Skocz do zawartości
Nerwica.com

pomozcie

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia pomozcie

  1. Przepraszam, jeżeli to Ciebie zabolało. Oczywiście, są wyjątki:) Chociażby wspomniana dyrektorka. Oczywiście, że to ich denerwuje, dostaje chamskie maile i smsy z pogróżkami i docinkami. Co prawda nie mają czego mi zazdrościć czy też na co się wkurzać - nie chodzę do szkoły - ale moje oceny to praktycznie same dwóje więc nie sądzę by ktoś z tych ambitnych ciągle biegnących szczurków chciał się ze mną zamienić. Myślałam o innej szkole - nie ma szans. Dziękuję betty_boo za podpowiedź z salą:) oby się udało... Carlos dobrze że etap MATURA masz już za sobą. Ja się boje tego, że zwariuję przed salą i na ten egzamin nie wejdę. Jak już zobaczę arkusz to postaram się skupić tylko na nim. ________ Dzisiaj ktoś komu bardzo ufałam (praktycznie jedyna taka na świecie osoba) uświadomiła mi , delikatnie mówiąc, że coś naprawdę ze mną nie tak. Zdaję sobie sprawę z tego że moja psychika i emocje nie mieszczą się w granicach normy. To był taki cios, że chciałam odebrać sobie życie. Powiedziałam o tym szybko mamie i chciałam skorzystać z otrzymanego tydzień temu skierowania do szpitala psychiatrycznego. Mama zawiozła mnie do szpitala jednak naprawdę pobyt tam chyba by mi nie polepszył. Kiedy lekarz przyjmujący przeprowadzał ze mną "wywiad wstępny" - pytał o mój stan psychiczny byłam naprawdę roztrzęsiona. Jestem osobą małomówną i zamkniętą w sobie - odpowiedziałam że mam ochotę odebrać sobie życie bo dlużej już tak nie pociągnę. Ryczałam, trzęsłam się - usłyszałam świetne zdanie od lekarza "jezu, weź się dziewczyno ogarnij". Podsunął mi dokument w którym miałam napisać że zgadzam się na przyjęcie do szpitala. Nie zrobiłam tego i wybiegłam z izby przyjęć. Lekarz pytał moją mame czy ma zostawić mnie przymusowo w szpitalu. Na szczęście moja mama się nie zgodziła - wtedy nici ze skończeniem szkoły. Nie wiem czy dobrze zrobiłam nie zostając tam.
  2. Dzięki za ciepłe słowa - to najmilsze słowa jakie usłyszałam od wielu miesięcy. Naprawdę:) Boję się strasznie tej matury (chodzi o to, że przed wejściem do sal w którym będę pisać egzamin po prostu się rozpłaczę i wyjdę. Wiem - wytrzymałam już długo, ale na lekcje w kwietniu (koniec roku jest 30.04) nie dam rady pójść. Apel 30 kwietnia też niestety sobie odpuszczę bo wiem,że mnie dobije. Na koniec roku w szkole o każdym układane są jakieś krótkie charakterystyki -wszystkie czyta dyrektor przed całą szkołą. Wiem, że to co napisała o mnie klasa nie jest miłe, więc niech się pośmieją ze mnie ale nie chce być przy tym obecna. mp3 przed ustnymi to dobry pomysł. Słuchawki na uszy i powiedzmy że będzie luzik. Macie może jakiś sposób na zbycie ludzi głupimi tekstami typu: "do szkoły nie chodzisz bo jesteś chora a na maturę to się przyszło". Może to nie jest jakiś wybitnie krzywdzący tekst ale potrafi odebrać wszystkie siły. Nie potrafię zlekceważyć kogoś, uwierzcie ludzie w mojej szkole to wybitnie chamskie jednostki - zlekceważenie ich może skończyć się głupimi docinkami. Nie chce też brnąć w kłamstwa... nie wiem... myśl o szkole i maturze odbiera mi chęć do życia, chociaż świat jest taki piękny i mam nadzieje, że gdybym podeszła do tej matury to byłaby dla mnie szansa na nowy start..
  3. Proszę pomóżcie.., Nie wiem ile powinnam tu napisać aby przybliżyć mój problem. Można powiedzieć, że przez osiem lat mojego życia byłam jedynaczką, którą ojciec odwiedzał podrzucając tylko kasę jak on to mawiał „na drobne wydatki” (dziecku paroletniemu…). Nigdy żadna większa więź emocjonalna mnie z nim nie łączyła. O ile dobrze pamiętam, mieszkał przez parę miesięcy z mamą i ze mną (a może i nie mieszkał…?) ale jedyne co wspominam z tego okresu to mama płacząca wieczorami i ich wieczne kłótnie. Teraz już wiem, że znęcał się psychicznie nad moją matką, która jest wyjątkowo słabą osobą (co też po niej odziedziczyłam). Moja mama poznała jakieś 10-11 