Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nisza

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Nisza

  1. Nie, nie powiedziałam. Powiedziała matce, że będziemy rozmawiać, jak wrócę do domu z pracy. Po czym powitała mnie w drzwiach, cała szczęśliwa i śmiejąc się mówiła, że jest strasznie ciekawa... Poszłam do siebie, a ona rozchichotana poszła sobie w drugą stronę. Czy to ze mną jest coś nie tak? [Dodane po edycji:] Matka uważa, że to ja ją wykończę, że mogłam od razu jej powiedzieć, oczywiście sytuacji by to nie zmieniło. Ja jestem winna tego, że ona ma nerwicę, ja jestem winna tego, że nie jest dobrą matką i to ja jestem winna że żyje. I wykończę całą rodzinę.
  2. Miło mi. Kiedyś miałam nawet spore osiągnięcia w dziedzinie pisania... Jestem bardziej dojrzała od rówieśników, więc zazwyczaj mam inne przemyślenia na dany temat niż normalna nastolatka, więc w grupie jestem uważana za dość specyficzną... przynajmniej nauczyciele mnie za to lubią Mam ochotę wykrzyczeć matce w twarz, dlaczego ona widzi tylko to, co chce widzieć. I chyba to jutro zrobię, dzisiaj nie zajrzała nawet ani razu co robię, czy jeszcze żyję. Nie wiem co się stanie, ale może w końcu COŚ się stanie. W najgorszym wypadku więcej nie napiszę, bo dostanę szlaban za bycie bezczelną.
  3. Wokół mnie wszyscy uważają, że rodzice mają rację, że to taki wiek itp. Matka interesuje się mną w małym stopniu. Jeżeli coś jest nie tak, to uważa że się na nią obraziłam, wiecznie twierdząc że ona nic mi nie zrobiła. W ogóle ze mną nie rozmawia, kiedy siedzę cały dzień w pokoju nie zajrzy ani razu. Raczej ojciec jest władczy, sam jest alkoholikiem i ze mnie chce zrobić idealną. [Dodane po edycji:] Od dwóch dni się nie odzywam, siedzę na górze w swoim pokoju, i staram się ich sprowokować do rozmowy. Jedynie matka zapytała o co znowu się obraziłam. Odpowiedziałam że o nic. Wyglądało to tak, jakbym to ja ją krzywdziła. Oni chyba nigdy nie zapyta jak się czuję. Nie wiem w sumie co mam im powiedzieć? Że nigdy nie dawali mi miłości, że nie wszystko da się kupić? Że jestem chora, potrzebuje jakiejś pomocy i już nigdy nie będę taka jak kiedyś? Boje się, że mnie wyśmieją. Że stwierdzą, że skoro pieniądze nie dają mi szczęścia to równie dobrze mogę z wszystkiego zrezygnować. Stwierdzą, jak inne dzieci mają źle, że powinnam pojechać do Afryki i zobaczyć jak tam się żyje. I o czym ja właściwie mam z nimi rozmawiać... Ja wcale nie jestem silna. Samookaleczałam się, przestawałam jeść. Ciągle boli mnie głowa, przesypiam całe dnie. Biorę niezliczone ilości leków przeciwbólowych, ciągle jest mi zimno - ostatnio prawie zasłabłam. Biorę żelazo, prawdopodobnie mam anemię. Ciągle myślę, że skoro nie poradziłam sobie teraz to później już na pewno sobie nie poradzę. Nie mam nikogo bliskiego - wcześniej miałam swój własny świat marzeń, który mnie jakoś ratował, ale ile można żyć złudzeniami. Wiem, że nawet jak rodzice pozwolą mi na psa, to zrobią wszystko, byle tylko nic mi się nie udało, zapowiadają to już teraz. Ja już nie mam siły żeby wstać z łóżka i włączyć komputer. Nie wiem, co mnie jeszcze może uratować.
  4. Miałam nie mieć ani jednej trójki i wyróżnienie na koniec. Czyli dla nich takie minimum, bo uważają że i tak już przegrałam całą swoją edukację. Na studia na pewno wyjadę do innego miasta - nie wyobrażam sobie, że mogłabym tak dalej żyć. Ale póki co zostało mi jeszcze ponad pół roku nauki w gimnazjum i liceum. Z roku na rok jest coraz gorzej. Kiedyś dawali mi tylko szlabany, teraz bez wahania potrafią uderzyć mnie w twarz. Wystarczy, że im podpadnę a dostaje szlaban na wszystko: na wychodzenie, internet, telewizję, słuchanie muzyki, zabierają mi telefon, wystawiają drzwi od pokoju, żeby mieć nade mną pełną kontrolę. Nic mnie tutaj nie trzyma. Wiele różnych rzeczy już robiłam pod wpływem chwili.
