Skocz do zawartości
Nerwica.com

ich9r

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ich9r

  1. Odnośnie "czerwonego guzika" to kiedyś rozważałem taką sytuację i próbowałem przedyskutować z bliskimi - niestety zazwyczaj spotykałem się z 'niezrozumieniem'... Swoją drogę gdyby takowy przycisk istniał ciekawe jak procent ludzi byłby gotowy go użyć. Co do odpowiedzi A, B, C ... w takim sensie to pewnie C, ale gdyby jakiś naukowiec skonstruował maszynę do natychmiastowej anihilacji materii ożywionej i przedstawiłby ją opinii publicznej, aby zdecydowali na światowym referendum czy jej użyć, to jak myślicie czy: A) trafiłby do szpitala psychiatrycznego, B) zamknęliby go w więzieniu, C) dostałby Pokojową Nagrodę Nobla, D) byłby mianowanym bohaterem ludzkości. jak dla mnie 80% A, 20% B ... "Przebudzenie" z pewnością przeczytam. Po recenzjach wydaje mi się, że poglądy tam zawarte są zbliżone do moich. Czekam na 'prywatne wskazówki' - dzięki za wsparcie.
  2. Nie wiem czy dobrze rozumiem termin "Poszukiwanie", ale obawiam się że to właśnie owo poszukiwanie zaprowadziło mnie do powyższych refleksji. Z początku sens życia 'zaimportowany' został bezrefleksyjnie z kultury, ale z czasem zrozumiałem, że takie życie nie ma fundamentów racjonalności choć może dawać wiele przyjemności fizycznych i psychicznych (nie mówię tu tylko o kulturze konsumpcyjnej, ale także o wartościach 'wyższych'). Można oczywiście założyć, że człowiek z natury jest zwierzątkiem irracjonalnym, ale dla mnie to jest rodzaj więzienia, nie chcę tak żyć. Najgorsze jest to, że właściwie nikt tego nie rozumie, myślą sobie - czubek, bo uważa, że koniec ludzkości byłby wyzwoleniem. Dla mnie trzeba być egoistą żeby myśleć inaczej. Takie stwierdzenia wyrwane z kontekstu, bez logicznego wywodu, brzmią patologicznie, ale nie potrafię inaczej tego ujrzeć. Czym większą mam wiedzę o świecie i czym więcej myślę na ten temat, tym bardziej wzmacniam w sobie to przekonanie. Nie widzę tej drogi poszukiwań. Może jakaś wskazówka?
  3. Skoro nie wiem po co żyję to wydawało mi się, że depresję mam. Codziennie zastanawiam się po co to podtrzymuję i wciąż daję sobie typową dawkę przyjemności ludzkich, aby oszukać te myśli. Źródłem tej depresji jest dla mnie samotność egzystencjalna, która w moim przypadku nie idzie w parze z samotnością emocjonalną i społeczną.
  4. Witam Prosiłbym o fachową diagnozę mojego przypadku, który wydaje mi się dość oryginalny, choć może go przeceniam. Czytam różne posty na forum i takiego przypadku znaleźć nie mogę. Wszystkie osoby, które są w typowej depresji proszę o ominięcie mojego wywodu, gdyż z pewnością Wam nie pomoże, a zaszkodzić może. Do rzeczy - oceniam własne życie jako wyjątkowo udane, jestem w pełni zadowolony zarówno z mojego życia prywatnego, jak i zawodowego. Wykonuję pracę, która daje mi dużą satysfakcję i wiążę się z szacunkiem i prestiżem. Jestem w stałym związku partnerskim z bardzo atrakcyjną osobą i jestem pewny wzajemnej miłości z obu stron. Oczywiście, jak każdy miewam czasem problemy, ale jestem zdania że problemy to podstawa do rozwoju i satysfakcji z pokonywania trudności. Potrafię wyznaczyć sobie cele, które umiem osiągnąć, a w przypadku porażki biorę się za następne. Więc w czym problem? Problem polega na tym, że będąc niejako szczęśliwym człowiekiem (kwestia definicji), nie widzę sensu egzystencji ludzkiej jako takiej, w tym zatem i mojego. Tym bardziej nie widzę sensu cierpienia innych osób, które