Skocz do zawartości
Nerwica.com

parrotka

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez parrotka

  1. Dziś..... [Dodane po edycji:] No właśnie. Dziś wbrew wszystkiemu poszłam na tańce. Bałam się strasznie. Szczególnie że ostatnim razem mama zbierała mnie ledwo żywą z lęku stamtąd. Właściwie od rana nie myślałam o niczym innym. Jasne, że gdzieś tam sama się nakręcałam. Ale poszłam z koleżanką, która ma jasność sytuacji, więc czułam się w miarę bezpiecznie. I prawie dałam radę Niestety "prawie" robi różnicę Wytrzymałam 1,45 min. 15 minut przed końcem "uciekłam", bo czułam że jak natychmiast nie zapanuję nad sobą to będzie jak ostatnio. Stałam na tarasie te 15 minut (pewnie jutro to poczuję, bo wiało jak diabli :)) i udało mi się w stanie "w miarę uspokojonym" dobrnąć do domu. Ale martwi mnie jedno - ostatnio gdzieś tam wykopałam hydroxyzynę w syropie. Bardzo mało jej biorę ale wzięłam dziś przed treningiem, żeby to przetrwać. Zmartwiło mnie jednak, że niewiele zmieniła moje samopoczucie. Czułam się dokładnie tak jak ostatnio, tyle, że postanowiłam zwyciężyć za wszelką cenę. Więc niestety nie widzę sukcesu związanego jakkolwiek z jej działaniem to jak to jest - to działa czy nie działa? a jeśli działa to może wiecie jak? No w każdym razie przeżyłam koleny dzień. Aha - i idę w czwartek to psychiatry - psychoterapeuty :) podejście następne. Zobaczymy jak będzie :)
  2. No cóż. Jestem tu pierwszy raz, ale już to, że zobaczyłam, że inni też tak się czują jak ja bardzo mnie pozytywnie nastraja. Może najpierw parę słów o sobie. Mam lat 29. Mam też synka 10 lat i za sobą związek który mnie psychicznie zmasakrował. Wiem że mam nerwicę - wiem to od lat. Też dlatego że pracuję w zasadzie z samymi psychologami co jest pomocą i przekleństwem jednocześnie. Ale o tym później. Moje objawy? - hm, w zasadzie zawsze mój lęk koncentrował się wokół śmierci. Panicznie boję się śmierci - kiedy mam atak paniki na ten temat to poziom lęku jest wręcz niewyobrażalny. Ale to nie jest największy problem. Ostatnio zaczynam bać się "wszystkiego" - lot samolotem jest nieralny, tramwaje autobusy, pociągi (w których jeszcze się okna nie otwierają) - też. Ostatnio ze środków kominikacji wyłączone zostało całkowicie metro - walcząc ze sobą jestem w stanie przejechać jedną stację. Żadne zamknięte pomieszczenia - windy, tunele, podziemia.... masakra. Ale jeszcze nie to było najgorsze. Jak zobaczyłam że robi się coraz gorzej poszłam do psychologa "specjalisty" od behawiorano - poznawczej - z polecenia innego psychologa. (dodam tu tylko że mam z tym ogromny problem, że w związku z moją pracą gdzie nie pójdę to znajomy, albo "znajomy znajomego" - koszmar). To co ta kobieta ze mną zrobiła jest straszne. Doprowadziła do tak niesamowitej ekalacji stanów lękowych, że się normalnie zaczynam bać wychodzić z domu. I to wszystko w blisko 4 tygodnie za moje własne pieniądze. Najgorsze jest jednak to, że to cholerstwo (nerwica) zaczyna mi przeszkadzać w tym co kocham - w tańcu. [Dodane po edycji:] Konkretnie mówiąc - zaczynam mieć na zajęciach takie ataki paniki, że mama musi po mnie przyjeżdżać, bo się po prostu boję wyjść. Dodam, że tak naprawdę otoczenie nie ma o tym zielonego