Skocz do zawartości
Nerwica.com

Pan Zdzisiek

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Pan Zdzisiek

  1. Ja właśnie z kolei mam inaczej, nakręcałem się, a np. po USG mi przechodziło i było w porządku. U mnie najtrudniej jest poradzić sobie samemu, jednak nie wzięło mnie jeszcze tak, że nie ufam lekarzom - jak powie mi że nic ma problemu z daną częścią ciała to wiem że nie ma. Co mówił Ci psycholog? Ja też chodziłem na terapie jednak niestety nie dała jakiegokolwiek skutku. Lekarz powiedział mi jedynie że to moja wina że mam hipochondrie i widocznie lubię ja mieć skoro ją mam. Od tego czasu się nie pojawiłem. paradoksy - dzięki za pomoc!
  2. guz mózgu, rak wątroby, jądra, jelit, kości. Raki najmocniej. Kiedyś przez pewien moment stwardnienie rozsiane oraz tracenie słuchu i tracenie wzroku.
  3. Chciałem jeszcze dodać że widziałem oba tematy o tej przypadłości, jednak postanowiłem założyć ten wątek bo nie ma tam w sumie odpowiedzi na moje pytania. Liczę, że ktoś odpowie, sądząc po popularności tematu o przypisywanych sobie chorobach śmiem twierdzić, że tak [Dodane po edycji:] serdeczne dzięki, jeszcze jedno pytanie - czy rodzinny lekarz wypisze mi skierowanie na takie badanie krwi? Albo lekarz w przychodni onkologicznej (bo mam zamiar się wybrać w związku z węzłami chłonnymi i innymi mam nadzieję wyimaginowanymi objawami) wypisze coś takiego jeśli wspomnę o tym?
  4. Witam Prawdopodobnie mam depresje, z którą chyba całkiem dobrze sobie radze. Nie radzę sobie natomiast, z czymś co jak podejrzewam jest spowodowane przez depresję - hipochondrią. Jak ktoś tego nie ma to nigdy w życiu tego nie zrozumie, ci co mają to doskonale wiedzą jak okropna to przypadłość i jak bardzo negatywnie wpływa na życie. W związku z tym chciałbym zadać kilka pytań. Po pierwsze, rzeczą która mnie nurtuje jest to jak znaleźć sposoby na poradzenie sobie z hipochondrią? Macie jakieś techniki dzięki którym mniej wsłuchujecie się w swój organizm i nie widzicie ciężkich chorób przy każdym bólu? Druga sprawa: Ja się bardzo zamartwiam chorobami nowotworowymi. Potrafię co godzinę albo częściej badać sobie węzły chłonne, mam trochę powiększone podżuchwowe i strasznie panikuję. Widziałem już u siebie raka wątroby, kości, jądra, jelita, mózgu, języka i jeszcze kilka innych. Trochę wstydzę się już chodzić do lekarza, zwyczajnie się wstydze, nie wiem jak sobie pomóc. Zaznaczam że to dotyczy wyłącznie chorób nowotworowych. Nie miałem w rodzinie jakichkolwiek przeżyć związanych z taką chorobą, ta hipochondria uwzięła się na mnie jakieś 10 miesięcy temu a jest bardzo silna mniej więcej od kwietnia. Czy jest jakieś badanie - np. krwi które wyklucza istnienie jakiegokolwiek nowotworu? Ile coś takiego kosztuje? Niestety, mam wrażenie że na dzień dzisiejszy jest to dla mnie jedyna opcja żebym przestał się zamartwiać. Pozdrawiam wszystkich hipochondryków i szczęściarzy którzy nie cierpią na taką przypadłość. No i cóż. Dużo zdrowia wszystkim życzę Idę wybadać węzły chłonne.
  5. Pan Zdzisiek

