Witam serdecznie,
Mam 18 lat, moja dziewczyna również. Znamy się od 4 lat, gdyż chodzimy do tej samej szkoły (obecnie klasy). Między nami zaiskrzyło coś od mniej więcej 20 grudnia, a razem jesteśmy od 2 stycznia.. Nasz związek był świetny. Rozumieliśmy i pomagaliśmy sobie nawzajem w każdym momencie. Po prostu byliśmy szczęśliwi (przynajmniej ja..). Mniej więcej 2 miesiące temu dowiedziałem się od niej, że podejrzewa u siebie schizofrenię i chodzi do psychologa. Chciała mnie uprzedzić, abym nie pakował się w związek z "wariatką" (jak ona siebie określała). Strasznie ją kocham, więc powiedziałem, że pomogę jak tylko będę mógł, i jej nie opuszczę. Badanie mózgu nie wykazało żadnego defektu, toteż byłem pełen nadziei, iż wszystko będzie dobrze. Zdarzały jej się dziwne napady (wtedy nie wiedziałem jeszcze, że to nerwica), szczególnie przed występami publicznymi, problemy ze snem, bóle głowy, bardzo częste zmiany nastroju (raz śmiech, raz smutek), raz jej było zimno, za chwilę gorąco, mimo moich komplementów i próby podbudowania jej samooceny, ciągle miała ją niską.. Chciała być perfekcjonistką, i mimo, iż osiągała duże sukcesy, ciągle uważała, że to za mało.. Kochałem ją taką, jaka jest, bardzo próbowałem jej pomóc..
Trzy tygodnie temu próbowała popełnić samobójstwo (tabletki). Zadzwoniła do mnie i przepraszała mnie.. Jak najszybciej pojechałem i zadzwoniłem po pogotowie. Wyratowali ją, przewieźli do szpitala psychiatrycznego, w którym jest do dzisiaj. Ciężko mi było na początku się przyzwyczaić do tego szpitala.. Jednak odwiedzałem ją codziennie, aby czuła, że ma osobę ,która ją kocha. Aby wiedziała, że ktoś przy niej jest. Zresztą podobnie czynili jej rodzice. Lekarze zdiagnozowali nerwicę. I rzeczywiście jest to wg mnie diagnoza prawidłowa. Lęki przed szkołą, przed ocenami, przed ludźmi (którzy, jak ona uważa, źle jej życzą) itd.. W szpitalu miała kilka ataków, właśnie na myśli o szkole, o presji itp. Robiłem wszystko, co mogłem. Chciałem ,aby wiedziała, że ją kocham, że jej nie opuszczę (twierdziła, że na nią nie zasługuję. Od razu kontrowałem takie myślenie)..
Zawsze między nami czułem niesamowitą "chemię", jednak parę dni temu zauważyłem u niej zmianę. Tak jakby coś się zmieniło, coś uleciało. Z dnia na dzień coraz bardziej to odczuwałem. Wczoraj po prostu spytałem się o co chodzi. Okazało się, że poznała tam innego faceta (już wyszedł ze szpitala), z którym się całowała (właśnie te parę dni temu, kiedy zauważyłem tę zmianę).. Twierdzi, że nie wie, jak to się stało.. Powiedziała, że potrzebuję przerwy, że mam nie przyjeżdżać, bo ona musi sobie wszystko uporządkować i przemyśleć. Nie potrafiła powiedzieć, że nic nie czuję do tego faceta, ani tego, że mnie kocha. Jak mówi, miała też przez tą sytuację bardzo silny atak (że jest beznadziejna jako dziewczyna, że poświęcam się dla niej, a ona odpier*** coś takiego).. Nie wiem już, co mam robić. Czekać na nią? Walczyć? Angażować się? Po tym wszystkim ,co dla niej zrobiłem, ona idzie do innego, tak po prostu.. Wniosek nasuwa się sam, ale ja ją naprawdę kocham i nie chcę z niej rezygnować, gdyż mimo wszystko jestem z nią szczęśliwy. Jeszcze tydzień temu mówiła mi, że mnie kocha. Teraz już nie wiem, jednak ona twierdzi, że nie chce ze mnie zrezygnować i żałuje tego, co zrobiła.. Jednak czy mam jakąkolwiek gwarancję, że się to nie powtórzy? Mogła mnie mieć zawsze, byłem gotów zawsze pomagać i wspierać ją w jej chorobie.. A teraz po prostu nie wiem. Stwierdzam, że bycie dobrym po prostu się nie opłaca. Nie wiem, czy mam się wycofać. Nie wiem ,czy powinienem o nią mimo wszystko się starać. Głowa mówi, uciekaj jak najdalej i zajmij się przede wszystkim sobą, a serce co innego (brzmi to strasznie banalnie, ale niestety tak jest).. Nie wiem ,co mam robić.. Na razie chcę dać jej i sobie czas..
Po wyjściu ze szpitala zaczyna psychoterapię.
Przepraszam za chaos, ale jestem już zmęczony tym wszystkim..
Dzięki za wysłuchanie, pozdrawiam