  5. W styczniu i lutym tego roku chodziłam do terapeutki, brałam leki na depresję - ale przerwałam leczenie - nie dałam sobie rady z rodzicami. Wszyscy, którzy znają moich rodziców, uważają, że są, fajni, normalni - moja matka jest taka "nowoczesna", ojciec dowcipny... Mam własny pokój, w dużym domu z ogrodem, ojciec zabiera mnie na narty, mama kupuje fajne ciuchy. Idealna rodzina. Od dziecka jestem uważana w rodzinie za bystrą, mądrą, oczytaną. W szkole podstawowej zajmowałam pierwsze miejsca w konkursach literackich, moje wiersze były w tomikach, zdjęcia w gazetach, a w domu chwalili się dyplomami. Co roku miałam świadectwo z wyróżnieniem, byłam zawsze jedną z najlepszych. W każdej klasie miałam tylko jedną czwórkę - z w-fu. Na koniec podstawówki miałam praktycznie same szóstki... Nawet w-f udało mi się wyciągnąć na piątkę. Rodzice i dziadkowie zawsze widzieli we mnie wielkie plany: miałam być lekarzem albo prawnikiem, skończyć studia i sprawić, że będą ze mnie dumni. W podstawówce zainteresowałam się szkoleniem psów - chciałam chodzić na kursy, chciałam zostać behawiorystą. Odpowiedź była prosta: to mi nic w życiu nie da, więc niech lepiej zajmę się nauką. Poszłam do gimnazjum. Rodzice mnie nie wspierali - oni chcieli tylko widzieć dyplomy i dobre oceny. Kiedy szłam do nich z czwórką byli niezadowoleni - stać cię na więcej, na pewno były piątki. Potem już nikt się nie cieszył z moich piątek i szóstek - za każdą tróję były awantury i wyzywanie, że co najwyżej zostanę sprzątaczką. Potem każda kolejna awantura: że nie pomagam, że nie sprzątam. Słyszałam tylko ile mi dali, że powinnam być im wdzięczna ile pieniędzy we mnie wkładają - ciągle słyszałam, że ktoś jest lepszy, że inni są wdzięczni swoim rodzicom i potrafią to docenić. Kiedy urodziła się młodsza siostra nie była już tak zdolna - była bardziej ruchliwa, nie chciała się uczyć mimo wielkich starań rodziców. Rodzice skupili się więc na mnie - powtarzali mi, że jestem leniwa i marnuje swoje zdolności. Jedyne w czym szukałam sobie poratowania był pies. Przez cztery lata sporo osiągnęłam. Ale nie mogłam jeździć na zawody i szkolenia z psem z agresją lękową - o większym zakresie realizowania mojej małej pasji mogłam zapomnieć. Rodzice patrzyli na to krzywo - uważali że marnuje czas, a sąsiedzi mają mnie za wariatkę. Zamknęłam się w sobie, miałam niewielu znajomych. W grudniu zeszłego roku jako jedyna z całej szkoły przeszłam do następnego etapu olimpiady z j. polskiego. mimo iż miałam same tróje na półrocze. Strasznie się starałam, liczyłam, że jeżeli coś osiągnę kupią mi psa i będę mogła spełniać moje małe marzenia i znaleźć jakieś własne miejsce na świecie. Wszyscy byli ze mnie dumni, stwierdzili że w końcu się poprawiłam. W styczniu zamiast na następnym etapie olimpiady wylądowałam u psychiatry. I wtedy zaczęło się piekło. Do rodziców dotarło jakie mam oceny. Zrozumieli, że przegrałam ICH marzenia. Swoją szansę też przegrałam. Zrezygnowałam z leczenia, bo wiedziałam, że rodzice uważają to za koniec - skoro wylądowałam u psychiatry to już mogą zapomnieć że poprawię szkołę. Na koniec roku wyciągnęłam średnią około czterech. Oni tej poprawy nie widzieli - nie miałam wyróżnienia - nie miałam dyplomów, więc już nie byłam to idealną córeczką z przed lat. Nie dali mi szansy, uznali, że się nie poprawiłam. Na nowy rok szkolny spisali "umowę" - miałam być idealna, mieć "czerwony pasek". Już wiem, że to nie możliwe. Ale zaczęłam myśleć inaczej. Zaczęłam patrzeć na to co osiągnęłam. Z fizyki na koniec roku miałam dwójkę - teraz wychodzi mi piątka - z chemii miałam trzy - teraz wychodzi pięć, z matematyki trzy, teraz cztery, trzy na cztery z geografii,cztery na pięć z biologii.... To ile wywalczyłam przez te miesiące popychana tym marzeniem to naprawdę dużo. Na rodowodowego psa sama zarabiam. Piątki i weekendy spędzam w sklepie spożywczym, żeby zarobić ponad trzy tysiące na psa. Wiem, że nie wyleczy mnie to z problemów, a tym bardziej nie uwolni od rodziców. Ale da mi jakiś sens, coś co mnie podniesie. Nie wiem jak mam przekonać rodziców, co powinnam zrobić, żeby zobaczyli ile osiągnęłam. Nie wiem co zrobić, żeby zobaczyli, że jestem chora i to oni są źródłem tej choroby. Ostatnio jem coraz mniej, słabnę, chudnę - przesypiam całe dnie. Cały czas myślę, że wszystko przegrałam i już nic nie osiągnę. Oni wygrali i udowodnili mi, że do niczego się nie nadaję. Nie umiem z nimi rozmawiać - kiedy mówię im o jakimś problemie natychmiast mi mówią, że mogłam osiągnąć więcej, że powinnam chodzić na korepetycje, ale ja nie mam siły. Krzyczą, że jestem bezczelna, niewdzięczna. Rozumiem, że oni nie dostali się na studia, że nie mieli takiej szansy jak ja, ale ja tego nie chcę, ja po prostu chce być szczęśliwa. Mam nadzieję, że ktoś udzieli mi jakiejś rady. Nie wrócę na terapię, bo rodzice mnie wykończą.
×