    syn

    Twój syn być może ma fobię szkolną. Tak jak ja. Zapytaj się go jak się czuje w szkole, czy boi się (często ciężko nazwać te emocje w szkole ale są jednoznacznie beznadziejne) ludzi w szkole, przebywania w szkole itp. Czy dużo myśli i zamartwia się szkołą (niekoniecznie musi się to przekładać na wysokie wyniki w nauce)? Jeśli tak to pewnie ma fobie szkolną i jeśli nic mu się nie odmieni to pewnie znowu nie będzie chodził lub będzie unikał jak tylko się da. Jeśli by było tak, że tą fobię ma to najlepszym wyjściem będzie nauczanie indywidualne. Z załatwieniem go nie powinno być problemu tym bardziej że Twój syn już chodzi do psychologa. No, a jeśli nie ma fobii to wszystko zależy od niego. W depresji myśli się o konsekwencjach ale nie ma działania ze strony człowieka - tylko zastój. W przypadku fobii szkolnej doskonale zdawałem sobie sprawę z konsekwencji ale strach oraz inne zaręczam okropne uczucia, skutecznie mi przeszkadzały, a następnie uniemożliwiały chodzenie do szkoły.
  6. Terapia tak jak mówiłem odpada. Mialem kontakt z trzema psychologami z czego jeden był w miarę kompetentny i ze mną rozmawiał. Pozostałych dwóch nie skomentuje. Nie mam zamiaru tego powtarzać, to nie miało sensu. A więc tak jak wspominałem: terapia odpada. Wyjazd też nie - do rodziny tym bardziej odpada, to dość absurdalny pomysł. W ogóle przecież pisałem że wyjazd nie wchodzi w grę, tłumaczyłem też dlaczego. Tak czytam emicórcia i proszę, jakbyś mogła to trochę mniej emocjonalnie. Nie jestem kaleką. Prosząc żeby mi ktoś poradził raczej chodziło o to co powiedzieć matce żeby do niej trafiło. Może pokazać jej ten temat? Dzięki za post agi114 - u mnie sytuacja jest podobna, bądź wyrozumiała dla syna, doskonale wiem co to za stan jak się nie ma ochoty wychodzić nigdzie. I ja myślę, że nic w tym złego. Może Twój syn jest domatorem i jego chęć siedzenia w domu nie jest spowodowana depresją? Rozumiem, że większość osób lubi wychodzić, zwłaszcza w tak dobrą pogodę jak np. dzisiaj ale jest pewna garstka osób która niekoniecznie. Osobiste preferencje, nic więcej. Ja np. lubię siedzieć w domu i doskonale w domu spełniam swoje hobby. Zapewniam, że chociażby siedzenie przy internecie, jeśli robi się/czyta/słucha coś mądrego jest tak samo wartościowym, jeśli nawet nie bardziej) zajęciem jak wszelkie wypady z domu. Pozdrawiam.
  7. Z ojcem hmm... mam dobre relacje, ostatnio naprawdę dobre, w jego życiu też się nieco ustabilizowało. Problem jest taki że tata jest alkoholikiem. Jestem na 100% pewny. Niestety (albo stety) jego sposób picia jest bardzo skryty, nie upija się, ale prawie ciągle jest pod wpływem (zwykle mało albo nawet b. mało ale jest), jak się mu zwróci uwagę to odpiera argumenty że "przecież pracuje i nigdy przez picie nie opuścił ani jednego dnia" no i o to były kłótnie z matką - o picie. Nie jestem gotowy na taką zmianę w życiu żeby z nim zamieszkać. Nie umiałbym się przyzwyczaić do takiej zmiany. Tylko że moje relacje z mamą są coraz gorsze, ona nie chce ze mną na żaden temat poważnie rozmawiać (chodzi o normalną rozmowę, niekoniecznie o tych problemach) zawsze wtrąci coś głupiego co widzi wyraźnie i wie że mnie denerwuje. Nie wiem dlaczego tak robi zwłaszcza że - tak jak pisałem wcześniej - robi to od jakiegoś czasu. To mnie doprowadza kilka razy dziennie do płaczu. Nie da się z nią rozmawiać. Nie wiem co ja zawiniłem. Czuje się jak śmieć. Teraz, tak jak i podczas zakładania tego wątku piszę bezpośrednio po takiej "rozmowie" z mamą. Chyba źle zrobiłem że przerwałem psychoterapie, mógłbym się poradzić w kwestii tych relacji. Przerwałem ją bo nie widziałem efektów i specjaliści z którymi miałem do czynienia wydawali mi się niekompetentni (w moim przypadku). Poza tym, moja mama wszystkie rzeczy które powiedział psychiatra naginała pod swoją opinię na ten temat co zwykle [zmojego punktu widzenia] było bezzasadne. Teraz jednak żałuję, bo może któryś z nich mógłby coś poradzić. Proszę, niech ktoś powie co zrobić. Zaznaczam że powrót na psychoterapię i mieszkanie z ojcem nie wchodzi w grę. pozdrawiam. [Dodane po edycji:] dodam, że mama z tych wszystkich "rozmów" po których tak reaguje nic sobie nie robi. Ja płaczę, bo nie wiem co zrobić, a ona właśnie w drugim pokoju się z czegoś śmieje i podejrzewam że -tak jak zawsze od jakiegoś czasu. - nie mogę się spodziewać po niej zmiany zachowania
  8. to nie jest takie proste. Ja swoją mamę naprawdę kocham, ale załamuje mnie jej stosunek do mnie jeszcze bardziej. I to się nasila, pogłębia. To jak szybko się nasila mnie przeraża. I smuci fakt, że tak się dzieje niedawno, było źle jak ojciec mieszkał ale ralacje z matką miałem bardzo dobre. Teraz ojciec nie mieszka, a moje relacje z matką są znacznie gorsze. Oczywiście ona znajdzie tysiąc powodów i argumentów by przedstawić tą sytuację zgoła inaczej...
