Skocz do zawartości
Nerwica.com

small.woman

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez small.woman

  1. Witam. Dotychczas nie zdawałam sobie sprawy, że problem, jaki opisujecie w ogóle istnieje, a nawet ma swoją fachową nazwę. Jednak trafiłam tu, a to za sprawą sytuacji w jakiej obecnie się znajduję, którą poniżej opiszę. Czytając Wasze posty, nie mogłam wprost uwierzyć, że takie coś może się dziać w rzeczywistości. Bardzo Wam współczuję, musicie przeżywać prawdziwy koszmar. Nie dziwię się, że to co robią ludzie dotknięci zbieractwem niszczy życie i szczęście ich bliskich... Moja sytuacja wydaje się w porównaniu do opisanych tu historii pewnie błahostką. Jednak boję się, zwłaszcza po tym jak trochę tu poczytałam, że z czasem może urosnąć do poważniejszego problemu. Nie chodzi o moich rodziców, nie o babcię czy dziadka lecz o mnie i mojego męża... Jeśli chodzi o mnie, to muszę przyznać, że ciężko było zawsze rozstawać mi się z rzeczami - nagromadziłam sporo ciuchów, gazet, zawsze szkoda było mi czegoś wyrzucić, a jeśli już, to grubo się nad kazda rzeczą zastanawiałam. Jednak opanowałam to - a wszystko dzięki temu, że ... po prostu lubię porządek, z czasem zdałam sobie sprawę, że niektórych rzeczy nie używałam, więc pewnie już nie będę. Denerwowało mnie, ze przez nadmiar gratów nie mogę posprzątać. Do tego w wypchanej po brzegi szafie, wśród rzeczy, których nie nosiłam, bo źle się w nich czułam, albo nie były na mnie dobre (bo przecież kiedyś przytyję i będą) i rzeczy "do przerobienia" nie mogłam znaleźć ciuchów, które faktycznie były mi potrzebne. Sami z resztą najlepiej wiecie, jak graty utrudniają funkcjonowanie. Jednakże nauczyłam się pozbywać i wyrzucać rzeczy, kiedy już dorosłam i poszłam "na swoje", uwielbiam te ulgę jaką sprawia pozbywanie się rupieci, tę oczyszczoną energie która wkracza w ich miejsce... To pewnie zasługa moich rodziców. Choć w domu się nie przelewało, długo nie było nowych mebli i innych bajerów, dbali o porządek, i było po prostu JAK U LUDZI. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że w moim rodzinnym domu w kątach nie stały reklamówki pełne ciuchów czy innych rzeczy, i nigdy nie przypominam sobie, żeby w mieszkalnej części stało krzesło z dziurawą tapicerką i o trzech nogach... 2 lata temu kupiliśmy z mężęm mieszkanie. Ponieważ nie mieliśmy gdzie przeczekać, wprowadziliśmy się jeszcze przed jego wyremontowaniem. Prawie od razu też zwieźliśmy tu wszystkie swoje rzeczy - ja swoje, on swoje. Przedtem nie mieszkaliśmy razem, poza tym kazde z nas miało swoje graty u rodziców. Nagromadziliśmy tego sporo. Dodatkowo każdy z nas coś tam podostawał z mebli oczywiście używanych itp od rodziców, na początek, bo nie mieliśmy od razu funduszy na wyposażenie mieszkania. Do tego w mieszkaniu było sporo gratów jakiejś babci, która tu kiedyś mieszkała - ich na szczęście się pozbyliśmy, oprócz mebli - zdezelowanych krzeseł i brudnego zniszczonego stołu, całe pochlapane betonem i wapnem (mąż nie dał wyrzucić - no bo na czym będziemy siedzieć jak nie mamy nowych). I zaczeło sie urzadzanie i organizowanie... Remonty na szczescie zrobilismy, kuchnia, łazienka sciany, sufity... Ale po 2 latach i tak nie jest jak w domu, a to dlatego, że mamy sporo gratów, które nigdzie się nie mieszczą i w rezultacie są na wierzchu - w poustawianych w kątach reklamówkach, albo po prostu na podłogach, stołach, krzesłach i fotelach. Próbuję z tym walczyć, bo naprawdę zaczał mnie ten stan rzeczy męczyć. Ale co mogę zrobić z rzeczami, których on nie pozwala się pozbyć? Wywalczyłam już, że dużo gratów wyniósł do piwnicy, jednak już skończyło się w niej miejsce, teraz