Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fantasmagoria

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Fantasmagoria

  1. Szkoda, że nie widzisz chyba powagi sprawy. Proponuję, byś pisała pod wszystkimi tematami wypowiedzi typu " lecz się", "znajdź pracę", "nie miej depresji", "chciej żyć" itp. Wszystkim pomożesz i u każdego skończą się problemy:] Pozdrawiam ciepło!
  2. Kurczę, Ty to naprawdę umiesz pomóc:/ Zrozum, że my to wszystko wiemy i nie potrzebuję takich porad. Gdyby to było takie proste dla mnie, w ogóle by mnie tu nie było:/ Wiem, że musimy się wziąć w garść, że dużo osób choruje itp. Nie potrzeba mi teraz kogoś, kto mi powie to co wiem. Także wybacz, ale czuję się jakbym słyszała rodziców...
  3. Dziękuję za odzew agusiaww! To co napisałaś w żaden sposób mnie nie uraziło - nie było przykre, ponieważ nie do końca mnie zrozumiałaś, takie mam wrażenie. Chodzi o to, że pracy nie rzuciłam ot tak sobie, ale częściowo z powodów zdrowotnych, a częściowo z psychicznych (pewnie tu już był jakiś początek dziwnych stanów:/). Po drugie problemem, jak pisałam, jest właśnie podjęcie jakiegokolwiek kroku. Pisanie, że "musisz od czegoś zacząć" itp. w żaden sposób nic nie zmienia w mojej sytuacji, przepraszam Cię:/ Biorę sobie jednak Twoją wypowiedź do serca i postaram się sama z sobą uporać, żeby móc potem pomóc mojemu chłopakowi. Dodam jeszcze, że zaczęłam udzielać się na tym forum i jest mi DUŻO lepiej. Nie wiem może to chwilowa górka nastrojowa, ale mam nadzieję, że pomoc innym i innych będzie już dla mnie wielką terapią i dam radę wszystko przeskoczyć bez pomocy specjalistów i chemikaliów:/ Wszystkim życzę wszystkiego co najlepsze! Wiosenne pozrowienia łączę!
  4. Możesz nie wierzyć, ale rozumiem Cię. U mnie też jest problem ze zrobieniem czegokolwiek, nikt nic nie wie jak się czuję i mieszkam na wsi zabitej dechami:/ Rzeczywiście głupio napisałam, żebyś podjęła jakiś krok, skoro właśnie samo zrobienie tego jest problemem. Z tym jąkaniem to przyznam Ci się, że u mnie też była ta wada i jest z resztą. Ale w miarę nabierania pewności siebie jakoś trochę to zwalczyłam. W ogóle nie było pomysłu, żebym poszła do specjalisty, nie wiedziałam nawet kiedyś, że to się leczy! Więc samodzielnie robiłam takie mapy na kartce - skąd to może wynikać np. jakieś przykre doświadczenia z dzieciństwa, traumy - u mnie alkoholizm ojca, ciągłe kłótnie i bijatyki z mamą, krytyczna wobec mnie mama, brak akceptacji moich pomysłów itp. W każdym razie powoli wszystko spisywałam, potem doczytałam gdzieś, że wazny jest oddech podczas mówienia. Najśmieszniejsze było to, nie wiem jak u Ciebie, że w samotności mówi się normalnie, bez zacięć, a przy kimś zaczyna się panika i jąkanie:/ Więc rozmawiając z kimś starałam się brać głębokie oddechy, a przy trudnych dla mnie słowach (nauczyciel, autor itp.) po prostu zwalniałam tempo i mówiłam je powoli. Druga rzecz to pewnie powinnać chwilowo dać sobie trochę wytchnienia, ale nie popadać w rozpacz i stany prowadzące do myśli samobójczych. Wiem, wiem, łatwo pisać co trzeba zrobić, ale bardzo chcę, żebyś ciut lepiej się poczuła. Może pomóc Ci załatwić jakiś wolontariat w zwierzyńcu u Ciebie? Jeśli chcesz wykonam za Ciebie jakiś telefon, ten krok do lepszego? Egoistycznie teraz napiszę: dziwne jest to, że jak mam coś załatwić dla siebie to mam z tym problem, a teraz jak myślę, żeby pomóc Tobie, to nie sprawia mi to trudności i nie czuję przed tym strachu (!) Może tak można się leczyć? - pomagając innym, zajmując się kimś? Także pisz do mnie to mogę nawet porozmawiać z Twoją mamą, może kogoś obcego wysłucha i dotrze do niej Twój problem. Trzymaj się i czekam na wieści!