  9. Piszę tutaj o poradę lub jakąś pomoc bo nie mam pojęcia co zrobić. Mam problemy, dotyczą one wielu płaszczyzn życia, jednak ostatnio najwiekszy problem to moja matka. Największe problemy zaczęły się ok października 2009. Mój ojciec miał się wyprowadzać (jak od dłuższego czasu zresztą...). Był niesłowny i miał (ma) problemy z alkoholem - nie robił awantur i tego typu rzeczy, jednak prawie zawsze był pod wpływem. Moja matka już od kilku lat zabiegała żeby się wyprowadził, najmocniej właśnie wtedy, ok października. Były awantury, rozwalanie zakupów po pokoju, nie wpuszczanie ojca do domu, nie wpuszczanie do kuchni albo łazienki, krzyki i inne tego typu sprawy. Od zawsze mam problemy ze szkołą, mam zdiagnozowaną fobię szkolną. Do poradni zgłosilem się dpiero początkiem tego roku jak już nie umiałem chodzić... sam nie wiem dlaczwego, nie umiałem i tyle. Zawsze miałem z tym ogromny problem bo szkoła powodowała u mnie strach, w tamtym okresie się zwiększył. Ojciec się wyprowadził po kilkumiesięcznych perypetiach z przychodzeniem do nas, mieszkaniem w hotelu, na noclegowni itp. Ja ostatecznie klasy zdałem. Chodziłem pare miesięcy na terapię, ostatecznie zrezygnowałem o nie przynosiła efektów, leki również. Ojciec już na szczęście ma mieszkanie, a ja załatwiłem sprawy związane ze szkołą od września. Wydawałoby się,że to zakończenie problemów. Niestety nie, problemem są relacje z moją matką. Od momentu jak ojciec się wyprowadził moim zdaniem się zmieniła (ona pewnie powiedziałaby że absolutnie nie). Nie umiem się z nią dogadać od jakiegoś czasu jest tak, że kłócimy się codziennie. Mam wrażenie że czasem specjalnie się ze mną drażni. Często się kłócimy o to, że nie lubię uprawiać sportu, ciągle przypomina mi że jestem gruby i się z tego śmieje. Często też z mojej hipochondrii, mam duży strach przed chorobami ona albo to wyśmiewa albo mówi mi że powinienem się wziąć w garść i nie uciekać w ten sposób od problemów. Denerwuje ją, że nie mam (prawie) znajomych, twierdzi że powinienem wychodzić z nimi jak najwięcej a ja nie lubię tego a poza tym niemal nie mam znajomych. Mówi mi że powinienem grać w piłkę, ale jak mam grać w piłkę jak nie mam znajomych, a ta garstka którą mam nie gra. Większość kłótni kończy się tym, że moja mama mówi że nie zdałem klasy i nie powinienem się wypowiadać w takim razie oraz że cała moja fobia szkolna to wymysł dla mojego lenistwa, że jestem leniem. Mówi że tylko siedzę przed komputerem i nie mam zainteresowań. To nie jest prawdą bo mam, jednak jej się te zainteresowania najwidoczniej nie podobają, oglądam dużo filmów, słucham muzyki, gram muzykę, interesuje się polityką, często wychodzę robić zdjęcia. A mimo to moja mama mówi mi że nie mam zainteresowań i nic nie robie. Jeśli gdzieś wyjdę, np. ze znajomymi albo jeśli pójdę na dłuższy spacer czy coś w czym występuje ruch to moja mama tego nie zauważa. Zauważa dopiero w momencie jak przestaję. Słyszę od niej ciągłą krytykę która jeszcze bardziej mnie demobilizuje. Często boję się powiedziec jej o swoich problemach bo spodziewam się wyśmiania. Jak powiedziałem, że mam myśli samobójcze (zgodnie z prawdą) powiedziała, że kłamię, próbuję ją brać na litość. Dzisiaj przy kolejnej kłótni o to że "nic nie robię" zapytałem się dlaczego ciągle mnie krytykuje. Odpowiedziała "a za co mam cie chwalić? Ciebie można tylko krytykować". Nie wiem co zrobic żeby się poprawiło bo ostatnio jest naprawdę tragicznie. Zamiast cieszyć się załatwieniem szkolnych spraw na przyszły rok i że ojciec ma gdzie mieszkać, ja u siebie widzę raki, słyszę pretensje mojej mamy i w zasadzie tyle. Staram się spełniać swoje zainteresowania i posuwać je do przodu, uważam że to mi się udaje, jednak mojej mamie te zainteresowania nie podobają się i słysze że "cofam się w rozwoju". Nie umiem sobie z tym poradzić i nie mam zielonego pojęcia co zrobić. Psychicznie jest ze mną bardzo źle. Oczywiście nie powiem tego mamie bo wiem co odpowie - "ruszaj się to będzie lepiej", "patrzysz tylko na siebie" "wymyślasz usprawiedliwienia dla lenistwa" itp.Nie potrafię tak wytrzymać. Najgorsze jest to, że np. rok temu tak nie było. Nie wiem dlaczego. Będę wdzięczny za jakąkolwiek pomoc i za jakąkolwiek radę. Mam 17 lat. Kontakty z tatą się polepszyły, z bratem są cały czas takie jakie są, ale myślę że raczej niezłe, ale on mało bywa w domu bo studiuje i teraz pracuje. pozdrawiam. ps- przepraszam, że tak się rozpisałem, jednak jest to i tak największy skrót zaistniałej sytuacji jaki umiałem opisać.
×