No wiecie co, ja bardzo bym chcial wierzyc ze to jest do wyleczenia. Ale jak ide na terapie psychodynamiczna a terapeutka po pol roku analizy mowi mi ze wszystko bylo w porzadku z moimi wczesnymi relacjami a to moj mozg cos fiksuje, no to wybaczcie, jak tu wierzyc w psychoterapie? Zeby bylo ciekawiej podobnie uslyszalem od 2 innych terapeutek. Nie jest mi z tym dobrze. Czuje ogromny bol emocjonalny. Zrobilbym wszystko zeby pozbyc sie cierpienia ale terapeuci nie widza problemow w moim dziecinstwie ani dojrzewaniu. Jedynie stwierdzili ze moi rodzice byli "lekko nadopiekunczy" ale po chwili dodajac ze "takie czasy". Takie czasy to znaczy co, ze mam cholernie cierpiec przez reszte swojego zycia? Jak nawet nikt z terapeutow nie chce ze mna pracowac. Raz udawalem za mam schize bo juz nie moglem ze soba wytrzymac to sie zainteresowali na tyle ze dostalem od psychiatry proszki po ktorych ani lepiej mi nie bylo ani gorzej. A tak kazdy uwaza ze to moja fanaberia, nawet ci wspaniali terapeuci. Mam zle doswiadczenia i dlatego czesto podwazam ich teorie, chocby zeby chronic innych, ktorym tez powiedza ze zaburzenia sobie wymyslili sami z nadmiaru pieniedzy i dobrobytu.