Skocz do zawartości
Nerwica.com

Rudy87

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Rudy87

  1. Rudy87

    Tylko ja i moje "Ja"

    Już powoli zacząłem przyzwyczajać się do tego problemu. Jest mi już coraz lepiej z samym sobą i powoli zaczynam sobie uświadamiać że tak czy tak będzie du*a. Powiem wam że gdy już sobie uświadomiłem że jestem w czarnej du**e i że lepiej i tak już nie będzie jakoś mi tak lżej na duszy się zrobiło. Może naprawdę nie ma sensu nic robić bo przecież i tak skończysz w pierdzielonym pudle drewnianym. Może po prostu tak ma być i ch*j, i już nic tego nie zmieni. Wqr*ia mnie to, bo nawet nie mam się gdzie wyżalić. Wq*wia mnie to że wszystko w co wierzyłem obróciło się przeciwko mnie i albo okazało się czymś zupełnie innym albo po prostu mnie odrzuciło. W*rwia mnie to że nigdzie nie ma dla mnie miejsca i że zawsze jestem tym 5 kołem u wozu. Mam już dosyć próbowania czegokolwiek bo i tak kończy się tak samo. Radość innych budzi we mnie żal dla samego siebie a uświadamiając to sobie budzi to we mnie myśli że jestem "tylko ja i moje dno" i bać się sukcesów innych (chodzi mi o radość, miłość i inne pozytywne bodźce) bo wiem że gdy stanę się częścią nich to pozbawię ich innych ludzi. Świadomość że jestem skazany na samotność budzi we mnie lęk że przez resztę mojego życia pozostanie mi ten sam plan dnia: Pobudka-wmawianie sobie że muszę trzymać ten sztuczny uśmiech bo gdy ktoś spróbuje mi pomóc to pogrąży się razem ze mną-praca-powrót do domu jak najszybciej bo ludzie z pociągu patrzą na mnie z pogardą-zamknięcie się w mojej twierdzy-płacz w nocy bo tylko wtedy nikt go nie słyszy-sen Boje się tej jedynej myśli która wydaje się być ostatnią logiczną w mojej głowie: "SKOŃCZ TO" ale strach przed skrzywdzeniem tej garstki ludzi która mi została każe mi zagłuszyć ten głos. Przepraszam ale musiałem to z siebie wyrzucić. Ale jak na wstępie napisałem, z każdym dniem coraz bardziej się do tego przyzwyczajam i coraz mniej to boli. Wiem że czas nie goi ran a jedynie złagadza ból ale może już tylko to zostało?
  2. Rudy87

    Tylko ja i moje "Ja"

