Skocz do zawartości
Nerwica.com

cyan

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez cyan

  1. Odpusc sobie, Robert! pokaz wielkosc! Napranie kogos , kto zblizyl sie do Twojej zony, nikomu nie ulzy, a moze jedynie narobic klopotow. Sorry, ze tak pozno odpowiadam. Nie, nie zdradzilam mojego faceta. Moze to jeszcze za wczesnie? jestesmy ze soba 3 lata. Moze nie spotkalam nikogo, kto przytulilby mnie w kryzysowym momencie? Nie mowie, ze tego nie zrobie, nie szukam tez okazji. Kocham Go. Rozum mi mowi, ze to nie ma sensu, bo nie jestem w stanie Go uleczyc, a serce nie slucha i kocha dalej. Nie potrafie na zimno podjac decyzji, bo wiem, ze moje wlasne sumienie mnie zabije. Chcialabym bardzo, zebys otworzyl oczy i staral sie przynajmniej zrozumiec druga strone. To ciagla walka, wcale nie lzejsza od tego, co Ty , czy inni chorzy na CHAD pokonuja kazdego dnia. Czytalam artykul CHADowe zycie na Onecie. To wlasnie ta druga strona. Kochasz, wierzysz, ze milosc pokona wszystko, czujesz sie odpowiedzialny i winny i czesto kopniety w tylek. Bo w chorobie nie ma logiki i sprawiedliwosci. Bo ten zdrowy "musi" ustepowac, brac poprawke, byc tolerancyjny i wyrozumialy. Bo Wam "wolno" wszystko , bo jestescie chorzy. Tylko...ta choroba w pewnym momencie jest nie tylko wasza choroba, dotyka calego otoczenia, a najbardziej ludzi najblizej stojacych. Chodze od kilku miesiecy na psychoterapie, nie dawalam sobie rady ze soba, kazdy jego dolek byl moim dolem,u niego sie zmienia z dnia na dzien, a ja ciagle zyje w strachu, jak jest zle, boje sie ze cos sobie zrobi, jak jest dobrze, to z sercem na ramieniu obserwuje i boje sie, ze w kazdej chwili moze wpasc w dol. Czasami wydaje mi sie, ze jedynym wyjsciem jest "zgaszenie swiatla", ale..wiem, ze 5 minut po mnie, zrobi to on, a ja nie moge zostawic go samego! Diabelski krag. Zycie w ciaglym strachu i napieciu. A przeciez jest jeszcze swiat poza CHAD. Rodzina, dziecko, praca , finanse, codzienne obowiazki. Wiesz, co najbardziej meczy ? Udawanie silnej, mocnej, bo trzeba, bo nie moge sie poddac, bo ktos musi trzymac pion. W kazdym czlowieku, predzej , czy pozniej, budzi sie potrzeba "zapomnienia", chociaz kilku chwil bez CHAD i wtedy moze sie zdarzyc, ze pojawi sie ktos, kto pozwoli na to. To nie jest zdrada, to ratowanie samego siebie. Postaraj sie wczuc, zrozumiec i odpuscic. Pozdrawiam
  2. Zona to tez czlowiek, ktory ma swoje potrzeby,slabosci, marzenia, dobre i zle dni. Nie przetrwala proby????? A kto jest z Toba ? Kto opiekuje sie waszym dzieckiem, Toba, finansami, etc? Ja wiem, ze choroba nie wybiera i nie jest to Twoja wina, ale ....ona nadal jest przy Tobie i uwierz mi, nie jest to latwe. Twoj swiat kreci sie wokol choroby, jej sie poniekad zawalil, bo nagle, jej partner przestal byc jej partnerem, a stal sie "podopiecznym". Strasznie trudno jest widziec swojego silnego mezczyzne w obolalej "kupce nieszczescia". Zastanawiales sie, dlaczego pojawil sie inny facet? Daje glowe, ze nie dla seksu. Potrzebowala wsparcia, uczucia, ze nadal jest kobieta, pomocnej dloni, przyjaciela, kogos kto choc przez chwile da jej uczucie, ze nie musi byc silna, ze tez jest wazna. Daleko jestem od tego, zeby usprawiedliwiac, czy bronic, ale staraj sie przynajmniej zrozumiec i dostrzec, co przezywa partner chorego. To ciagla hustawka emocji - milosc i nienawisc, gniew i wspolczucie, czulosc i agresja, poczucie winy i wyrzuty sumienia. Ty, jak gdyby, nie masz wyboru, jestes chory, ale ona moze wybierac i nadal jest przy Tobie, wiec o jakim udziale w sukcesie mowisz? Troche lepiej sie dzieje, wiec kopa w tylek? A co bedzie