Od kilku miesięcy walczę z moim partnerem i już opadam z sił...
Otóż z tego co wiem, miał niełatwe dzieciństwo, rodzice faworyzowali starszego brata, zwalali każdą winę na niego, obiecali coś i nie dotrzymywali słowa. Nie interesowali się nim zbytnio, wychował się jak to mówi sam od najmłodszych lat, niepowodzenia w szkole, złe zachowania itd., potrafiłabym zrozumieć wiek buntownuczy w okresie dojrzewania, ale poznałam go gdy miał 28 lat, był bardzo przystojny, miły, delikatny w słowach. Zakochałam sie w nim. Po kilku miesiącach zmienił się a raczej myslę, że dopiero zaczał być sobą. Zaczęliśmy się strasznie kłócić, za wszelką cenę chciał udowodnić swoje racje, ciagle mówił "to moja wina, tak?, to moja wina znowu?", przestalismy się dogadywać, ja mowiłam jedno on drugie, strasznie krzyczał, przeklinał, nie wiedzialam co się z nim stało. Pewnego wieczoru tak się zdenerwował, że zniszczył prezent który dał mi na urodziny, głośniki, które mi kupił a za które miałam oddac mu pieniądze, swój telefon rozwalił i zegarek. Myslalam, ze jakis diabeł w niego wstapił, w koncu wybiegł ode mnie z domu bo szedł na noc do pracy. na drugi dzień przyszedl do mnie do pracy z przeprosinami itd..wybaczylam.
Kolejny napad agresji znowu u mnie w domu, porwal koszulke ktora mial na sobie , walił piescia w sciany, rozwalił mi drzwi do pokoju, przyłożył sobie nóż kuchenny do reki, groząc, że się potnie jak coś tam coś tam (juz nie pamietam o co chodziło), uciekłam na balkon, wybiegl za mna i zrobil mi tam awanture, że chcę pokazac przed sąsiadami jakie to ja niewiniatko a ze to on jest ten zły, a ja po prostu tam uciekłam ze strachu bo bylismy sami w domu. Znowu mu wybaczyłam bo sprawił, że czułam się winna, ze to przeze mnie on sie tak zachowuje, myslalam, ze tak potrafie wyprowadzic kogos z rownowagi bo sie czepiam itd...
takich incydentow potem było jeszcze kilka w róznych miejscach, nieważne czy byli ludzie czy nie, nie liczył sie z tym. Kilka razy mialam wrazenie, że chce mnie uderzyc, ale sie powstrzymuje. W koncu zrozumiałam, ze nie moge wiazac z nim przyszłości, ale ciągle go kocham, szkoda mi jest go, wiem jak bardzo potem zaluje wszystkiego, wie ze zle robi ale to jest silniejsze od niego. Niestety przyznal mi się, że pali marihuane od 20 lat, a wczesniej 5 lat temu bral jeszcze inne narkotyki. Poza tym kiedyś dotkliwie pobił swoją dziewczynę. Wiem...myslicie, że jestem stuknęta, że nadal w tym tkwie, ale on potrzebuje pomocy. Jak go przekonac, że jest problem? Mówiłam, ze albo marihuana albo ja i ze ma robic co jakis czas testy na obecnosć thc w organiźmie, zgodził się, ale odwleka to, ciagle ma jakieś wymówki. Zastanowił mnie dzisiaj jego telefon, powiedział, że podczas snu ugryzła go osa 2 razy, pytam gdzie, mówi ze w biceps tam gdzie zyła...pomyslałam o najgorszym, że wział heroine...
Czy ja już wariuję z nerwów i przesadzam czy mam dobre podejrzenia? Czy to może byc spowodowane obecnością thc w organiźmie czy czymś jeszcze a może to przez to jak było w dzieciństwie? Dodam, ze całe życie uprawiał sport, jest zadbany i nie wygląda na jakiegos ćpuna. Jest tyle sprzeczności, że cieżko mi się połapać. Proszę o pomoc.