    Dziękuje za rady ale trochę są one jakieś dziwne. Czy samotność nie wzmaga depresji? Jak znowu zostanę sam z moimi myślami to nie będzie za fajnie. Jak mówiłem, już to próbowałem i nie skończyło się zbyt dobrze. To właśnie wtedy podjełem pierwszą próbę... Wiem że to jest głupie ale jakoś nie mogę tego zrobić. Kto wtedy im pomorze z ich problemami? Nie chcę poprawiać sobie humoru kosztem innych. Ktoś bliski? Bez obrazy ale po jaką cholerę mi ktoś bliski? Po co mam zamęczać moimi problemami kogoś na kim mi zależy? Nigdy nie miałem nikogo bliskiego na tyle żeby chociaż powiedzieć mu o tej chorobie a co dopiero o moich problemach psychicznych. Moi rodzice mimo wielu zalet co do psychiki są trochę do tyłu. Matka zawsze mówiła że mam sobie sam z problemami dać radę a gdy tylko rozmawiałem z ojcem o problemach tego typu zawsze widziałem w jego oczach lekkie "ty mówić do pawian??". Brat zawsze szyderzył z jakiegokolwiek tematu więc on też odpada. Jest jeszcze siostra ale ona ma własnych problemów i jakoś nie mam ochoty zawalać ją moimi. Wiem że to jest błędne koło i że wydaje się że nie chcę tak naprawdę sobie pomóc (albo bardziej wygląda jakbym chciał sobie pomóc nie poświęcając niczego)ale nie mam się już dokąd zwrócić. Nikt mi już nie został oprócz internetu (ale to zabrzmiało patetycznie...)a wiem ze zdany sam na siebie kiedyś się poddam... Nie. Nie stać mnie a poza tym nawet nie wiem co bym chciał studiować a do tego nie mam ochoty.
  3. Zawsze gdy słyszałem jakiekolwiek słowa o problemach natury psychicznej mówiono że uświadomienie sobie że masz problem to pierwszy krok do leczenia. Nie wiem jak inni ale u mnie to tylko pogarsza sytuację. Nie wiem czy to to samo ale pozwólcie że rozwinę myśl: Gdy tylko uświadomiłem sobie że jest coś nie tak (dla mnie jest to masakryczny problem mimo że dla innych może wydawać się mały) przyszło pytanie czy ja coś zrobiłem żeby na to zasłużyć. Nauka, religia, rodzina, nic nie dawało odpowiedzi, a do tego jeszcze myśl że może to co zrobiłem jest takie mega że mam przesrane na całej linii (podczas fascynacji buddyzmem nawet przeszło przez myśl że może byłem jakąś prawą ręką Hitlera w poprzednim życiu lub kimś w tym stylu). Odechciało mi się żyć już dosyć dawno temu i dokładnie nie pamiętam kiedy ale wiem że zawsze to pytanie mnie męczyło. Czy może kogoś z was nawiedzało to samo?
  4. Ja do dzisiaj mam pozytywne nastawienie! Zawsze kiedy jest źle a miejsce nie pozwala na okazanie tego to przypomina mi się piosenka "Don't worry be happy" i taki jeden cytat "It will soon pass whatever it is" ( jakoś ostatnio troche mniej to pomaga ale zawsze coś. Chociarz do domu z uśmiechem mogę wrócic i znowu nik nic nie wie...) Sęk w tym że jeśli naprawdę aż tak ci to przeszkadza to znajdź swój "złoty środek" Mi pomogła muzyka bo zawsze ją lubiłem, interesowałem się nią i miałem do niej zdolności. Może chociaż zakupy będziesz mógł zrobić albo coś
  5. Rudy87

    Tylko ja i moje "Ja"

    Dziękuje za radębasia03 Co do znajomych to chciałbym się odizolować od nich ale nie wiem czy dam radę bo boję się zostać sam. Nawet wiedząc że wykorzystują mnie tylko dla swoich celów, to boję się zostać znowu sam. Ostatnim razem gdy byłem sam nie za dobrze się to dla mnie skończyło. Jak miałem ok.15 lat gdy na jednej z lekcji nauczycielka wyszła z sali, moi znajomi zaczęli na mnie pluć bo po tygodniowych wagarach spowodowanych lękiem przed klasą i ich ciągłymi szyderczymi spojrzeniami, ktoś puścił plotkę że okradam samochody. Akurat tak się nieszczęśliwie złożyło że ktoś okradł auto ojca jednej z dziewczyn w klasie i wszyscy myśleli że to ja (a ja poprostu siedziałem w domu bo nie miałem ochoty na nic). Jeśli chodzi o Maryhę, to jej napewno nie odstawię. Teraz już tylko ona mi została. Bez niej wiem że odpier***iłbym se w łeb ( a mogę ale zostawiam se to na odpowiednią chwilę). Ostatnio siedziałem sobie w domu i rozmyślałem co mnie mogło tak bardzo zwichrować... Kiedyś byłem przykładem optymizmu. Zawsze uśmiechnięty, wesoły, radosny. Qrde jak miałem gdzieś iść, nawet krótka droga, to sobie podśpiewywałem jakieś pozytywne nuty a teraz muszę zakładać słuchawki z volume na full max w autobusie bo nie mogę przestać myśleć że wszyscy się na mnie gapią i gadają jakieś nie za fajne rzeczy na mój temat... Może naprawdę nie ma dla mnie ratunku i jest mi pisane skończyć w jakimś rozpadającym się kartonie gdzieś na dworcu i krzywo patrzeć na ludzi przechodzących obok. Może naprawdę nie ma leków na depresję czy nerwicę i wszyscy zostaliśmy spisani na nieustanną katorgę psychiczną w dniu kiedy wmówiliśmy sobie, że coś jest z nami nie tak?
  6. A mnie moja maska trochę cieszy... Przypomina mi ona jak było kiedyś,dawniej... Jestem wtedy znów wesoły i uśmiechnięty. Wiem że to udawany uśmiech ale tylko taki mi pozostał. Nawet smutek w nocy gdy siedzisz i rozmyślasz o tym wszystkim wydaje się być trochę lżejszy bo jutro znowu będę mógł się pouśmiechać...
  7. Rudy87