pojęcia. Mam bardzo odpowiedzialną, super fajną pracę z ludźmi. Prowadzę szkolenia, konferencje, wykłady itp. Nie mam problemu w kontaktach z innymi. wprost przeciwnie - zawsze byłam uważana (i jestem nadal) za organizatora wszystkich fajnych wydarzeń i "duszę towarzystwa". Wbrew oczekiwaniom co niektórych psychologów (też tego "specjalisty") miałam strasznie fajne dzieciństwo, obecnie nie mam większych kłopotów - jestem fizycznie zdrowa jak tur, mam cudowne dziecko, świetną pracę którą kocham, a teraz jeszcze wróciłam do tańca. Ale gdzieś tam rozwija się to paskudztwo i nie daje mi żyć. Nie mogę sobie z tym już poradzić. Generalnie jestem w lęku cały czas - mam ochotę gdzieś uciec tylko nie wiem gdzie, łomocze mi serce (to w standardzie), a jak tylko zaczyna łomotać to jestem przekonana, że to właśnie zawał albo wylew i że umrę za chwilę. Mam zawroty głowy, jest mi słabo, mam wrażenie że zachwilę zemdleję - i wtedy zaczyna się klasyczny atak paniki. Ostatnio jest to lęk nawet nie skoncentrowany na tym, że mam zawał - po prostu wszechogariający lęk. Zaczynam sobie wyszukiwać choroby - jak coś mnie zaboli jestem przekonana, że to jakaś ciężka śmiertelna choroba. wynikami EKG mogłabym sobie wytapetować już pokój. Jest to męczące też dla mamy która znosi moich kilkanaście telefonów dziennie. Najbardziej jest jednak dla mnie nie do zniesienia to, że mam takie problemy na treningach. Miałam zacząć już normalnie - z partnerem w klubie, ale jak mam do zrobić jak nie mogę dotrwać do końca treningu? boję się, że aktywność fizyczna spowoduje, że coś mi się stanie (to akurat zasługa Pani "specjalisty"). [Dodane po edycji:] Teraz to właściwie jest tak, że mam wszechogarniający lęk - nawet nie że zawał czy wylew. Ostatnio po treningu spędziłam bez sensu 3 godziny w szpitalu, bo oczywiście nic mi nie było - to tylko moje myśli i wyobraźnia. Teraz, ponieważ w klubie miałam kilka ataków mam opór i boję się tam znów pójść - co jest już paranoją. uff. Tak chyba musiałam to wreszcie napisać. Czy ktoś z Was zna może jakiegoś dobrego specjalistę z Wawy? - ale nie psychologa, tylko psychiatrę- psychoterapeutę specjalistę od tego koszmarnego świństwa. Będę wdzięczna za jakiekolwiek namiary - zarówno w państwowej służbie zdrowia jak i prywatnie - bo jak powiedziałam gdzieś wcześniej - ja mam ten problem, że albo znajomi, albo "znajomi znajomych". I mimo że w zasadzie wszyscy wiedzą o moim problemie (bo z natury jestem bardzo otwarta i towarzyska), to nie wiedzą o jego skali - a to już zupełnie inna historia. Dzięki jeśli komuś będzie chciało się to przeczytać [Dodane po edycji:] No i oczywiście gdyby ktoś chciał "zapoznać" się ze mnną, albo mi odpowiedzieć - też chętnie bardzo Może wreszcie tu znajdę "bratnie dusze", które wiedzą o czym mówię, i że moje "boje się" jest zupełnie inne od "boję się" osoby nie mającej nerwicy. Jeszcze przy okazji zadam pytanie - czy macie przetestowane jakieś leki bez recepty? - ja jak na razie brałam validol i neospasminę, ale mam wrażenie że niewiele to pomaga. Wiem, że pewnie nie obronię się przed lekami, ale wiem, że z tych na receptę wiele uzależnia gorzej od narkotyków - np. xanax (wiem to z doświadczeń w pracy, więc info pewne).
×