Skocz do zawartości
Nerwica.com

anonimowa1

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia anonimowa1

  1. Dzięki za wytłumaczenie. Ojej tylko żebym ja się teraz nie zaraziła od Ciebie i nie bała tego, co Ty. Wiem, że to wszystko jest irracjonalne, tylko właśnie jak to w sobie pokonać? Najlepiej nie myśleć o tym, o swoich objawach no ale trudno mi tak. Wielu z Was tutaj pisze że już powoli wyszło ze swoich objawów, też bym chciała. W sumie też jako tako czułam się dobrze, tylko jak się w życiu parę spraw zwala na głowę to potem człowiek zaczyna źle się czuć.
  2. Ja chodzę do psychologa co 2 tygodnie tylko, że teraz lekarz stwierdził że mój stan nadaje się do szpitala :-( Staram się jakoś żyć, ale łatwo mi nie ma, bo jak już pisałam w sąsiednim wątku mam Tatę chorego, Mama też już tych stresów nie wytrzymuje, też ją to dziś wkurzyło że mnie na tą terapię przyjąć nie chcą. No i nie mogę jej obarczać swoimi problemami, zostałam z tym sama. Chciałabym znaleźć pracę, ale męczę się nad zrobieniem c.v. [Dodane po edycji:] Jako że nie każdy tu zawsze jest od razu, to podam Wam swoje gg 24114252 może mógłby ktoś do mnie napisać i porozmawiać "na żywo" - on line? Będę dziś późnym popołudniem, ale dam znać.
  3. zazdroszczę Ci, że sobie potrafisz radzić. Właśnie Matiasce napisałam na PW to co teraz napiszę - ja mam leki antycypacyjne potocznie zwane "boję się że się boję". U mnie to jest tak, że myślę że coś złego zrobić mogę, że przeklnę i ten lęk przed tym narasta, zamienia się w okropne przerażenie, że zwariuję, że stanie się coś złego ze mną, że stracę kontrolę, to się nakręca i nakręca. Bardzo cierpię. A dziś mi lekarz powiedział, że na oddział mnie nie przyjmą. I jak tu potem nie być zdołowanym? Jak ja mam całe wakacje siedzieć w domu? Przecież to się pogłębi. Szpital mi nie pomoże, bo byłam tam 2 razy i nabawiłam się jeszcze więcej objawów i fobii. Tam tylko walną Ci relanium i leżysz. A ja potrzebuję terapii, potrzebuję rozmawiania o tym z zaufanymi ludźmi, mam silną potrzebę wygadania się na forum, gdziekolwiek. Najlepiej anonimowo. Tekst który mi Matiaska posłała jest dokładnie taki jak ja mam - nawet jak mam nieco wyciszone lęki, ja już myślę o tym, jak będę się czuła za godzinę, wieczorem czy zrobię coś złego, czy coś się stanie, czy zwariuję czy nie wytrzymam i potem znów mam te lęki. Nawet jak rozmawiam przez telefon to o tym myślę, czy przeklnę czy nie przeklnę na kogoś, to jest z boku śmieszne i głupie ale dla mnie to jest naprawdę piekło. Z tym oddziałem dzisiaj to jestem dobita. Czy jest tu jakiś lekarz, psycholog, terapeuta? Potrzebuję pilnie terapii grupowej, jakiś mitingów, spotkań. Więcej informacji mogę podać na PW. Proszę, pomóżcie mi dobrzy ludzie. Wiecie jakie piekło człowiek przeżywa, wiecie jak to jest...
  4. Chciałabym się dowiedzieć, jak sobie radzicie gdy macie silne napady lękowe. Z pierwszego mojego postu jest opisane, że jestem teraz w trudnej sytuacji. Wiążę się to też z tym, że nasiliły mi się lęki i natręctwa. Jedno z moich natręctw polega na tym, że panicznie się boję że coś złego zrobię, mam też fobię przed przekleństwami, boję się że przeklnę to we mnie wzmaga taki paniczny strach teraz też go mam, że nie wiem co mam robić. Tabletki nie bardzo pomagają. Jutro jadę z rana do lekarza, ale co mam robić jak zasnąć? Tylko proszę, nie piszcie mi "to przeklnij" bo to mnie dopiero przeraża i jeszcze bardziej wzmaga lęki. Kiedyś 10 lat temu to stosowałam i jeszcze bardziej mi się te lęki pogłębiły. Tego nie da się opisać słowami, jaki to jest strach, przerażenie, sparaliżowanie gdy mam te napady lękowe. Jest to tak silne napięcie, że czuję się jakbym bombę w sobie nosiła. Byłam dziś na basenie i w miarę jakoś było, ale teraz na wieczór znów się te lęki pojawiły. Tak bardzo się boję, że mogę zwariować, nie panować nad sobą. Jak mam się uspokoić?
