Skocz do zawartości
Nerwica.com

burak cukrowy

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez burak cukrowy

  1. Przez 2 lata robiłem wiele rzeczy, w tym również pracowałem w wielu miejscach. W tym również wykonywałem najcięższe prace za psie pieniądze. Zapomniałem o tym wspomnieć. To były takie przerywniki, nie trwały długo. Z początku też mnie to zmotywowało do nauki i studiów. Ale kiedy znowu odzyskałem czas wolny to postanowiłem, że muszę sobie odbić za ten przepracowany czas. Więc poszedłem na imprezę, potem kolejną, przesiedziałem jeden dzień przy komputerze, potem kolejny. W ten sposób znowu wróciłem szybko do dawnego uzależnienia i nie starczyło mi siły woli, żeby się z tego wydostać. Każdego wieczora obiecywałem sobie od jutra poprawę, żeby następnego ranka powiedzieć, że jeszcze nie teraz, może za godzinę, albo jutro. Robiłem sobie sporo wymówek, tylko po to bym nie musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Coś jak mechanizm obronny, który chroni cię przed traumą, z tą różnicą, że w tym przypadku bolesna była świadomość własnych problemów i uzależnień. Zajęło mi trochę czasu, żeby sobie uświadomić w jakim bagnie się pogrążyłem. To było mentalne piekło. Przed maturą przygotowywałem się tylko do jednego przedmiotu i z tego przedmiotu miałem grupowe korepetycje. Na takich zajęciach, w kameralnej, kilkuosobowej atmosferze byliśmy odpytywani z materiału, później omawiane były kolejne partie. Miałem ogromny szacunek dla osoby, która prowadziła te zajęcia. Imponowała mi jej wiedza z tematu oraz mądrość życiowa. Była dla mnie ogromnym autorytetem. Pamiętam, że naukę u niej rozpocząłem późno i musiałem nadrabiać sporo materiału, ale już po pierwszych zajęciach zdobyłem jej uznanie, którego za wszelką cenę w moim odczuciu nie mogłem utracić. Ponadto zadziałała tu presja grupy, fakt wystawienia się na pośmiewisko w razie nie zaliczenia był wystarczająco motywujący zapewniam. Z resztą przedmiotów nie miałem problemów, więc się do nich nie przygotowywałem. Maturę zdałem zadowalająco, chociaż można było lepiej. W każdym razie dostałem się na kierunek, na który chciałem. Jak już wcześniej wspomniałem, alienacja społeczna będąca wynikiem zarówno przeprowadzki do innego miasta oraz przeszłych 3 lat doprowadziła do stanu, w którym unikam zacieśniania relacji z innymi osobami. Staram się trzymać ludzi na dystans, chyba dlatego, że wiele osób z którymi miałem do czynienia przez te 3 lata uważam za toksyczne. Miał na to wpływ zarówno ich sposób bycia, zachowania, sposób myślenia ale przede wszystkim oceniam to przez pryzmat tego jaki miały wpływ na mnie. Styczność z każdą z nich powodowała, że staczałem się coraz niżej. Nie posiadam takiego autorytetu, chociaż niejednokrotnie obserwuję zarówno w swoim myśleniu, jak również w zachowaniu tendencje do wytworzenia relacji uczeń-mentor z niektórymi osobami. Nie jest to częste, a tym bardziej nie ma w tym aktywnego udziału z mojej strony, zatem nie inicjuję takiego biegu zdarzeń, co najwyżej obserwuję go i pozostaję bierny w oczekiwaniu. Tyle jeżeli mowa o czynnikach motywujących mnie w przeszłości w przełożeniu na teraźniejszość. Ogólnie rzecz biorąc, czynniki te można by zakwalifikować do nieświadomych i zewnętrznych. Motywacja wynikała najczęściej z presji społecznej, a ta z kolei miała wiele źródeł, takich jak np. rodzice, nauczyciele itp. Mogły być to nieświadome czynniki wewnętrzne, jak głęboko osadzony kompleks niższości, który wpływał na mój odbiór rzeczywistości powodując zniekształcenie jej odbioru, a tym samym wytwarzając presję wewnętrzną. Takie mam przynajmniej zdanie na ten temat. Chciałbym natomiast motywacji wewnętrznej, ale bardziej świadomej i wynikającej z własnej woli. Taka pozytywna i czynna motywacja byłaby wtedy pod moja kontrolą. Jak wy sobie z tym radzicie?
