Skocz do zawartości
Nerwica.com

morion

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez morion

  1. Ręka mi drży..stawiając kolejne literki. Zamierzałem się długo by wykrzyczeć te słowa. Zmagam się z nerwicą lękową i deprechą. Nie wiem jak podołać co zrobić, jak poradzić sobie z sobą..wybaczyć sobie i partnerce. Byłem w długim związku 12 letnim który rozpadł się po dwóch zdradach mojej byłej. Było to 5 lat temu a ja się nie pozbierałem. Trudno było uwolnić mi sie z tego związku. Marzenia jakie kołatały się w mojej głowie to stanąć na nogi przy kimś nowym. Chwyciłem Pana Boga za nogi..pojawiła się wybawczyni (takie było moje spostrzeganie, jakiś czas temu). Poznałem kobietę moich marzeń, jak mi się wydawało. Zakochałem się szybko. Bo o tym marzyłem tego chciałem. Marzyłem o sielance..kto by jej nie chciał :)))). To były jednak marzenia. Kontakt smsowy teefony (w tamtym okresie była to dla mnie okropna trudnosć..wogóle z kimś sięspotkac), wiało trochę chłodem i dystansem...nie rozumiałem co robię źle i o co chodzi....walczę dalej. Spotkanie (wymarzone) jedno, drugie...jakoś poszło. Nakręcony i szczęśliwy. Jednak coś nie tak. Głowie się o co chodzi? Po dwóch miesiącach znajomości..partnerka mówi mi " będziesz krzyczał ale jestem samotną matką". Nie nie krzyczałem. Lekko skrzydła mi to podcięło..ale już nakręcony pomyślałem..nieprzekreślam Cie przeciez przez to..dlaczego nie. Sam wychowałem sie w niepełnej rodzinie. W głowie jednak jeden warunek...jakos poukładane sprawy z drugą stroną. Próbowałem to wyjaśnić....no nic nie ma tematu...drugiej strony nie ma. Taaaaaaa jednak nie tak. Rozpieprzony emocjonalnie wijący sie z bólu..totalnie zauroczony stwierdzam nie. Próbuję się uwolnić..porozmawiac poważnie względnie dojrzale...ze nie chce wplatywac sie w taką sytuację (choc juz sie wplątałem). Ucieakm!!!!! Zaczeło się!!! W czterech scianch zupełnie sam... totalny zawód...przeciez ja tak piekielnie się zakochałem a nie chcę cierpieć. Zaczeły się szantaże...koczowanie pod moimi drzwiami na wycieraczce..przesladowanie..gdziekolwiek bym nie był tam ona. Zacząłem się chowac izolowac od wszystkiego..zawalac pracę znajomości..wszystko. Telepie się..rozrywa mnie ból nie do wytrzymania. Kolejny szantaż..szpila...ze jestem oszustem, ze chiałem się tylko zabawić i granie na najczulszych punktach (zaczynam nie poznawać siebie zupełnie). Odpuszcam..zauroczenie "miłośc" żal, poczucied winy, strach..podejmuje wyzwanie. Staram się, jakoś sprostac wszystkiemu. Raz dwa trzy. Wsciekłość co raz bardziej mnie rozpiera. Brak wsparcia rodziny z drugiej strony piekielnie zazdrosna o wszystko kobieta...wali mi się swiat. Strach strach strach. Ciagłe oskarżenia o wszystko. Deprecha rośnie. Wyprany z uczucć które poblokowałem z chaosem w głowie trafiam na nerwicówkę. Chęć życia zdechła. Przerazony zupełnie pogubiony odizolowany od wszystkich. Zakochany a jednocześnie piekielnie czujący się w tej całej sytuacji..twierdzę czas sieodciąć jakoś przechorowac. Siedzę u z innymi znerwicowanymi ludkami..początkowo ze sporym dystansem..który zzaczął stopniowo topnieć. Cholernie jednak tęsknię, boję się co dalej jka dam radę. Ukochana godzinami pod szpitalem..przyjeżdza..telefony wciąż tłuką. Chce wracać, chce zostać..uwolnić się a nie potrafię.....i tak wkółko. Kolejne odgrywanie scen ze strony wybranki..granie na emocjach....poddaje się. Próbuję rozmawiać ze to wszystko mnie przerasta mimo uczucia. Nie działa...jestem oszust i tyle. Nie mogę poradzić sobie z tym wszystkim..okłamuje sie sam...ulegam naciskom. Próbuję znów (jak idiota, cały czas tak sie czuje)..może jakoś się ułozy. Ta i owszem pojawił się owoc związku (ciąza) a ja zmarnowany totalnie..zupełnie rozbity emocjonalnie z przerażeniem jak to dźwignąć. Powiecie gówniarz..a tak w tym związku emocjonalnie na pewno. chce by moje dziecko miało jak najlepiej.....ale to wszystko co sie wydarzyło to jakiś koszmar..............Ewidentnie panuję nad swoim losem..przynajmniej spróbuję wziąć za swoje błędy odpowiedzialność.
  2. morion