nawet nie moge sie przedostac do słoików z przetworami przez te śmieci. Wszystko mu się przyda, tego szkoda, tego żal... wymienię, co dzieje się w domu, z niektórymi rzeczami sobie radze i sama wywalam, on tez czasem mnie słuch i powywala. Teraz jestem niestety od 2 miesiecy i przez najblizsze 2 niemal przykuta do łóżka i nie moga sama nic wynosic sama.. - dużo kartonów po zakupach, sprzęcie , szafkach kuchennych poskładane i poupychane po kątach, za szafami i na nich; - w salonie na rozpadającym się stoliku który przywiózł ze strychu swoich rodziców monitor, klawiatura itp - ale gorzej pod i koło stolika- 2 nieużywane a może i niedzialajace komputery, czesciowo rozebrane, cała plątanina kabli, przypiętych i nie podpiętych, potrzebnych i nie. Na podłodze Nieużywany od paru lat wielki monitor (w piwnicy nie ma na niego miejsca, pozbyc sie - nie, bo sprawny). - w szafie ma stare rzeczy które mamusia mu wepchnęła, bo to jego - jeszcze chyba z technikum - stilonowe koszule, krawaty, kalesony itp - nie wyrzucać bo przecież jak cos to bedzie miał na szmaty; - jeszcze nigdy nie dał sobie wyrzucic starych butów - choc kupuje przeciez nowe, i to wtedy gdy juz tamte sa na tyle zniszczone, ze wstydzi sie w nich chodzic; (twierdzi ze ja mam wiecej par, ale to chyba zrozumiałe, z reszta ja trzymam tylko buty które się nadają do chodzenia, zniszczone powywalałam na smietnik - choć tez się dziwił); - z 30 różnej masci wielkości i z różnymi napisami szklanek do piwa - musialam poupychac w szafkach w kuchni - nie daje sie tego pozbyc, chyba ze jak sie wybiją, - ksiazki dokumenty i papiery na stołach, bo biurko jest zapchane jego zeszytami jeszcze z podstawówki; - pełno i WSZĘDZIE czesci komputerowych, płyt - to to w ogóle wszystko sie przyda... - dodam ze to wszystko w nieładzie, bo mąż jest bałaganiarzem i syf mu nie przeszkadza, - po kątach reklamówki z ciuchami, butami itp - nie mieszcza sie w szafach; - z 4 stołów w domu używalny tylko 1; - z 2 foteli w domu używalny żaden; - nieuzywany (bo sie zepsuł) czajnik w korytarzu na podłodze - stos wysokosci ponad metra jego kserówek ze studiów (przydadza sie! - nie zagladał przynajmniej od 2 lat) jako główna ozdoba w korytarzu Jeszcze troche mogłabym wymieniac niestety Najgorsze jest to że mąż nie widzi problemu w sobie, a we mnie - że mam wymagania, drwi, że jestem z "książęcego domu", że widzę problemy tam, gdzie ich nie ma. Jak mu tłumaczę, że inni tak nie mieszkają, że moje koleżanki urządziły sobie normalne domy i żyją jak ludzie, to nie wierzy i dalej drwi, albo wymyśla, że innych stać... Ale to przecież w ogóle nie jest kwestia pieniędzy! Nie jestesmy az tak biedni, raczej klasa srednia, z reszta to nie kwestia kasy tylko podejscia ... Mecze sie w tym, nikogo do siebie nie zapraszam i nikt do nas nie przychodzi, bo wstyd kogoś wpuscic... W rezultacie nie mamy życia towarzyskiego. on oczywscie uwaza ze jest normalnie i nie wie o co mi chodzi:( Wiele rzeczy już powyrzucałam, ale sama wszystkiego nie dam rady, z meblami itp to w ogóle nie wiem co bedzie, bo on nie chce ich zmieniac, bo sie przeciez jeszcze nie rozsypuja. Oczywiście za kazdym razem kłótnia, ze jego rzecz chce wyrzucić, "swojego bys nie wyrzuciła" albo wytyka ze czegos tam nie uzywam... Jak cos wyrzuce to on czesto potem tego szuka... Atmosfera ogólnie czasem nieciekawa, bo ja jestem po prostu sfrustrowana. Boję się, że będzie coraz g0orzej... że będzie coraz bardziej protestował, a rzezczy będzie przybywać... Jak mu wytłumaczyc ze mieszkanie w czyms takim nie jest normalne? Czy to co on robi to sa objawy syllogomanii? Przepraszam, że tak straaaasznie sie rozpisałam...
×