  5. Sama mam problemy z podjęciem jakiegokolwiek działania i z myślami o samobójstwie, więc może napiszę głupoty i tylko to zignorujesz, ale teraz nie o mnie. Może powinnać wziąć sobie inne zwierzątko albo np. jeśli Cię stać, chodzić na jazdę konną. Mam na myśli taka terapię z pomocą zwierząt czy ogólnie przyrody. Mnie np. uspokaja kontakt z mruczącym kotem czy wesoło merdającym ogonem psem, a już piękny koń biegający po padoku to wprost fontanna optymizmu:) Napisałaś, że masz leki i chodzisz na terapię, więc zrobienie czegoś na własną rękę będzie tą cegiełką, która przechyli szalę złych myśli na stronę optymistycznych? Poza tym jeśli masz czas to możesz realizować swoje hobby i np. pokazywać to na blogu. Zobaczysz ile jest ludzi, którzy będą podziwiać Twoja pracę. Trzymam za Ciebie kciuki i niech powodem, żeby dalej żyć będzie nawet odpowiadanie na posty, które tu do Ciebie piszemy! Serdeczności!
  6. Bałam się już, że nikt nie zauważy mnie na tym forum i tej mojej niezgrabnie napisanej wypowiedzi a raczej wyżalenia się. Dzięki wielkie za odzew. Wiem, że "naprawienie" naszej sytuacji jest pozornie proste - wystarczy pójść do lekarza. No ale tak samo można powiedzieć, że łatwo znaleźć pracę - wystarczy wysłać oferty, podzwonić. Chodzi o to, że dla nas problemem jest własnie ten prosty krok, który w naszych głowach zapewne urasta do rangi góry nie do przeskoczenia. Po prostu chyba jestem przypadkiem beznadziejnym i nie ma na mnie rady:/ Tobie zazdroszczę chłopaka, który nie jest chory i który podtrzymuje Ciebie na duchu. U mnie niestety obydwoje z nas to wraki ludzi i jedno przygnębia drugie, zamiast się pocieszać. Trzymam mocno kciuki za Ciebie i życzę Ci szczerze wszystkiego dobrego! Pozdrawiam!
  7. Witajcie, Nie wiem nawet od czego zacząć. Może od tego, że mam problemy z nazwaniem swoich problemów i przyznaniem się do nich komukolwiek, dlatego wolałam znaleźć kontakt internetowy, żeby pozostać bardziej anonimową, nie patrzeć w oczy. Od razu napiszę, że nie wiem co mi jest, nie wiem czy to depresja czy jakaś nerwica, czy jeszcze coś innego. Wszystko zaczęło się jakieś dwa lata temu. Po studiach (mgr inż.) ciężko mi było znaleźć pracę, ale po dłuższym czasie udało się. Zaczęłam pracować w swoim zawodzie w większej firmie. Na początku cieszyłam się, że w ogóle mam jakąś pracę, ale po pewnym czasie zauważyłam różne niedogodności. Musiałam wstawać przed 5 rano, w pracy wcale mi się nie podobało, nie chciało mi się uczyć nowych rzeczy, bo mnie to nie interesowało, ludzie nie byli przychylni,ale obgadywali się za plecami, no i miałam styczność z niebezpiecznymi substancjami, po pracy źle się czułam - nudności,zniechęcenie, zmęczenie. W każdym razie odeszłam po pięciu miesiącach z mocnym przekonaniem i pewnością siebie, ze szybko znajdę coś innego, niekoniecznie w swoim zawodzie (jest przecież tyle ofert, a był to Gdańsk). Dodatkowo mój chłopak kończył studia i to kierunek, po którym łatwo o pracę, więc byłam pewna, że on znajdzie coś od razu i szybko się nam ułoży, nawet jak ja tak szybko pracy nie podejmę. Niestety po dwóch miesiącach szukania w Gdańsku nikt się nie odzywał, więc zaczęliśmy szukać w całej Polsce czegokolwiek. Nie mieliśmy kasy na dalsze opłacanie wynajmowanego pokoju, więc postanowiliśmy przenieść się chwilowo do rodziców, a następnie wybraliśmy Bydgoszcz jako miasto wielu firm od nasze zawody. Dzwoniliśmy bezpośrednio po firmach, wysyłaliśmy swoje oferty i niestety nie chcieli nas. Mijał czas, a my "chwilowo" mieszkaliśmy raz u moich raz u mojego chłopaka rodziców, tłumacząc sobie, że niedługo coś znajdziemy. Zaczęliśmy myśleć o Warszawie- byłam na kilku rozmowach na sprzedawcę, ale zawsze mówili, że pewnie jak znajdę lepsza pracę, to odejdę, albo proponowali 1000zł na rękę przy 7 dniach pracy. Do mojego chłopaka w ogóle się nikt nie odezwał. Zaczęliśmy zrażać się do wszystkiego, w końcu doszliśmy do wniosku,że nie chcemy pracować w swoich zawodach - dużo stresu, wyścig szczurów, a do tego minęło za dużo czasu bez pracy, żeby ktoś chciał nas wziąć do takiej pracy. Po roku szukania zarejestrowałam się do Urzędu Pracy, żeby móc otworzyć własny interes - robienie biżuterii i kartek