  2. W rzeczy samej, w dzieciństwie rzadko kiedy przenoszono na mnie odpowiedzialność za jakiekolwiek czynności. W wielu kwestiach byłem wyręczany. Równocześnie starałem się odpychać od siebie wszelkie postacie odpowiedzialności. Zwlekałem z podejmowaniem decyzji, do tego stopnia, że niekiedy w ogóle nie byłem w stanie ich podjąć. Ponadto mało ode mnie wymagano. Sam również niewiele od siebie wymagałem, mimo iż przejawiałem ewidentnie zachowania megalomana. Wyolbrzymiałem swoje możliwości, choć tak naprawdę z nich nie korzystałem. Pozostawałem przy tym szalenie pustosłowny. Myślę, że z psychologii jest wiele ciekawszych przypadków niż mój, mimo że nie mam z tym kierunkiem zbyt wiele do czynienia. Zapewniam, że gdybym był gejem lub gdybym podejrzewał w sobie skłonności homoseksualne to napisałbym wprost co mnie trapi. To nie jest miejsce na przysłowiowe owijanie w bawełnę, tutaj nikt się nie zna i nie musimy sobie wzajem patrzeć w oczy, więc kłamstwa to tylko strata czasu. Zastanawiam się Mocca, skoro mówisz, że przechodziłaś coś podobnego, to napisz mi na priv w jaki sposób się z tym uporałaś. Opisz mi wszystko co może być dla mnie przydatne, bo bardzo zależy mi na zmianie. Jeżeli macie jakiekolwiek pomysły to słucham. Dużo przeszkód udało mi się samemu pokonać, ale wiem że to nie koniec drogi. Wszelkie rady mile widziane.
  3. Jak w temacie, odkryłem u siebie, ku nieskrywanemu zaskoczeniu syndrom wiecznego chłopca(alias. Piotrusia pana, czy puer aeternus). Problem tkwi głęboko, bo pozostaje już trzy lata w kryzysie, a sensowna odpowiedź pojawiła się dopiero teraz. Jednak chcę z tym walczyć i wreszcie pozbyć się złego sposobu myślenia, który rujnuje mi życie. Ale po kolei. Objawami tego stanu są: 1)kompleks matki 2)fascynacja kobietą idealną (tęsknota za matką) 3)indywidualizm 4)brak potrzeby adaptacji(bunt społeczny, eskapizm) 5)kompleks niższości wraz z kompensacyjnym poczuciem wyższości 6)psychologia młodzieńcza, dominująca rola ideałów i wyobraźni 7)homoseksualizm lub donżuanizm(męskość wyalienowana od kobiecości) To jedne z najczęstszych objawów jakie przewijają się w tym zaburzeniu, przy czym muszę przyznać, że dotknęły mnie praktycznie wszystkie z większym lub mniejszym zintensyfikowaniem. Podchodzę do sprawy bardzo poważnie, bo jak pisałem wcześniej, ten sposób bycia zaczął jakiś czas temu rujnować mi życie. Jakiś czas temu wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz ubóstwiałem egoistyczne dążenie do wolności i zrzucanie z siebie odpowiedzialności, ale teraz jestem niejako przyparty do muru. Jestem studentem i przez ostatnie dwa lata powtarzałem ten sam rok studiów. Nie wziąłem dziekanki ani razu, więc wyczerpałem sobie limit powtórek. Przy czym za każdym razem obiecywałem, że wszystko się zmieni, a potem powracałem do nic nie robienia. Całymi dniami przesiadywałem w mieszkaniu (studiuję poza rodzinną miejscowością, nie mieszkam z rodzicami) grając na komputerze, oglądając filmy, przeglądając internet, czytając książki, ale się nie ucząc. Z początku, kiedy ten stan rzeczy się rozpoczął, miałem ogromne załamanie hierarchii wartości życiowych. Moje dziecięce i marzycielskie przekonania na temat studiów i towarzyszącej zabawy legło w gruzach. Byłem obrażony na cały świat, nie chciałem się w żaden sposób zaadaptować do nowej sytuacji. Ten bunt z czasem minął, obecnie mój sposób myślenia sporo się zmienił, ale wciąż nie przezwyciężyłem wszystkich problemów. Wciąż pozostaję w dużej mierze marzycielem, zaś moja życiowa aksjologia orbituje wokół pojęć wyidealizowanych. Mam przeświadczenie o własnej wyjątkowości i szczególnej roli do spełnienia. Mimo braku zaangażowania w jakimkolwiek kierunku dalszego rozwoju społecznego. Przez dłuższy czas narzekałem na wybrany przeze mnie kierunek studiów, uważałem, że to nie dla mnie, argumentując to tym, że ludzie są mi nieprzyjaźni (miałem ogromną potrzebę zawiązania głębokich przyjaźni, mimo że ludzi tak naprawdę traktowałem instrumentalnie). Zastanawiałem się nad zmianą kierunku studiów, ale nie chciałem na siebie brać odpowiedzialności za tak ważką decyzję. Z resztą odpychanie od siebie decyzji, z którymi wiązała się odpowiedzialność towarzyszyło mi od kiedy tylko pamiętam. Ten stan rzeczy również powoli zaczął ulegać zmianie. Pogodziłem się z