jutro, gdy nie daj Bog, zbudzi Cie panika i sparalizuje Twoje zycie ? Jest ktos z Toba, kto mysli o takich prozaicznych sprawach, jak kupno chleba?l Ty straciles do niej zaufanie, bo gdy "odszedles w chorobe",otworzyla sie dla kogos innego, zastanawiales sie, co ona stracila? Co traci kazdego dnia decydujac sie ciagle od nowa na bycie z czlowiekiem chorym? Myslisz, ze to tak cudownie nie byc pewnym niczego? Zyc w ciaglym strachu, czy wychodzac z domu , wrocisz zywy, czy skoro rano masz dobry nastroj, to bedzie tak tez w poludnie? Kazdego dnia ze strachem obserwowac reakcje lub ich brak, dusic w sobie swoje emocje, bo tak trzeba, bo kazdy wybuch moze pogorszyc stan chorego i przelac czare goryczy? Czy jej przeznaczeniem i zadaniem jest poswiecenie siebie i ratowanie Ciebie? Nie, to jej wolny wybor, choc zdaje sobie sprawe, ze Ciebie nie uleczy, to jest przy Tobie. Spojrz na nia z taka tolerancja i zrozumieniem, jak patrzysz na ludzi z tego forum. Badz przyjacielem i kochaj, bo ona jest na wyciagniecie reki, a komputery sie psuja. Nie gniewaj sie na mnie, ze reaguje tak gwaltownie, ale bardzo bolesnie odczuwam kazdego dnia bycie satelita chorego na CHAD i mysle, ze potrafie sobie wyobrazic, co czuje Twoja zona. Przejmujac sie rogami, myslisz, jak facecik, a gdzie czlowiek? Pozdrawiam serdecznie
  3. Ach jejku, nie chcialabym naprawde wywolywac zamieszania. Kazdy ma na swoj sposob racje, a trudno w kilku zdaniach dokladnie wyjasnic o co chodzi, wiec stad nieporozumienia. Alter Ego..ja nie moge sie nie martwic o jego mysli samobojcze, bo list pozegnalny juz dostalam i wiem, ze musze uwazac na kazdy ruch i slowo, bo on to zrobi. Znam go. Nie moge wykrzyczec, ze mam dosc, nie moge rozlozyc rak, nie moge sie skarzyc. To wszystko dobija go, a ja chce pomoc.On jest bardzo dumnym czlowiekiem i chyba strasznie go meczy, ze (wg. niego), mnie unieszczesliwia. Po czesci tak jest, ze czuje sie zagubiona i nieszczesliwa, ale to moj swiadomy wybor i podejmujac go , liczylam sie z konsekwencjami. To nie jest jego wina, ze jest chory.CHORy, nie zmeczony...nie robic nic nie moge, jego byla zona nie robila nic, nie rozmawiali 10 lat, potem 6 lat w ogole sie nie widzieli, bo on zablokowal, a jego stan sie pogarszal. Poznalam wrak czlowieka, wrak o przecudnej wrazliwej duszy, o wielkim sercu, o niedzisiejszej szlachetnosci charakteru, wrak przepelniony samotnosci i krzykiem bolu. Postawilam na nogi, setki godzin rozmow, gdzie to w zasadzie ja gadalam, bo on malo mowil, z czasem zwierzenia, otwarcie i NADZIEJA! Nie moge go tak zostawic, zeby odpoczywal, bo strace z nim kontakt i w ogole sie odizoluje od swiata. Jestem jego kladka do zycia. On cale zycie bardzo duzo z siebie dawal, angazowal sie calkowicie zapominajac o sobie, czy to byl zwiazek, czy praca. Tak jest do dzisiaj , on nic nie chce, nic nie potrzebuje, wszystko mu obojetne. Wg. niego "nie zasluguje " na mnie, na szczescie, etc. To typ czlowieka, ktory musi zyc dla kogos i nic sie nie zda moje tlumaczenie, ze on jest najwazniejszy. Duzo dostal w zyciu w tylek, przez swoja dobroc, naiwnosc, wrecz swoisty autyzm, byl bardzo czesto wykorzystywany, stad mysle jego bol i nieufnosc do ludzi. Stad i mnie traktuje czasami, jak wroga, bo pewnie mysli, ze tez bede z nim tak dlugo, jak dlugo bedzie sie oplacac. Bzdura totalna, ale on w danym momencie tak mysli i czuje, i ja tego nie zmienie. Moge tylko byc przy nim, dbac o niego, przytulic, pognac do lekarza, zorganizowac cala techniczna strone zycia, zapewnic, ze kocham, ze jest potrzebny, ze zwyciezymy. Nie wiem na ile to sie zda, ale co innego mi zostalo?