borykają się z przeciwnościami swego losu – nie wiem w ogólnym sensie po co mają cierpieć? I tutaj pojawia się argumentacja albo religijna albo pseudonaukowa. Religijna niestety do mnie nie przemawia i choć szanuję osoby religijne, to proszę też o szacunek do mojej postawy, która opiera się wyłącznie na racjonalnym myśleniu (nie ujmując myśleniu afektywnemu, po prostu tak mam i już – docierają do mnie tylko argumenty rzeczowe). Argumentacja pseudonaukowa zwykle zakłada jako cel rozwój cywilizacji i dążenie do prawdy, niestety do prawdy nigdy nie dojdziemy co już dawno udowodnił Hume, a co ostatecznie mimo wszystko zatwierdził Popper. Rozwój cywilizacji ?!? Po pierwsze mam wątpliwości czy aktualnie się rozwijamy czy wręcz następuje regres (nie mówię o rozwoju technologicznym), po drugie gromadzenie i pomnażanie dorobku ludzkiego w sytuacji gdy jego egzystencja jest wątpliwa również jest wątpliwe. Nie możemy tłumaczyć sensu ludzkości odnosząc się do rozwoju cywilizacji, nie przyjmując dogmatycznie, że życie jako takie ma sens. Tylko ja tego sensu nie widzę, przyjmuję że istnienie człowieka jest dziełem nieprawdopodobnego przypadku, a związku z tym nie umiem wytłumaczyć sensowności jego egzystencji. Jeśli ktoś potrafi to słucham … Inne założenie początkowe wiąże się z wiarą, a te nie przemawiają do racjonalnej strony mojego umysłu i niestety wiara nie może być rozwiązaniem mojego problemu. Jedyne co może mnie ‘uleczyć’ to mogę ‘zgłupieć’ i o tym nie myśleć w wyniku działania leków, ale czy o to chodzi? Taka kuracja tylko by potwierdziła wątpliwą wartość ludzkości. Niektórzy mówią – załóż rodzinę (dzieci) a życie nabierze sensu – może być fajnie, mogę mieć ogromną przyjemność fizyczną i emocjonalną będąc członkiem takiej rodziny (pobudki egocentryczne), ale jaki sens ma mnożenie populacji ludzi - żeby zapełniły cały wszechświat, super… No to żyj dla innych – to już sensowniejsze, ale wciąż jest pewna luka – a jaki sens ma życie innych w ujęciu globalnym??? Dla mnie taki sam sens jak mój - czyli żaden, poza tymi prozaicznymi, hedonistycznymi . Nie może to jednak usprawiedliwić całego tego cierpienia, które jest na świecie i tu leży jedno z głównym źródeł bezsensu egzystencji. Gdyby ludzi (organizmów żywych) nie było na świecie to nikt by nie cierpiał, oczywiście również nikt by nie zaznawał przyjemności, ale byłby to o wiele sensowniejsze niż stan, który mamy obecnie. Może i jestem chory, ale co jeśli mam rację i to właśnie zdrowy umysł zaprowadził mnie w ten kozi róg ? Obawiam się, że to zależy od tego jak definiujemy normalność i zdrowie. Najbardziej dziwi mnie ta silna potrzeba ludzi do potrzymania swojego życia za wszelką cenę – dla mnie to tylko i wyłącznie chemiczna przypadłość związana z uwarunkowaniami ewolucyjnymi. Moim zdaniem to jest właśnie chore. Z egzystencjalnego punktu widzenia w sensie klinicznym jestem w depresji i to dość długo, co wcale nie przeszkadza mi odczuwać masę przyjemności z życia – problem w tym, że nie wiem jaki ma sens ich podtrzymywanie. Dla mnie jutro świat mógł przestać istnieć (nie mówię o apokalipsie, tylko pstryk i już - cała materia ulega dezintegracji) i wtedy dzisiejszy dzień nie byłby dniem smutku tylko wielkiej radości. To jaka jest diagnoza? Jakieś rzeczowe kontrargumenty przeciwko moim tezom? Jeśli jakiś psycholog-moderator uzna, że ten post może się przyczynić ‘do złego’ i pogłębić depresję innych osób to go usuńcie, nie takie były moje intencje.
×