Mój problem zaczął się w 2005 roku. Po prostu szedłem sobie ulicą i w pewnym momencie naprzeciw mnie zatrzymał się autobus wypchany po sufit ludźmi. Poczułem nagle ich przeszywający wzrok na sobie, myślałem, że umrę. Mamy już 2010 rok a od tamtego dnia codziennie muszę walczyć z życiem. Mam zawroty głowy, nie chodzę do miejsc publicznych (knajpy, kina, kościoły, etc), nie jeżdżę autobusem, nie patrzę nikomu prosto w oczy, nawet w rozmowie np. w sklepie ze sprzedawcą dopada mnie TO. TO czyli drętwienie, a potem drżenie karku. TO czyli ucisk głowy. TO najgorsze uczucie, że zaraz zemdlejesz??? umrzesz??? Co prawda jeszcze w swoim 27 letnim życiu nie udało mi się zemdleć, ale już nie daję rady temu. Za to w domu, czuję się jak ryba w wodzie, normalnie zero lęków, ale jak tylko pomyślę, że muszę wyjść to odniechciewa mi się wszystkiego. Nie wiem o co chodzi. Do 2005 roku byłem duszą towarzystwa. To ja wyciągałem wszystkich do knajpy, kina. Byłem bezpośredni. Teraz mam tylko po tym wspomnienia.
Poszedłem do lekarza i stwierdził, że to chyba właśnie nerwica lękowa. Chodziłem na indywidulaną terapie 2 lata, od roku zażywam Venlectine I NIC. Naprawdę nie wiem co mi jest. Z dnia na dzień jest coraz gorzej i zastanawia mnie czy tak będzie już zawsze.
Błagam. Jeśli miał ktoś z Was podobny problem, podobne objawy to napiszcie. Co to w ogóle jest i jak sobie z tym radzić.
Z góry dziękuję za pomoc.
Pozdrawiam serdecznie.
goro