  4. Bardzo dobrze , że sie tu odezwałaś. Postaram sie odnieść do Twoich pytań i niepokojów. Zwłaszcza , że z powodu przebytej depresji jestes odpowiednią partnerka do dialogu-ciężko wytłumaczyć nasze stany, komus , komu "depresja" kojarzy się z "lenistwem" "tumiwisizmem" i dla kogo najlepszym lekarstwem na nasze przypadłości jest rada-"weź się w garśc" Z takimi ludźmi nie chce mi sie nawet dyskutować. szkoda czasu , nerwów i wysiłku..... Teraz jestem chwilowo zajęty synkiem ( 6 latek ) ale po godzinie 13 bedę miał czas, ktory poświęcę na szerszą odpowiedź trzymaj się Robert ..A więc ...ma stwierdzoną CHAD??, bo napisałaś "chyba" Ale z tego co piszesz to wygląda na CHAD. taka ciągła huśtawka. Uwierz mi-to max wyniszczajace..Nie mam zamiaru tu sie licytować, ale CHAD jest raczej dużo gorsza od depresji.. Po pierwsze faza depresyjna jest ponoć cięższa i bardzo lekooporna. Potrafi uziemic -dosłownie wtłoczyc w łóżko w pozycji embrionalnej na całe miesiące. Po drugie -gdy pojawia sie hipomania lub mania ,ma sie cudowne poczucie ustąpienia choroby,nagłego uzdrowienia, poczucie że trzeba nadrobic stracony czas,masa pomysłów na zycie, niesamowity pęd do załatwiania wszystkich zaległych spraw, szlag człowieka trafia, że inni nie rozumieja i nie nadążają.... wariackie , niezrozumiale pomysły (jazda rowerem pod prąd )- ja za pozyczone na szybko pieniądze (przeciez "wyzdrowiałem" -szybko odrobie i oddam ) kupilem sportowy samochod, ktorym jeżdziłem (do dziś jeżdżę nawet w fazie cięzkiej depresji-daje mi to poczucie ŻYCIA ) po 200 km/h przez miasto. Kto nie miał manii nie zrozumie ..... Upadek po manii jest STRASZNY !!! najczęściej wtedy popełnia sie samobójstwo. Im wyżej wyniesie Cię mania tym głębiej pogrzebie kolejna depresja... Ja w manii tez traktuję wszystkich jak wrogów- xza każdym razem "rozwodzę" się z żoną, ryczę na Mamę , bije ludzi na ulicy.... to jak się zachowuje Twój Partner NA PEWNO nie jest brakiem uczuć....to totalne wypalenie, straszne zmęczenie ta burzą , która wyniszcza emocje.. Podstawa to zaakceptowac i zrozumieć że ma sie CHAD Wtedy mozna nabrac dystansu do choroby Moja rada-Dobry lekarz -specjalista od CHAD-czasami trafione leki potrafią nieźle ustabilizować, spłycić stany zarówno depresyjne jak i maniakalne... Na mnie niestety leki w żaden sposób nie działają-wręcz pogarszają mój stan Ale sa inni ktorzy dzięki nim normalnie egzystuja Może namów Go niech poczyta troche forum.....zrozumie e nie jest sam, że inni tez musza sie z tym gównem borykac... Robert Bardzo dziekuje za reakcje i odpowiedz. Znajomi smieja sie od lat, ze przyciagam "psycholi", a ja traktuje normalnie wszystkich ludzi i staram sie ich zrozumiec bez oceniania. A moze swoj przyciaga swego?:-) Moja walka ze strachami i depra otworzyla we mnie jakis inny rodzaj wrazliwosci, trzecie oko otwarte na chore dusze. Wiem, jak szybko wszystko moze sie zmienic, dzisiaj na szczycie, jutro na dnie. Trafic moze kazdego bez wyjatku. Napisalam "chyba" ma CHAD, bo w zasadzie to ja zasugerowalam pierwszemu lekarzowi, ze to moze byc to zaburzenie. Obserwowalam mojego przyjaciela i czytalam, czytalam, czytalam. A lekarze jeden po drugim przejeli "moja " diagnoze nie zadajac sobie trudu, zeby to w jakikolwiek sposob sprawdzic.Marek sie u lekarza nie odzywa, do kliniki isc nie chce, a wizyty trwaja w podskokach 5 min. Blablabla, recepta i tyle. Nie