    wiara wiara

    Niewątpliwie siedzi to wszystko w nas. Głęboko zakorzenione. Najtrudniejsze w przekierowaniu myśli w dobrą stonę jest fakt, ze większość z nas wciąż żyje tą chorobą kodując z dnia na dzień złe schematy i urazy. Wiem po sobie jak wielką ewolucję przeszedłem mimo tylu lat cierpienia. Tak kwestia uwierzyć....nasza chora część umysłu musi uwierzyć, że nie jest tak jak nauczyliśmy się spostrzegac rzeczywistość, którą sami kreujemy zniekształcając wiele. Bronimy się przed czymś o wielu rzeczach nie chcemy wiedzieć, nie godzimy z niekiedy brutalną rzeczywistoscią. Można przejsc wiele..tak brak czesto sił. Upadek wzlot, upadek, wiara ze juz prawie ok i znów skrzydła przycięte. Do przodu jednak. Wielką pracą, wielkim kosztem i często marnotrawieniem wielkich pokładów energii. Wiele w sobie udało mi się zmienić, a dostrzegam to gdy zastanowię się jakie rzeczy stanowiły kiedys dla mnie problem, a teraz z nimi problemów nie mam. Stało się tak bo udało mi się w pewne rzeczy uwierzyc. Kiedys walczyłem w sposób dosłowny chcąc zwalczyć objawy i przerwać to co nie do zniesienia, wyprzeć. Jednak to nie tak, o czym na pewno doskonale wiecie. Kluczem tylko to by dotrzec do tego naszego wewnętrznego zranionego dziecka. Uda nam się na pewno stopniowo podnosić komfort życia i WIERZĘ osiągnać w miarę satysfakcjonujący stan.
  3. morion

    coś o sobie

    Hej wszystkim. Chciałbym zalać Was falą optymizmu ale jakoś nie porywa mną sztorm radości. Pewnie niejeden z Was coś podobnego odczuwa. Momentami a jest ich piekielnie dużo mam dość. Każdego ranka wiara, że coś w końcu pęknie a tu wciąż lipa. Trwa to latami i odkąd pamiętam czułem jakiś dyskomfort. Żyłem wśród ludzi a jednocześnie obok nich. Zbyt długo pisać by opowiedzieć całą historię a i po co zanudzać szczególikami. Borykam się z nerwicą lękową z silnym komponentem depresyjnym. Te depresyjne stany, to niemoc mimo wielkiego wysiłku zmiany stanu rzeczy. Pojawiam się wsród ludzi i cały czas czuję wewnętrzne napięcie poczucie wyobcowania i brak, jakby to nazwać jedności...poczucia ze coś razem że nie jestem sam. Nie nazwałbym tego brakiem odwagi bo mi jej nie brakuje. Coś tkwi tak głęboko co każe mi ise chronić i nie walczyć o swoje. Marazm apatia, uległość i sciekłosc z przyjmowania biernej postawy. Jakaś pewnie narcystyczna rana, terapii juz sporo liznąłem ale komfortu życia wielkeiego nie mam. Wszystko na siłę. Jakies to takie powierzchowne. Maski. Tu wesołek i koles co mu zwisa i powiewa a w srodku krzyczące dziecko potrzebujące akceptacji wsparcia i pomocy.....dostrzegające rzeczy których nie wielu zauważa. Przewrażliwienie...ciągła chęć pomocy innym..tylko o siebie zadbać nie potrafię by czuć sie dobrze. Ciągła koncentracja na błędach. lęk przed ich popełnieniem ..okrótne samoskarżanie, chora lojalność i zelazne sumienie..spodziewanie sie najgorszego i piekielna nienawisc do samego siebie...która czasem obraca sie preciwko całemu światu..co w sobie skrzętnie tłumię. Wydaje mi się po latach obserwacji ze dobrze rozumiem mechanizmy a jednak tak mocno mnie one trzymają. Dosłownie nie chce mi się nic i wszystko jakby za karę. Ciagłe cierpienie, cierpienie próba zmiany schematów myślowych..nadzieja i zanurzonko w depresyjną otchłań. Tak bardzo dość...a jednak wierzę...że przyjdzie dzień.
×