hand-made. Pisaliśmy biznes plan, mój chłopak robił amatorska stronę internetową, kosztorysy itp. Oczywiście cały czas pokątnie mieszkając u rodziców:/ No i nadszedł czas, że stwierdziliśmy, że nie damy rady z tym biznesem, więc pomysł został porzucony. Wpadaliśmy w jakieś dziwne stany - jakby depresyjne. Nikt z rodziny nas nie rozumiał, stwierdzenia typu "musicie wziąć się w garść" dobijały nas i wkurzały na maksa. Mój chłopak zaczął grać na zakładach i w końcu wpadł w hazard. Przegrał mnóstwo kasy, którą miałam na koncie (zebraną z prezentów od rodziny, odłożoną ze stypendiów i zarobioną na studenckiej sprzedaży kolczyków). Na szczęście miał na tyle przytomności, że przyznał mi się, że ma problem. Postanowiliśmy, że damy radę to przeskoczyć. Zablokowaliśmy mu dostęp do pieniędzy i do wszystkich kont na zakładach. Nadszedł czas, że zaczęliśmy się martwić jego kredytem studenckim do spłacenia (od czerwca tego roku:/). Zaczęły się nasilać jakieś stany przygnębienia i marności. U mnie wygląda to tak, że siedzę i płaczę, czuję złość i niemoc, wydaje mi się, że trwa to minutę, a mija godzina zanim mi przejdzie. U niego jest to płacz w skuleniu, odrzucenie mojej pomocy itp. Rodzina nic o tym nie wie, nie chcemy powiedzieć. Pomoc ciężko nam znaleźć, bo mamy problemy z tym, żeby to w ogóle powiedzieć komuś. Najprostsze sprawy urastają do rangi wielkich problemów. Pewnie ciężko to zrozumieć, ale nawet zatelefonowanie po pracę jest teraz ogromnym problemem. Pomoc bliskich w postaci dania nam numeru telefonu do kogoś, kto może mieć pracę za granicą albo pokazanie linka do oferty pracy, jest dla nas żadną pomocą, bo są trudności, żeby to zrobić. Chyba potrzebujemy kogoś kto konkretnie nam pomoże, da szansę i uwierzy w nas - czyli np. da pracę i już. Chciałabym jednak najpierw pójść do lekarza-specjalisty, ale u mnie we wsi wszyscy się znają i nie chcę, żeby potem każdy dowiedział się o moich problemach. Z resztą ja jeszcze mam przebłyski silnej psychiki i pewnie jakoś bym se zebrała, ale mój chłopak nie radzi sobie. Tym bardziej, że u niego w domu uważa się, że facet chociaż powinien pracować, no i to go dobija. Plus hazard - kilka dni temu przegrał swoja kasę, którą dostał za pomoc swojemu tacie. Okazało się, że było jedno niezablokowane konto. Chcę jemu też pomóc, ale on niby chce się leczyć, jednak jest to niemożliwe. Nie zarejestruje się w Urzędzie Pracy,bo dla niego byłaby oferta pracy, a jak pisałam, on nie chce pracować w swoim zawodzie. Z resztą problemem jest też, że nie wiemy co chcemy w życiu robić, co moglibyśmy. On jest bardziej zdecydowany - zawsze marzył o grafice komputerowej albo architekturze, ale rodzice kazali mu iść na inny kierunek studiów. Teraz musiałby iść na studia, ale najpierw trzeba by mieć pracę, żeby się utrzymać w mieście. No i tu zatacza się koło - są problemy z pracą, z wyjściem do ludzi. U mnie przeważa chęć jakiejś pracy artystycznej,ale też nie mam wykształcenia takiego i nikt nie da mi szansy ot tak. Poza tym jest problem z tym, że jak wytłumaczyć pracodawcy, nawet jakby ktoś nas zaprosił na rozmowę, co się robiło te dwa lata? Sytuacja jak widzisz jest bardzo ciężka. Tym bardziej, że nasze życia to raz euforia a raz stan kompletnego dołka. Piszę, bo może ktoś spojrzy na to z innej strony i podpowie coś, na co sama wpaść nie mogę. Nie wiem też czy wszystko jasno i konkretnie napisałam. Pewnie jest tu niezły bałagan, ale mam nadzieję, że mimo to, ktoś coś zrozumie. Już samo wyżalenie się pomogło mi trochę, może chwilowo, ale jednak... Czekam na jakiś kontakt. Pozdrawiam! [Dodane po edycji:] Zapomniałam dopisać o "niby-myślach" samobójczych (choć chyba brzmi to zbyt ostro). Pojawiało się coś na ten kształt zarówno u mnie jak i u mojego chłopaka. Nie wiem jak u niego, u mnie to w głowie już głupio się kończyło. A mianowicie: myślałam, że mozna sobie podciąć żyły, ale jako, że mdleję na widok własnej krwi i jest mi niedobrze, to glupio by było zwymiotować przed śmiercią:/. Możnaby wziąć garśc jakiś tabletek, ale jeszcze coś źle ze sobą zareaguje i może skończyć się wielkim bólem albo wymiotami:/ Po prostu jestem śmieszna i żałosna, nawet tego nie potrafiłabym zrobić...
×