Moj chłopak miał za sobą okres podbojów zanim mnie poznał, rozmawialiśmy na ten temat ze sobą. Mówił mi ze takie "zaliczanie" kobiet strasznie dowartościowuje i ze na to ma się zawsze energię. I ja podejrzewam go, ze mnie nie kocha, że jest ze mną, bo spełniam jakieś warunki zeby być zoną. Planujemy ślub, ale w organizowaniu tylko ja przejawiam inicjatywę, nie wiem czy tak jest w większości przypadków, ze to kobiety załatwiają sprawy. Najpierw mysleliśmy zeby odbył się w tym roku, ale dopóki niedowiem się, czy naprawdę jestem tą jego "jedyną" , zanim tego nie dostrzege, nie poczuję to napewno się nie zdecyduję. Ja go bardzo kocham, jednak przerazający byłby dla mnie fakt, ze ożeniłby się ze mna np. z rozsądku wówczas wolałabym się rozstać. Na dzień dzisiejszy po prostu nie czuje, ze mnie kocha chociaz to słowo wymawia każdego dnia. czasami myślę że marzy mu się jakaś młoda piękność, bo gapi się na inne baby, a ostatnio w sklepie z ekspedientka która pomagała przymierzać mu garnitury ślubne zastygali w uwodzicielskim uśmiechu, ja cała struchlałam , po prostu bedąc jego narzeczoną czułam się tam gorzej niż ekspedientka. W takich sytuacjach chce mi się wyć. Chciałabym bedąc z nim czuć się ważna, a nie bać się, ze wdzięczy się do innych kobiet. Potrafię odróżnić jeszcze zwykły uprzejmy uśmiech od takiego który mnie upokaza kiedy obdarza nimi inne kobiety. Przez jego zachowanie m. in. zerwałam nawet kontakty z siostrą bo bałam się że mi go odbierze i boję się chociaż chciałabym spotykać się z nim w towarzystwie. Boję się że jego zachowanie wynika z ciągłej checi zdobywania kobiet i tak naprawdę mnie nie kocha. Wolałabym się o tym dowiedzieć przed ślubem. Żeby nie zmarnować sobie reszty życia. Pamiętam też, jak kiedyś powiedział, że małżeństwo ze mną dobrze mu zrobi. Okropnie się poczułam. Nie wiem albo nie precyzyjnie się wyraża, albo czepiam sie słówek, albo mnie nie kocha. Całą głowę mam zaprzątniętą jego osoba. Musiuałam zacząć brac leki antydepresyjne, bo byłam strasznie płaczliwa, wychudłam mocno, miałam huśtawkę nastrojów. Będąc w jego towarzystwie nie czuję się osobą pożądana. Chociaż jest starszy odemnie o 6 lat, przy nim czuję się staro. Nie wiem może dlatego że gapi się na nastolatki. Za mną niestety nie wodzi wzrokiem, a nie jestem straszydłem. Jestem atrakcyjna kobietą, tylko jakoś przy nim straciłam pewność siebie. Nawet w pracy jestem mniej przebojowa. Przygasłam. Martwię się strasznie, żeby nie popełnić błędu. Nie wiem, czy to ja mam problem, czy to co podejrzewam to prawda. Postanowiłam pójść na terapię, moze tam zrozumiem pewne rzeczy, bo sama się wtym gubie. Wiem tylko, ze jeśli mam się czuć tak paskudnie w małżeństwie to będzie ze mnie do kitu żona, bo cały czas będę się martwić, ze znajdzie sobie inną a mnie zostawi. W takim stanie nie zarobię nawet na dom i szytbko się zestarzeję.