Skocz do zawartości
Nerwica.com

adnauseam

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia adnauseam

  1. Witajcie, Znalazlam ten temat w google wstukujac 'tanatofobia'. Tak jak i Was, od jakiegos czasu mecza mnie natretne mysli o smierci, wlasnie jestem po kolejnym 'mini-ataku'. Ale tak po kolei...: Nie wiem, ile to trwa- przynajmniej pol roku, moze o wiele wiecej. Mam 25 lat, jestem mloda osoba, ale mysl ze przemijam i robie sie coraz starsza i coraz blizej smierci towarzyszy mi prawie codziennie, dopada mnie znienacka, przy np wykonywaniu blahej czynnosci. Kiedys bylam religijna osoba, i smierc tlumaczylam sobie jako przejsciem w inny stan swiadomosci, bytu (miewalam ciagotki do wierzenia w rzeczy podchodzace pod New Age, obe itp). A teraz- sama nie wiem. Dochodzi we mnie do glosu racjonalistka. Tlumacze to sobie 'na logike'- np. skoro czlowiek jest wynikiem ewolucji i przed nami w ciagu ewolucyjnym byly malpy a potem neandertalczycy itp - kiedy w nas pojawila sie dusza, o ktorej mowi kosciol? Przeciez nie mogla nagle wskoczyc od ktoregos pokolenia w czlowieka, czy pol-czlowieka - neandertalskiego czy jakiegos tam naszego przodka. Do tego dochodza dokononania wspolczesnej nauki, wszystko mnie przekonuje, ze jestesmy tym samym, co zwierzeta, tylko nasze mozgi sa na o wiele wyzszym poziomie rozwoju. I tym samym przekonalam sama siebie, ze religia to wytwor naszego umyslu zdolnego do logicznego myslenia i myslenia wyobrazeniowego. Niestety, to mi nie pozwala znalezc spokoju, a moze wlasnie przez to- zaczelam miec te obsesyjne mysli o smierci. Chociaz nie, bo pamietam epizod z dziecinstwa- kiedy bylam b.wierzaca- mialam moze ze 12,13 lat i przez ok.tydzien, za kazdym razem kiedy szlam spac i zostawalam sam na sam z myslami pojawiala sie obsesyjna mysl-sama z siebie, niczym nie prowokowana, ot tak- ze moja mama kiedys umrze. To bylo tak paralizujace, straszne, przerazajace, plakalam codziennie, nie chcialam rozmawiac o tym z nikim , jakos samo mi potem przeszlo. Takze to niekoniecznie kwestia wiary. A teraz- przeraza mnie nie tylko wizja mojej smierci i tego, ze kiedys calkiem znikne, przestane oddychac, nie bedzie mnie, nic nie bedzie- ale i przerazajaca jest nieuchronnosc smierci i nieprzewidywalnosc. Fakt, ze np idziemy do pracy planujac przyszly tydzien i giniemy pod kolami samochodu. Ot tak. Ostatnio byl w tv program o kosmosie i ziemi, tym z czego jest zbudowana, jak powstawala itp. Wierzcie mi, to bylo absolutnie straszne dla mnie- ogladac go- a widzialam go mimochodem, bo chlopak ogladal i wstyd mi bylo powiedziec zeby wylaczyl. Paralizuje mnie mysl, ze jestesmy niczym wobec kosmosu, ze wszystko powstalo- my, ziemia, wszysciutko co na niej jest- z kuli pierwiastkow i gazow, i sie powolutku tworzylo. Przeraza mnie, ze swieci nad nami kula gazu, ktora moglaby byc dla nas mordercza- spalic nas, albo przestac swiecic- taka wizja 'apokalipsy' mnie trwozy do granic, niedobrze mi sie robi na taka mysl, ale takich mysli wlasnie nie moge sie pozbyc. Mysle czasem o ludzkosci, ze nas jest coraz wiecej na ziemi, coraz tloczniej- ze w koncu sie zadepczemy, zabraknie dla nas wody czy miejsca. I wlasnie ta bezsilnosc w moich myslach jest najgorsza- ze nie mozna nic zrobic. Slonca nikt nie zatrzyma, wody nie przywroci gdy jej braknie itp. No i ten lek przed nagla niespodziewana smiercia....Ech. Te mysli pojawiaja sie znienacka, np po zupelnie udanym dniu, kiedy siedze i zaczynam myslec- np dzis- o tym, czy chce miec dzieci- od mysli do mysli przeszlo do mysli o smierci i strachu (dzieci- moze nie miec i adoptowac bo nas duzo na ziemi-czy nas aby nie za duzo- po drodze jeszcze o bombie nad Hiroszima ze sie ludzie jej nie spodziewali- potem ze sie ziemia przeludni w koncu-na koncu mysl o smierci i panika). Nie mam takich objawow fizycznych jak kolatanie serca, ale doslownie mysl mnie obezwladnia, nogi dretwieja, czasem wrecz fizycznie robi niedobrze, wybucham placzem. Z reguly jak jestem sama, ale zdarzylo sie mi plakac po cichu u boku mojego chlopaka gdy oboje lezelismy w lozku wieczorem. Czasami takie mysli dopadaja mnie, kiedy np powinnam sie starac cos zrobic- mysle sobie, po co, i tak za tysiac lat nikt nie bedzie nawet wiedzial o moim istnieniu i dokonaniu. Tak jak ktos juz wspomnial, podobnie mam- kupuje cos, ciesze sie z tego- a potem mysle- no i co z tego? To nic nie znaczy wobec wszechswiata, kosmosu, nic. Rozpisalam sie, wybaczcie, nie mam sie z kim tym podzielic. Zaczynam powoli myslec o wizycie u psychologa. I tu jeszcze Robert napisal cos, co jest dla mnie wazne : ''Lęk przed przemijaniem może brać się z tego, że żyję się w konfliktach nie związanych z temat śmierci, czy starzenia. Może brać się z tego że jest się strofowanym np. przez rodziców. Nie moc wyrażania się i bycie w roli nie akceptowanej przez siebie może dawać takie efekty. W ten czas nie moc wyrażania się może dawać myśli do głowy jak ten czas przemija a ja nie jestem tym kim chce być. Na dobrą sprawę powiem wam, że lęk u mnie ten skończył się jak zacząłem wszystko układać w swoim życiu tak jak chciałem i stałem się osobą tą co chciałem.'' Tak jest u mnie! Nie skonczylam studiow, nie mam pracy z ktora wiaze przyszlosc, jestem 'wolnym rodnikiem', zupelnie nie wiem co dalej, nie spelniam sie...a koncze za niedlugo 25 lat i przeraza mnie ta mysl bycia na wiecznym rozdrozu i zmarnowania swojego zycia. Czas i talent przecieka mi przez palce. Takze moze cos w tym jest. Ech. Dobrej nocy wszystkim
×