  5. Ja już pisałam dobiegam ćwierk wieku. Macie rację, potrzeba takiego człowieka co da energii. Dziś lekarze powiedzieli, że dadzą tacie gorset. Może za parę miesięcy stanąłby na nogi? Bardzo go kocham i też chciałabym żeby wyzdrowiał. Staram się jakoś żyć. Jutro zadzwonię do swojego lekarza, może da się przyspieszyć termin na oddział dzienny? Staram się jakoś żyć...choć łatwo nie ma. Ciągle powtarzam sobie spokojnie, będzie dobrze. [Dodane po edycji:] jakoś tak cicho się zrobiło.
  6. modlę się. Chciałabym żeby kiedyś stanął na nogi i żeby nie był taki podłamany psychicznie. Nie dziwić się, 7 tygodni leżeć. Dobrze, że weszłam na to forum.
  7. Dziękuję Wam za dobre słowo. To dla mnie bardzo dużo. Nie idę do szpitala, a na oddział dzienny gdzie jest intensywna psychoterapia. Po prostu choroba Taty i parę innych spraw, które nie wyszły...za dużo tego no i ta samotność. Ciężko to wytrzymać. Ja chcę żyć, ale często dopadają mnie myśli o skończeniu, chociaż tego nie chcę, boję się tego i nie umiałabym. Ale życie tak boli...
  8. ciężko mi się za cokolwiek wziąć. Jestem wymęczona fizycznie.
  9. no właśnie nie mam nikogo, ani chłopaka ani koleżanki, nikogo. Biorę lexotan, trittico. Ale jakoś nie specjalnie mi to pomaga. Mam niebawem iść na oddział dzienny, ale to jeszcze 2 tygodnie, tak długo... nie da się tego przyspieszyć. Mam już prawie ćwierć wieku. Ja potrzebuję wszelkiego kontaktu z ludźmi.
  10. chodzi mi o to, jak przeżyć kolejne minuty, godziny, dni. Czy naprawdę z tej sytuacji nie ma wyjścia? Boję się samobójczych myśli, boje się tego straszliwego lęku jaki czuję, tego co będzie z nami wszystkimi. boję się że tego nie wytrzymam, że oszaleję i zrobię coś złego. bardzo się boję
  11. Pisząc tego posta, łzy kapią mi na klawiaturę. Nie mam już siły na to wszystko. Pomijam fakt, że leczę się od 15 lat na nerwicę lękową z natręctwami, ostatnio to przemianowali na osobowość borderline'a ale nie o to mi chodzi. Nie radzę sobie sobie, bo mam bardzo trudną sytuację życiową. Mój Tata jest bardzo ciężko chory, ma zapalenie rdzenia z ropowicą. Od 2 miesięcy nie chodzi, w pewnym momencie myślałyśmy z mamą że to już koniec... miał tak silne bóle, dostaje 4xdziennie morfinę. Był w jednym szpitalu 3 tyg gdzie nic mu nie zrobili. Jeszcze wtedy chodził jakoś o kulach. Teraz jest w drugim szpitalu. Dobrze się nim tam zajmują, dostaje silne antybiotyki, fiz. jest troszkę lepiej ale dalej nie chodzi i nie ma pewności że będzie chodzić. Tata jest już tym wszystkim podłamany, przestał wierzyć że wyzdrowieje. Ja sama cierpię straszne napady lękowe, myśli samobójcze, trwoga i strach co z nami wszystkimi będzie dalej. Mama też jest zdołowana. Nie mamy nikogo, nawet rodzina nam nie pomaga. Jak wracamy ze szpitala caluśki dzień siedzimy same, nikt do nas się nie odzywa, nie dzwoni, nikogo nie obchodzimy. Jesteśmy same, a wszyscy mamy depresje. Ja już jestem na wykończeniu. Nie jem, rano budzę się już z tymi lękami. Wprawdzie mam częsty kontakt z lekarzem, z psychologiem, biorę silne dawki leków uspokajających ale to nic nie pomaga (jestem lekooporna). Nadal czuję bardzo silne lęki. Boję się o siebie, o Tate, o nas wszystkich. Potrzebuję rozmowy z kimś, potrzebuję człowieka...
×