wiem, czy u niego to CHAD, bo jego "manie" sa malo spektakularne, ot ma super humor, dla ludzi, ktorzy go nie znaja, to w tym czasie uroczy,dowcipny, blyskotliwy facet. Dla tych, ktorzy poznali go w fazie depry, to jak doktor jeckyll i mister hyde:-) Totalna zmiana. Najstraszniejsze sa te czarne stany. Przestaje jesc, mowic, spi cale dnie w pozycji embriona koniecznie z zakryta glowa, jego glos staje sie cichy i zmienia sie jego barwa, twarz nabiera innych rysow, chodzi zgarbiony , z wielkim wysilkiem, pociagajac noge za noga. Martwa twarz, martwe oczy bez wyrazu, zero emocji. Na wszystkie pytania jedna odpowiedz "nie wiem", nawet te podstawowe, czy chcesz jesc, czy pic. O podejmowaniu decyzji, jakichkolwiek, mozna zapomniec. Z wczesniejszych rozmow, (bo byl czas , gdy sie poznalismy, ze rozmawialismy duzo)wiem, ze on to odczuwa , jak paraliz. Jest ok, nagle pojawia sie jakas mysl, ze cos sie nie uda, potem strach , panika, brak wiary, paraliz mysli i rodzaj letargu. Marek mowi, ze nie moze na to nic poradzic. Ten stan pojawia sie nagle , to sekundy, wychodzenie z niego trwa od kilku dni do 2 tygodni. A potem znowu coraz szybciej krecaca sie karuzela. Kocham go takiego wesolego, ale tez denerwuje sie wtedy, bo wiem, co bedzie zaraz. Aktualny dolek trwa od swiat wielkanocnych, bardzo dlugo w porownaniu do poprzednich. Co ciekawe, poprzednia faza " wesolej normalnosci" trwala tez nadzwyczaj dlugo, bo od konca pazdziernika, gdy zaczal brac Venlafaksyne.Dwa tygodnie temu bylismy u lekarza, zwiekszyl mu dawke na 150 mg. Zero poprawy, a ja odnosze wrecz wrazenie , ze jest gorzej. Przede wszystkim przerazajaca jest ta obojetnosc! Probuje rozmawiac, pytac, M. twierdzi, ze nie ma mysli samobojczych, nie wiem, czy wierzyc, bo on rowniez twierdzi, ze przeciez czuje sie dobrze i nic sie nie dzieje. Jestem zdesperowana.Ja wiem, ze to nie o mnie chodzi, ale wole go "na zwyca", takiego przewrazliwionego, zbyt troskliwego i zakreconego. ZYWEGO.Teraz to, jak roslina. Na Forum go nie namowie, bo to nie ten typ, sama pisze w tajemnicy, bo odebralby to, jako brak lojalnosci. Odnosze wrazenie, ze on nienawidzi ludzi, unika ich, ma przewaznie zle zdanie, jest bardzo nieufny, a jednoczesnie boi sie ich, bo ma ciagle poczucie winy, chcialby byc akceptowany, lubiany, ale jest zbyt dumny, zeby wyjsc naprzeciw. To skomplikowane. On naprawde jest nadzwyczaj inteligentny, ma potezna wiedze, doskonala pamiec, chodzaca encyklopedia, a jednoczesnie ci , ktorzy nie zadadza sobie trudu poznac go, wlasnie ci ludzie, ktorzy madroscia nie grzesza, traktuja go "jak glupka", bo mruk, bo odludek, bo dziwnie sie zachowuje, bo jest inny i czuja nad nim przewage wysmiewajac go. A on...on to wszystko widzi, czuje i cierpi w milczeniu przyjmujac role ofiary. Nie wiem, co robic dalej. Przed nami mala rewolucja, przeprowadzka, jego nic nie rusza. Trzeba podejmowac decyzje, on "nie wie", ale ja wiem, ze po fakcie, to beda "moje zle decyzje". Termin do psychiatry dopiero 22 czerwca, co robic do tego czasu? Nie potrafie biernie trwac, boje sie o niego, nie moge zyc w takim stanie, bo wiem, ze i ja sie posypie. Musze dzialac. Nie zostawie go, bo nigdy nie zaznam spokoju. Kocham go, wiem, ze dla niego (nasze bycie razem) to ostatnia proba pozostania wsrod zywych. Wiem, ze nie poradze sobie z poczuciem winy, gdy on postanowi "wylaczyc swiatlo". Co robic ?
