Skocz do zawartości
Nerwica.com

civilisation

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez civilisation

  1. Fajnie, że temat się jako tako rozwinął. Dzięki za wszystkie odpowiedzi, bracia i siostry Zapisałem się godzinę temu na spotkanie z terapeutką. Niestety terminy, jak wiadomo, bywają co najmniej dołujące. Cóż, będę musiał chwilę poczekać, zanim cokolwiek ruszy. I w związku z tym... Macie jakieś sposoby na zdefibrylowanie obumierającego libido po lekach? Raz jestem niesamowicie napalony, raz zupełnie nic mnie nie rusza. Leków nie zmienię, bo boję się skutków ubocznych. Afrodyzjaki działają ogólnie pobudzająco, a tego chcę uniknąć, jako że mam nerwicę serca (łyk coli działa na mnie jak gram amfetaminy podany dożylnie, lol). Kobiety nie zmienię, bo lepszej się znaleźć nie da za wszelkie pomysły/burze mózgów/sugestie będę wdzięczny. Autor najlepszej idei (ale takiej prawdziwie rewolucyjnej) zostanie nagrodzony krótkim filmem porno ze starymi babami w maskach przeciwgazowych.
  2. Tak zrobię. btw. jak to wyglądało u Ciebie z uczuciami? Rzeczywiście każdy, kto się pożywia antydepresantami jest manekinem?
  3. Szukam terapeuty/psychologa, który mógłby mi pomóc w leczeniu nerwicy lękowej. Ale nie jakiegoś tępego szympansa, który pobełkocze, poślini się trochę i automatycznie wyciągnie swoje kosmate łapsko po banknot. Kogoś prawdziwego. Człowieka, który potrafi współodczuwać. Kogoś, komu niestraszne zaangażowanie. Kogoś, kto podchodzi do swojej pracy z pasją i zafascynowaniem. Istnieją tacy? Jeśli tak, to proszę, powiedzcie mi jak ich znaleźć. pozdrawiam
  4. To nie takie proste. Musiałbym znaleźć terapeutę, który wykonuje swoją pracę przede wszystkim z powołania. Kogoś, z kim mógłbym nawiązać realne połączenie. Zdradzanie najgłębszych sekretów, 'pożyczanie' siebie komuś, kogo to nawet nie obchodzi mija się z celem. Chciałbym znaleźć prawdziwego człowieka. Istnieją takie osoby w branży w ogóle? Jeśli tak, to jak do takiego dotrzeć? dzięki za odpowiedzi. zapraszam ponownie, hehe
  5. albo w zlewie, po czym zasypuję kretem do rur i zalewam wrzątkiem. Tak właśnie się czuję, żrąc trzeci rok fluoksetynę w dawce 20mg/dzień. Dopiero teraz zaczyna to do mnie dochodzić. Jasne, że jestem obojętny, a nawet czasami wesołkowaty zupełnie bez powodu. Jasne, że moje serce jest spokojniejsze i już nie boję się za każdym razem, gdy tylko pomyślę, że faktem jest, iż ten odrażający organ pracuje nieustannie w mojej klatce piersiowej. Niby wszystko błyszczy, jest słodko i ogólnie unoszę się na tafli błogiej, mdłej obojętności. No właśnie, niby. Problem w tym, że leki przemieniają mnie w wyblakłe zombie, które nie potrafi odczuwać miłości ani współczucia. Nie pamiętam już jak smakują wyższe uczucia. A przecież jestem z nią... i wiem, że kocha mnie aż za bardzo. A ja jestem manekinem buczącym jak stary transformator. Wszystko jest pośrednie, letnie i szpitalnie stabilne. Lęk jednak pozostaje. Nie przytłacza, ani nie miażdży, ale jednak pracuje w tle i daje o sobie znać co jakiś czas. Do tego libido... kiedyś byłem największym napaleńcem jakiego znam. Teraz w większości przypadków jestem dobrze udającą maszyną. Zatem... jak uciec od tej paskudnej chemii? Jak przywrócić swoje człowieczeństwo, równocześnie unikając obłędu? Tak, próbowałem zmieniać leki. Każde mnie otępiają. kocham was <3
×