Po wielu latach szukania odpowiedzi na pytanie „Co jest ze mną nie tak?”, doszedłem do wniosku, że po prostu jestem głupi. Głupi jak cep. Nie rozumiem ludzi, nie rozumiem motywów ich zachowań a największa parodia to fakt, że wogóle nie rozumiem i nie znam siebie. Jestem zamknięty w sobie, kiedy próbuje sie otworzyc na ludzi trace wszelkie bariery, jestem „szczery do bólu, że aż przeźroczysty”. Nie mam hamulców, kiedy widzę , że dana osoba okazuje mi choć nutę sympatii, ja otwieram się na oścież, można ze mnie czytać jak z kart, ludziki to wykorzystują. Nie odróżniam fałszu od prawdy, nie umiem dostrzec gdzie czai się pogarda a gdzie zwykłe poczucie humoru. Nie wiem kiedy ktoś robi mnie w wała, nie umiem tego dostrzec, mój sposób rozumowania można porównać do paroletniego dziecka, naiwne, głupiutkie dziecko, szczere i całkowite odsłonięte na ataki z zewnątrz, nieporadne, jak ślepe kocię. I tak dożyłem lat 24, ha!, i co dalej? Powiedzcie jak nazwać mój przypadek, czyż nie jest to głupota, głupota emocjonalna? A najgorsze, że wszystkie te niepowodzenia w kontaktach interpersonalnych skupiam na sobie, cały gniew, żal i nienawiść kieruję do siebie, ciężko mi, trudno mi żyć, czuje sie jak stary człowiek, zmęczony, poorany bliznami, tylko, że tych blizn nikt nie widzi oprócz mnie. Przepraszam za ten mizerny wywód, wiem, że to brzmi jak bredzenie starej baby, ale nie wiem gdzie juz sie zwrócić o pomoc. Samotność zabija mnie, wykańcza od środka, gdyby znalazła się choć jedna osoba na świecie, która by mnie pokochała, zaakceptowała, zrobiłbym dla niej wszystko. Byłem u psychologa, byłem u psychiatry, miałem epizody psychotyczne, leczyłem sie lekami psychotropowymi, ale to wszystko na nic, bo prawdziwa przyczyna leży gdzie indziej, praawdziwa przyczyna mojego bólu to właśnie trudności w porozumieniu z otoczeniem. Nie wiem czy ja jestem z innnej planety, czy nie dorosłem, co się stało, i co zaważyło na tym kim się stałem przez te wszystkie lata? Proszę o pomoc...