Proszę pomóżcie..,
Nie wiem ile powinnam tu napisać aby przybliżyć mój problem. Można powiedzieć, że przez osiem lat mojego życia byłam jedynaczką, którą ojciec odwiedzał podrzucając tylko kasę jak on to mawiał „na drobne wydatki” (dziecku paroletniemu…). Nigdy żadna większa więź emocjonalna mnie z nim nie łączyła. O ile dobrze pamiętam, mieszkał przez parę miesięcy z mamą i ze mną (a może i nie mieszkał…?) ale jedyne co wspominam z tego okresu to mama płacząca wieczorami i ich wieczne kłótnie. Teraz już wiem, że znęcał się psychicznie nad moją matką, która jest wyjątkowo słabą osobą (co też po niej odziedziczyłam). Moja mama poznała jakieś 10-11 lat temu wdowca z dwójką synów – od tamtego czasu mieszkamy razem. Ich (moich przyrodnich braci) babcia nigdy nie zaakceptowała związku wujka (bo ojcem go nie nazywam) i mojej mamy. Mąciła im w głowach, puszczała plotki na temat tego, że cała nasza trójka jest w domu głodzona i bita. Nigdy tak nie było ale nie było też między nami tego czegoś co istnieje w normalnej rodzinie – nie potrafiliśmy się dogadać, nie traktowałam ich jako rodziny – przez co straciłam dobry kontakt z matką i chyba jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Na wszystkie moje problemy, którymi podzieliłam się z matką i wujkiem, chciałam, żeby pomogli mi je rozwiązać, usłyszałam zawsze „weszłaś między wrony trzeba krakać jak i one”.
Teraz po tych dziesięciu latach dużo się zmieniło – mój starszy przyrodni brat nadużywał narkotyków – był na odwyku, potem w ośrodku terapii uzależnień a teraz nie wiem co się z nim dzieje.. Mimo braku więzi nie powiem, że mnie to nie dotknęło. Właśnie z wiadomością, że mój brat jest na odwyku kojarzę swoje pierwsze lęki.
Od zawsze pamiętam, że towarzyszyły mi pewne obawy, kiedy miałam pójść w nowe, nieznane miejsce, kiedyś, w gimnazjum, pamiętam, że prawie całe wakacje spędziłam w domu bo miałam dziwne wrażenie, że wychodząc z domu, każdy mnie obserwuje. Nigdy, przez to, że jestem zamknięta w sobie nie nawiązałam żadnych trwałych przyjaźni – wszystkie kończyły się na tym, że nie dawałam się do końca poznać i nie chciałam wychodzić z domu aby pobyć trochę ze znajomymi.
Pierwsze ataki lęku miałam ok. 2,5 roku temu – wszystko związane z moim beznadziejnym (jakże prestiżowym w oczach opinii publicznej) liceum. Wyścig szczurów – brak przyjaźni – obłuda – kłamstwa – cwaniactwo. Nienawidzę po prostu ludzi w mojej szkole. 2,5 roku temu zachorowałam i nie było mnie 3 tygodnie w szkole. Niestety to były felerne 3 tygodnie przed zakończeniem semestru. Nauczyciel historii chciał mi wstawić ocenę niedostateczną na semestr (ocenami się nie przejmuję), wymyślając, że nie da się chorować dłużej niż tydzień i że moja choroba to wymysł, żeby nie chodzić do szkoły. Ludzie z mojej klasy – z którymi szczególnie związana nie jestem – to podłapali i od tamtej pory każda moja nieobecność była wyśmiewana i dziwnie komentowana. Doprowadziło to fobii – przez rok przyjmowałam seroxat, potem effectin ale najlepiej czuję się bez leków. Zresztą do psychiatry jeździłam do miasta oddalonego od mojego o 150km (wszyscy psychiatrzy (a jest ich aż dwóch) w moim mieście to rodzice ludzi z mojej szkoły, ufności nigdy za wiele). BOJĘ SIĘ SZKOŁY. To jest nienormalne – nie mam problemu z codziennym funkcjonowaniem w społeczeństwie – ale kiedy widzę budynek szkoły dostaję palpitacji serca. Sama nie potrafię powiedzieć co mnie najbardziej przeraża – wyszczekani koledzy z klasy, chamscy nauczyciele..? Nie wiem i nie potrafię sobie z tym lękiem poradzić. Szczególnie jak opuszczę parę dni z powodu choroby a potem pójście do szkoły to jest koszmar.. Moim jedynym wsparciem na dzień dzisiejszy jest mój chłopak i moja mama. Nie przyjmuję żadnych leków, na psychoterapię nie jestem gotowa, nie potrafię się otworzyć a próbowałam już parę razy. Wracając do głównego problemu – jestem w klasie maturalnej. Moja frekwencja w tym roku wynosi około 30%. Dyrekcja szkoły jest poinformowana o moim zdrowiu psychicznym i to dzięki dyrektorce nie będę musiała powtarzać tego roku. Nie muszę też już do końca roku pojawiać się na zajęciach. Czuję się z tym świetnie ale… MATURA. Jak na nią pójść? Mam do zdania 7 egzaminów, których się nie boję i które mnie nie stresują. Stresuje mnie to, że przed samym egzaminem będę musiała przebywać z ludźmi, którzy mogą doprowadzić do tego, że się rozpłaczę i nie wejdę na egzamin. Boję się tego. Jakiś chamski komentarz z czyjejś strony i po maturze… Proszę o pomoc, rady, co mogę zrobić. Ale proszę nie piszcie mi, że jestem nienormalna i że powinnam pójść do szkoły bo nie dam rady….