Skocz do zawartości
Nerwica.com

kaska0110

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kaska0110

  1. Wiesz, u nas w związku to ja taka jestem To beznadziejne. Chcę Ci tylko powiedzieć, że jak mój mąż mówi mi tego typu rzeczy (idź do specjalisty itp.) dostaję białej gorączki, para z uszu itd. Odbieram to tak, jakby chciał mi powiedzieć, że jestem nienormalna. Nie będę go tłumaczyć absolutnie, bo to my jesteśmy beznadziejni. Tylko może inaczej go przekonaj, tak na spokojnie. Chyba, że nawet jak jest ok, nie możecie o tym rozmawiać. Wtedy to chyba nie za bardzo jest nad czym się zastanawiać... Pozdrawiam i życzę powodzenia.
  2. God's Top 10 & Yans Dzięki wielkie za odpowiedź. Miło, że obcy ludzie potrafią poświęcić swój czas, żeby postarać się pomóc drugiej osobie. Myślę, że macie rację i pewnie moje zachowanie wynika po trosze z każdego z tych czynników. Racją jest też, że mam problem z przyznaniem się do błędu, aczkolwiek, kłótnie wynikają w wielu różnych sytuacjach, nie mających z tym nic wspólnego. W sytuacjach, które dla normalnych ludzi są wręcz niezauważalne. W moim domu urastają do ogromnej rangi. Poczyniłam już pewne małe kroczki, podzwoniłam i po weekendzie zamierzam się umówić do specjalisty. Kurcze, wiecie, to strasznie trudne będzie (tak mi się wydaje) ot, tak przyznać się przed obcą osobą, że jest się beznadziejnym człowiekiem Tu, to co innego, a tak w realu, w cztery oczy... Opowiadać o swoim dzieciństwie, ehhh... Dam radę, postanowiłam i tak będzie. Jeszcze raz dzięki wielkie za pomoc i utwierdzenie mnie w przekonaniu, że jak się chce to można! Kaska
  3. Dziękuję Ci Wiola za odpowiedź. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze ktoś, kto poradzi. Tymczasem mam zamiar zastosować się do Twoich porad. Pozdrawiam Kaska
  4. Witam. Mam problem ze sobą i nie bardzo wiem jak się za siebie "zabrać". Będę wdzięczna za wszelkie porady. W zasadzie ciężko mi obiektywnie się ustosunkować do samej siebie. Hmmm... Mam niespełna 30 lat, męża i niemal 3 letniego syna. Od zawsze (tzn. od kiedy pamiętam) jestem osobą kłótliwą, wredną, pyskatą, arogancką i okropną choleryczką. Naturalnie mam też kilka zalet , jednak wady stały się na tyle uciążliwe, iż muszę coś ze sobą zrobić. Na byle głupoty reaguję krzykiem, nerwami, unoszę się. Są to naprawdę błahe sprawy, a ja zachowuję się jakby chodziło o sprawy wagi państwowej. Myślę, że jestem agresorem w mojej rodzinie. Wszczynam awantury, nie panuję nad emocjami, kłócę się, krzyczę, zdarzyło się też już kilkukrotnie, że szarpałam lub nawet uderzyłam mojego męża. Mój mąż, niegdyś spokojny i opanowany człowiek - teraz równie arogancki jak ja. Bardzo często się kłócimy, nie są to delikatne sprzeczki małżeńskie, tylko konkretne awantury. Zaczyna się od niepozmywanych naczyń, zwrócenie uwagi, że coś nie zrobione, lub któreś z nas za długo siedzi przy komputerze... Słuchajcie, ja jestem okropna, nie da się w słowach tego opisać - ot tak. Czytam to i nie brzmi to tak okropnie, jak wygląda w rzeczywistości. Jestem podłamana, bo kłótniom przysłuchuje się nasze dziecko, nie muszę nikomu pisać co to dla niego oznacza. Ja opamiętuję się jak już jest za późno, a on biedny stoi i słucha, nie wie co ma zrobić... Zniszczyłam to, co było dobre i piękne w moim mężu, w naszym małżeństwie. Nie chcę