dokonanym przed laty wyborem, nawet zacząłem dostrzegać płynące z tego pozytywy. Mam jednak dalej problemy z mobilizacją do nauki. Na szczęście stres wywoływany przez zbliżającą się sesję, będącą zarazem ostatnim kołem ratunku działa na mnie motywującą, ale jeszcze nie mobilizująco. Wiem co powinienem robić, jestem przekonany o słuszności takiego myślenia, jednakże nie ma to przełożenia na czyny. Wciąż ulegam chęci odprężenia się przy komputerze, czy jakiejkolwiek innej czynności, która nie zmuszałaby do wytężonego wysiłku. Pod koniec dnia rugam się za to że nic nie przerobiłem, obiecuję sobie poprawę, rozważam jak mam ją wprowadzić w życie, ale kolejny dzień przynosi równie marne efekty. Podobnie sprawa tyczy się składanych przeze mnie obietnic i realizowania podejmowanych celów. Wraz z unikaniem jakiejkolwiek odpowiedzialności, wiąże się nierealizowanie podjętych celów. Często obiecuję, sobie czy innym osobom, że coś zrobię, ale rzadko kiedy dotrzymuję obietnicy. Osoby mi bliskie (te które jeszcze mogę tak nazwać, prócz rodziny) przyzwyczaiły się do tej patologii w moim zachowaniu. Określono mnie kiedyś mianem osoby o "słomianym zapale". To określenie idealnie opisuje sposób w jaki zabieram się do realizowania jakichkolwiek celów. Najpierw mam wielki plan, nad którym niekiedy siedzę tak długo, by wszystko wyszło idealnie. Jednakże przeważnie kończy się albo na sferze planowania, albo w bardzo wczesnym stadium realizacji. Rzadko kiedy udaje mi się cokolwiek doprowadzić do końca. Mówiąc o osobach mi bliskich trzeba nadmienić, że szczególnie w okresie, gdy zaczął się mój kryzys, czyli jakieś 3 lata temu, tuż po pierwszym powtarzaniu roku zacząłem stronić od znajomych. Do tego stopnia, że po 3 latach, mogę śmiało stwierdzić, że został mi zaledwie jeden kolega, którego w ogóle interesuje moje istnienie, dziewczyna, która zainteresowana jest związaniem się ze mną oraz znajoma z roku. To jedyne osoby od których nie stronie, przy czym to wcale nie oznacza, że nie traktuję ich instrumentalnie, przedmiotowo. Ogólnie rzecz biorąc przez całe życie starałem się otaczać osobami niekonfliktowymi, to chyba też jeden z objawów, choć nie jestem pewien. Jeżeli chodzi o związki, to homoseksualizmu u siebie nie stwierdziłem. Jestem na tą sprawę całkowicie obojętny, co biorę za pozytyw. Jednak do kobiet podchodzę zbyt przedmiotowo, unikam związków, czegokolwiek co mogłoby mnie ograniczyć. Lubuję się zaś w podrywie, nie jestem co prawda wielkim donżuanem, ale mam swoje sposoby. Nigdy jednak nie pozwoliłem, aby sprawy zaszły zbyt daleko i stały się wiążące. To samo tyczy się tej dziewczyny. Jej zainteresowanie co prawda osłabło już nieco, ale trwa nieprzerwanie przez ponad rok. Przez tak długi czas ją zwodziłem, wracając do niej jedynie, gdy potrzebowałem podnieść własne poczucie wartości. Należy dodać, że w przeszłości nie byłem najśliczniejszym z chłopców i byłem raczej pulchny, miałem ogólnie swoje wady, byłem do tego bardzo nieśmiały. Spotkało mnie przez to parę traumatycznych, jak na owe czasy przeżyć, które mocno odczułem. Te odczucia wciąż we mnie głęboko siedzą, staram się jednak do nich nie wracać myślami, ponieważ jakiekolwiek odniesienie się do nich powoduje u mnie głębokie poczucie wstydu i złe samopoczucie. Mimo wielu prób nie potrafiłem się z pewnymi rzeczami pogodzić. Pewnie dlatego jestem wyjątkowo wrażliwy na punkcie własnego wyglądu. Wiąże się z tym ogromna samokrytyka prowadząca nierzadko do złego samopoczucia. Słowem, kompleks niższości to ja. Nie wiem czy wszystko opisałem dokładnie tak jak chciałem, ale mam nadzieję, że tworzy to jakaś przynajmniej cześć obrazu, który chciałem ukazać. Zdecydowałem się tak wylewnie przedstawić swoje problemy na tym forum, bo mam nadzieję, że wreszcie znajdzie się ktoś kto mi pomoże. Czas przestał być moim przyjacielem i to właśnie sobie boleśnie uświadomiłem, teraz gdy grozi mi widmo utraty wszelkich perspektyw na przyszłość. Wiem, że jeżeli nie zacznę wcześnie pracować nad tym problemem to mogę w ten sposób utracić znacznie więcej z tego co oferuje nam życie. Tuszę, że każdy z was tu obecnych i czytających moją spowiedź podejdzie z najwyższą rozwagą do przedstawionego problemu. Ja zaś postaram się rozważyć każde wasze słowo, bo bardzo zależy mi na wyjściu z tego impasu.
×