Dobry wieczór wszystkim. To co teraz opiszę wyniknęło z mojej totalnej głupoty i ignorancji:) Dwa miesiące temu w trakcie spaceru zauważyłem na drodze martwą sarnę i bez żadnego namysłu ją usunąłem. Kłopot w tym, że w dalszej części spaceru otarłem z głowy pot dotykając nosa(gdyż coś mnie tak zakręciło i mogło dojść do zadrapania) i ust, które następnie odruchowo zwilązyłem śliną Byłem wczoraj u specjalisty od chorób zakaźnych, jednak ten nic nie stwierdził wykonując jedynie badanie oddechu. Mówił, że kontakt dotykowy, o ile nie zostałem splamiony śliną lub krwią, nie był w tym wypadku groźny dla mojego zdrowia. Jednak od wpewnego wieczoru zacząłem mieć kłopoty z przełykaniem (kluchy i drapanie w gardle:)). Kolejne niepokojące zdarzenia to ból głowy i od wczoraj ból szczęki. Od czasu do czasu odczuwam drętwienie mięśni twarzy i szczęki. Czy to może wskazywać wściekliznę czy są to moze oznaki jakiejś hipochondri? Internista przepisał mi lek uspokajający mówiąc, że wszystko jest wynikiem nerwicy. Od tego zdarzenia minęły 2 miesiące. Od tego czasu strasznie się denerwuję i boję. Dziś dostałem bólu w okolicy potylicy, od czasu do czasu mam nadwrażliwość na dźwięk, cały czas myśle o śmierci i panicznie się boję. A wszyscy zapewniają mnie, że aby zarazić się wścieklizną konieczne jest ugryzienie bądź polizanie rany przez chore zwierzę. Co mam robić? Czy mam się faktycznie obawiać czy przyjąć teorię, że to wszystko są objawy nerwicy?