    Tylko ja i moje "Ja"

    Pozdro. Kiedyś byłem pełen życia i humoru. Potrafiłem rozweselić każdego. Cieszyło mnie to. Teraz została mi tylko po tym maska za którą skrywam swoje problemy tak tylko żeby nikt nie widział... Mam 23 lata i jestem strasznie znudzony życiem. Od baaaaaaaardzo dawna nic nie czuje. Mam totalną pustkę emocjonalną. Już nawet nie pamiętam kiedy się śmiałem ale tak "szczerze". Nic mnie już nie rusza, ani pozytywnie ani negatywnie. Od jakiś 8 lat mam myśli samobójcze. Heh, Jestem już nawet po 2 próbach... Powiedziałem sobie że ta 3 będzie tą ostatnią... Nic mi się nie chcę. Nie wiem co mi się w danej chwili chcę robić a gdy już zacznę coś robić albo totalnie mi się odechciewa albo zaczynam mieć ochotę na robienie coś innego i tak w kółko. W dzieciństwie byłem chory na chorobę która totalnie zrujnowała mi życie. Polegała na tym że nie potrafiłem kontrolować oddawania kału co prowadziło do oczywistego... Teraz po tej chorobie pozostało tylko wspomnienie i olbrzymia blizna na moim życiu towarzyskim. Doprowadziło to do tego że nie mam przyjaciół i do strachu przed ludźmi. Za każdym razem gdy rozmawiam z więcej niż 1 osobą mam lęki że ktoś powie coś kojarzącego się ze smrodem i dlatego staram się unikać jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Wydaje mi się,że garstka znajomych, która mi została (znajomych, nie przyjaciół)wie o tym i za każdym razem gdy tylko czuję się trochę lepiej i pewniej wykorzystuje mój "czuły punkt". Przez ten sam fakt boje się zbliżyć do kogokolwiek. Każde moje doświadczenie miłosne (dziewczyna itp.) kończyły się tym że gdy próbowałem wprowadzić taką osobę do grona moich znajomych, ta dowiadywała się o mojej przeszłości i wykorzystywała to przeciwko mnie, co doprowadziło do kilku lat zaburzeń seksualnych (pare lat w przekonaniu że jestem gejem, obecnie chyba aseksualność) Obecnie jedyną rzeczą jaka daje mi choć trochę dystansu od tego wszystkiego jest Marihuana. Każdy dzień to dla mnie tylko kolejna doba męczarni... Wstaje rano myśląc tylko, że może dziś jest ten dzień kiedy pier***nie mnie jakiś samochód albo zginę przez porażenie prądem (nie naumyślnie) Nie chcę odebrać sobie życia bo to zraniło by moich rodziców i tylko dlatego jeszcze się męczę z tym życiem. Co mam robić? Za każdą radę dziękuje.
×