zrobić piekła z życia mojego dziecka. Jest dla mnie najważniejsze!!!! Nadmienię, że jesteśmy małżeństwem od pięcie lat (razem 6 lat), a takie "akcje" zaczęły się po roku naszego małżeństwa mniej więcej. Nie tak nagle, o nie. Po prostu z kłótni na kłótnie pozwalałam sobie na coraz więcej, obrażał się, ale w końcu mu przechodziło, dawał się przepraszać. Chyba po pewnym czasie trochę zobojętniał. Ja nie przestawałam w wyzwiskach na "głupku"... Dziś bywa dobrze, ale bywa też tak, że większość dnia się kłócimy, i już teraz ranimy siebie nawzajem. W końcu on zaczął się odwzajemniać. Mimo to, nigdy nie był w stosunku do mnie tak wulgarny i okropny, jak ja dla niego... Muszę dodać, iż podobnie zakończył się mój pierwszy poważny związek (byliśmy zaręczeni i mieszkaliśmy już razem). Wiem, ze pewnie większość z Was powie, ze to agresja - i zapewne, tak, na pewno macie rację. Jednak ja zastanawiam się czy wszystko jest ze mną ok... czy nie mam jakiejś choroby psychicznej, czy to nerwica. Nie wiem sama. Wiecie, sęk w tym, że ja upatruję przyczyn w domu rodzinnym (czy słusznie?). Jak miałam jakieś 3 lata rodzice się rozwiedli. Moja mama po jakimś czasie związała się z innym mężczyzną. Było ok. Tylko wiecie co, moja mama zawsze była taka - jaka ja teraz jestem. Może nawet ja jestem gorsza Pamiętam, że jako dziecko, zawsze płacząc pod kołdrą mówiłam sobie, ze ja taka nie będę (a teraz mimo, iż jestem tego świadoma, nie umiem być inna). Nie wiem jak Wam określić moją mamę. Niby normalną rodziną jesteśmy, hmmm... kilka przykładów może: - kiedy miała zły humor darła się na każdego, wyzywała, czasem szturchnęła, lepiej było nie wchodzić jej wtedy w drogę, - kiedyś jak miałam 10, może 11 urodziny kazała mi mieszać galaretkę do ciasta, tak mieszałam, że potłukłam słoik, w którym ją robiła i ...po prostu piekło...piękne urodziny i uśmiech przez łzy. Wyzywała, walnęłam gdzieś na oślep... - nawet niedawno, ze 3 tyg temu zażartowałam coś, ona żartu nie zrozumiała, inaczej to odebrała i wyzwiska nieziemskie przy jej koleżankach. Teraz potrafię się postawić, ale wtedy nie potrafiłam. Moja matka ojczyma traktuje jak śmiecia, to typowy pantofel, a ona potrafi go zwyzywać na imprezie przy znajomych, jak np. trochę za dużo wypije i włącza mu się "maruda". Na co dzień niby ok, normalnie żyją, ale nie daj Boże zły humor... Zawsze ma rację, nigdy nie przeprasza, biada tym, którzy się z nią nie zgadzają... Do tego w wieku 10 lat w wyniku choroby znacznie straciłam słuch i jestem po dzień dzisiejszy niepełnosprawną osobą. Zaaparatowana na jedno ucho. Słuchajcie, chcę się zmienić. Chcę być dobrą, czułą i CIERPLIWĄ mamą i żoną. Nie chcę wybuchać, wściekać się i krzyczeć na najbliższych. Nie chcę ich ranić. Chcę być dobrym człowiekiem. Wiem, że potrzebuję specjalisty. Tylko gdzie, do kogo??? Czy terapia u psychiatry bądź psychologa jest odpłatna?? Myślicie, ze jakieś leki na uspokojenie, czy coś takiego??? Dziękuję wszystkim, którzy wytrwali do końca :) Mam nadzieję, że ktoś mi podpowie co zrobić. Chcę, żebyście byli też świadomi, iż na co dzień jestem miłą i sympatyczną osobą, jednak gdy przychodzi TEN moment, nikt i nic nie jest ważne - tylko emocje, które "wyrzyguję" na zewnątrz. Tylko tak mogę napisać, bo nie panuję nad nimi, zatruwają mi i moim bliskim życie.... POMÓŻCIE. Kaska
×