  5. Hallo, moze nie na miejscu moj post, ale nie wiem za bardzo, co robic i gdzie szukac pomocy. Moj mezczyzna ma CHAD. Chyba. Jestesmy razem od 3 lat (on ma 50, ja 47) i obserwuje te fale odkad zamieszkalismy razem (2 lata). Albo jest w dole, gdzie nie mozna nawiazac z nim kontaktu, spi i milczy, albo nakreca sie, dostaje "glupawki", gada, smieje sie,jezdzi rowerem pod prad, wie wszystko najlepiej, etc.Jego dobry humor dochodzi do momentu, gdzie ja juz czuje, ze nastepne tygodnie beda znowu czarne. W tych swoich "glupawkach" nie robi nic zlego, ale jest bardzo zakrecony, co stanowi niesamowity kontrast.Zalamanie przychodzi nagle, kladzie sie po obiedzie w dobrym nastroju i budzi nieobecny , w pozycji embrionalnej, przestaje rozmawiac, nie chce jesc, zmienia sie jego wyglad, glos, sposob chodzenia. Trwa to roznie 2-3 tygodnie calkiem zle, a potem powoli wraca do swiata. Problemem jest fakt, ze mieszkamy w Niemczech, a on malo mowi po niemiecku. Bylam z nim u roznych lekarzy, do kliniki on nie chce pojsc, bral przez pare miesiecy Citalopram, bylo w miare dobrze, choc dolki wracaly regularnie, od pazdziernika bierze Venlafaxyne (polski efectin?). Pierwsze 5 m-cy bylo dobrze, 1-2 razy dolek, ale tylko taki kilkugodzinny. Teraz od kilku tygodni jest fatalnie, nie mam z nim kontaktu, albo spi, albo gra w internecie w karty (maniacko, w kazdej wolnej chwili). Chodzi caly czas do pracy i ciezko pracuje fizycznie (choc jest nadzwyczaj inteligentny i pan magister) W pracy maja go za dziwaka, ale ciesze sie, ze potrafi sie zmobilizowac i wytrzymuje te kilka godzin wsrod ludzi, ktorzy sa mu obcy. On unika ludzi, nawet wlasnej rodziny, jego poprzednie malzenstwo sie rozpadlo i choc on wini byla zone, to obawiam sie, ze juz wtedy jego choroba rozwijala sie. (opowiadal, ze np. 10 lat zyli w jednym domu i nie odzywali sie do siebie). Dzisiaj to rozumiem, bo i u nas jest podobnie, choc staram sie caly czas rozmawiac, pytac, troszczyc sie, etc. Albo zadnej odpowiedzi albo tak lub nie. W ostatniej zlej jesiennej fazie, przed Venlafaxyna napisal mi list pozegnalny, w ktorym obwinil mnie za swoj stan, zarzucil egoizm i brak zainteresowania nim. Nie wiem, co mam robic, moj caly swiat kreci sie wokol niego, miotam sie miedzy miloscia, czuloscia, litoscia, wspolczuciem, wsciekloscia , gniewem i ciaglym poczuciem winy. Sama jestem po latach leczenia depresji i wiem, ze ta suka nie odchodzi, ale przysypia i zaczyna teraz podnosic glowe. Brak mi sil, nadziei, powracaja moje stany lekowe i panika, nie wspomne o zespole jelita drazliwego. Nie wiem, co robic, to cudowny czlowiek, kocham go bardzo, ale boje sie na ile starczy mi cierpliwosci. Mam uczucie , ze traktuje mnie jak wroga, zero zainteresowania, troski, czulosci ( normalnie jest ekstremalnie odwrotnie). Obawiam sie, ze leki nie za bardzo pomagaja, byc moze sa zle dobrane, ale jak mam to zmienic ? W czerwcu mamy termin do kolejnego psychiatry, moze on cos pomoze? Kocham go, ale nie moge zyc w ciaglym strachu, ze on cos sobie zrobi, nie moge sie bac cokolwiek powiedziec, zeby nie urazic, nie moge milczec latami, nie moge zaakceptowac takiego zycia, nie chce tego. Stracilam 10 lat na walke ze swoja depresja i strachem, wiem, ze to brzmi bardzo egoistycznie, ale to moje zycie. Boje sie, ze "strace" kolejne lata na walke z jego depresja. Ja nawet nie wiem, czy on tego chce, bo w ogole nie rozmawia ze mna. Duzo dalabym , zeby wejsc w jego glowe i zrozumiec, co nim kieruje. Co on czuje, mysli, jak mysli. Czy ta obojetnosc, to brak uczuc, czy niemozliwosc okazywania emocji? Czy jego czarne negatywne widzenie swiata zmieni sie kiedys ? Czy mamy szanse na "normalne" zycie?
×