego małżeństwa. Wszyscy żyjemy w zgodzie. Ale nie o to chodzi. Chodzi o mnie. W szkole mam poważne problemy, każda jedynka to dla mnie katastrofa. Ciągle wmawiam sobie, że sobie nie poradzę, że jedynka skreśla moją przyszłość. Kiedyś kułam jak się da i miałam do gimnazjum same świadectwa z paskiem. Ostatni rok dużo imprezowałam, piłam z koleżankami, miałam starszego partnera, dzięki Bogu, nic poważnego. Narobiłam głupot których do dzisiaj się wstydzę. Chłopaki na których trafiałam do tej pory to "szara strefa", mama mówi mi, że stać mnie na kogoś lepszego. Swego czasu szukałam tylko komplementów, teraz szukam miłości, ale już w nią wątpię. Zmieniam ich jak skarpetki, a nawet jak mi się chłopak nie podoba a jest super kumplem, zaraz mysle, moze go wykorzystac (ale nie chodzi fizycznie), a potem musze sie hamowac, bo wiem, ze go zostawię i zranię. Jestem, w klasie maturalnej - 4 klasa technikum. Z jednego zawodowego mam dwie jedynki i już płacze, że nie zdam matury. Ale mam takie braki tylko z tego przedmiotu, ze nie chce mi się prosić o pomoc. Do szkoły chodzę coraz rzadziej, dojeżdżanie nie sprawia mi żadnej przyjemności. Rano nie chce mi się wstawać, czuję ogromny żal i ból ze stresu. Czasem nawet zawroty - boje się o jedynkę. Ciągle kogoś pytam co było na zadanie, jak to zrobić, ale już nikomu się nie chce odpisywać, niektorzy sami nie wiedza. Ciągle myslę, że te tłumoki zdadzą, a ja taka zdolna siupne. I wstyd na rodzinę, a mama tak na mnie liczy. A przecież rok temu miałam świadectwo z paskiem! Miałam chłopaka, który uzupełniał mi pustkę, bo nie mam przyjaciół, nie ufam nikomu. Chłopak którego pokochałam ma nerwicę, po za tym jest wybuchowy - ja nie rozumiem jego, a on mnie, nie możemy być razem, bo zrobił parę głupot, przez które moi rodzice o nie lubią i to bardzo. Więc na razie jestem osobą nieszczęśliwą. Są jeszcze inne sprawy: lęk przed ludźmi, każdy jest moim potencjalnym wrogiem, ciągle wydaje mi się, że ktoś mnie widzi, nawet w wc, że ktoś mnie nagrywa, ciągle myślę, że ktoś na mnie patrzy, to jest nie do zniesienia. ze stresu obgryzłam paznokcie, przestałam dbać o urodę, ubieram się i chodzę jak ten "lump" matka już na mnie patrzeć nie może, chudnę. Na koncercie ktoś mi podbił oko, nawet się chyba pobiłam, wcięta byłam. Ja już nie czuję nawet bólu fizycznego. Czuję rozdarcie psychiczne i to co najgorsze - nieczułość i pustkę w nie się wkradające. I ogólnie stwarzam pozory tylko dla spokoju delikatnej mamy, że jest ok. W środku brzydzę się siebie do tego stopnia, że już chciałam coś sobie zrobić. Tyle osób ranie, ten chłopak, gdyby nie był taki wybuchowy... czasem mam ochotę zostać całkowicie sama, ale chyba tylko po to by ktoś żałował mnie. Mam słomiany zapał, jestem po kontuzji którą powinnam leczyć, ale brak mi niby czasu, albo i zachęty, wszystko wiecznie robię sama i chyba potrzeba mi bratniej duszy. To jest lęk przed szkołą, przed życiem, dorosłością. Boję się, że nie zdam matury, a do pracy się nie nadaję (mam chore stawy), bo za biurkiem trzeba mieć wykształcenie. Moi rodzice nie opłacą mi studiów zaocznych. Boję się na koniec, że przez to wszystko zostanę sama zupełnie, i kto mi wtedy pomoże? Nikomu się nie żale, bo gdy powiedziałam o tym dwom bliskim osobom, one nie umiały mi pomoc, same rady mi nie wystarczyły. Jutro szukam psychologa, albo i psychiatry, ale nie wiem wgl czy to ma jakiś sens. Najchętniej leżeć i spać.. o tak. Akurat jestem przeziębiona i do piątku mam zwolnienie... [Dodane po edycji:] Miałam nadzieję, że jak wstanę, nabiore chęci, by ruszyć z domu, ale nie. Przeraża mnie, że jak wyjdę to coś się stanie, że marnuję czas na duperele a i tak go marnuję.. i tak jak zwykle planuję, a potem wszystko mam gdzieś.. mam już dość
×