lat temu wdowca z dwójką synów – od tamtego czasu mieszkamy razem. Ich (moich przyrodnich braci) babcia nigdy nie zaakceptowała związku wujka (bo ojcem go nie nazywam) i mojej mamy. Mąciła im w głowach, puszczała plotki na temat tego, że cała nasza trójka jest w domu głodzona i bita. Nigdy tak nie było ale nie było też między nami tego czegoś co istnieje w normalnej rodzinie – nie potrafiliśmy się dogadać, nie traktowałam ich jako rodziny – przez co straciłam dobry kontakt z matką i chyba jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Na wszystkie moje problemy, którymi podzieliłam się z matką i wujkiem, chciałam, żeby pomogli mi je rozwiązać, usłyszałam zawsze „weszłaś między wrony trzeba krakać jak i one”. Teraz po tych dziesięciu latach dużo się zmieniło – mój starszy przyrodni brat nadużywał narkotyków – był na odwyku, potem w ośrodku terapii uzależnień a teraz nie wiem co się z nim dzieje.. Mimo braku więzi nie powiem, że mnie to nie dotknęło. Właśnie z wiadomością, że mój brat jest na odwyku kojarzę swoje pierwsze lęki. Od zawsze pamiętam, że towarzyszyły mi pewne obawy, kiedy miałam pójść w nowe, nieznane miejsce, kiedyś, w gimnazjum, pamiętam, że prawie całe wakacje spędziłam w domu bo miałam dziwne wrażenie, że wychodząc z domu, każdy mnie obserwuje. Nigdy, przez to, że jestem zamknięta w sobie nie nawiązałam żadnych trwałych przyjaźni – wszystkie kończyły się na tym, że nie dawałam się do końca poznać i nie chciałam wychodzić z domu aby pobyć trochę ze znajomymi. Pierwsze ataki lęku miałam ok. 2,5 roku temu – wszystko związane z moim beznadziejnym (jakże prestiżowym w oczach opinii publicznej) liceum. Wyścig szczurów – brak przyjaźni – obłuda – kłamstwa – cwaniactwo. Nienawidzę po prostu ludzi w mojej szkole. 2,5 roku temu zachorowałam i nie było mnie 3 tygodnie w szkole. Niestety to były felerne 3 tygodnie przed zakończeniem semestru. Nauczyciel historii chciał mi wstawić ocenę niedostateczną na semestr (ocenami się nie przejmuję), wymyślając, że nie da się chorować dłużej niż tydzień i że moja choroba to wymysł, żeby nie chodzić do szkoły. Ludzie z mojej klasy – z którymi szczególnie związana nie jestem – to podłapali i od tamtej pory każda moja nieobecność była wyśmiewana i dziwnie komentowana. Doprowadziło to fobii – przez rok przyjmowałam seroxat, potem effectin ale najlepiej czuję się bez leków. Zresztą do psychiatry jeździłam do miasta oddalonego od mojego o 150km (wszyscy psychiatrzy (a jest ich aż dwóch) w moim mieście to rodzice ludzi z mojej szkoły, ufności nigdy za wiele). BOJĘ SIĘ SZKOŁY. To jest nienormalne – nie mam problemu z codziennym funkcjonowaniem w społeczeństwie – ale kiedy widzę budynek szkoły dostaję palpitacji serca. Sama nie potrafię powiedzieć co mnie najbardziej przeraża – wyszczekani koledzy z klasy, chamscy nauczyciele..? Nie wiem i nie potrafię sobie z tym lękiem poradzić. Szczególnie jak opuszczę parę dni z powodu choroby a potem pójście do szkoły to jest koszmar.. Moim jedynym wsparciem na dzień dzisiejszy jest mój chłopak i moja mama. Nie przyjmuję żadnych leków, na psychoterapię nie jestem gotowa, nie potrafię się otworzyć a próbowałam już parę razy. Wracając do głównego problemu – jestem w klasie maturalnej. Moja frekwencja w tym roku wynosi około 30%. Dyrekcja szkoły jest poinformowana o moim zdrowiu psychicznym i to dzięki dyrektorce nie będę musiała powtarzać tego roku. Nie muszę też już do końca roku pojawiać się na zajęciach. Czuję się z tym świetnie ale… MATURA. Jak na nią pójść? Mam do zdania 7 egzaminów, których się nie boję i które mnie nie stresują. Stresuje mnie to, że przed samym egzaminem będę musiała przebywać z ludźmi, którzy mogą doprowadzić do tego, że się rozpłaczę i nie wejdę na egzamin. Boję się tego. Jakiś chamski komentarz z czyjejś strony i po maturze… Proszę o pomoc, rady, co mogę zrobić. Ale proszę nie piszcie mi, że jestem nienormalna i że powinnam pójść do szkoły bo nie dam rady….
×