Skocz do zawartości
Nerwica.com

damiann

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez damiann

  1. Cześć, przede wszystkim pisząc o jakimś stabilnym cudzie, takim dla mnie nie myślałem o osobie lecz o czymkolwiek, co zajęło by moją uwagę na dłużej zamiast zniechęcać na początku lub w trakcie tej interakcji. Dla tego, że nic nie jest w stanie zająć mnie na dłużej, wszystko staje się szare i nudne takie bez interesujących perspektyw na przyszłość. Wydaje mi się, że zawsze na początku jakiegoś zadania które stawiam przed sobą próbuję wyciągnąć wszystkie pozytywy z nim związane, karmie się nimi i cieszę jak dziecko. Kiedy czar mija, mija też moje zainteresowanie i gód baj. Z tą postawioną wysoko poprzeczką chodzi bardziej o to, że wymagam od siebie i od innych czerpania radości z wykonywanych czynności i relacji tam gdzie jej nie ma, że neguję wszystkie nie pasujące mi zachowania, robię się upierdliwy kiedy ludzie nie próbują poprawić swojego sposobu bycia, kiedy nie rozumieją że robią coś tak jak wszyscy dookoła i to coś jeszcze bardziej ich niewoli. Bo dla mnie najważniejsza jest WOLNOŚĆ! Wolność wyboru, możliwość wyboru, brak granic i otwarty umysł. Jednak muszę przyznać, że jestem małym hipokrytą bo sam jestem uciśniony, zniewolony przez pracę którą muszę wykonywać a której w dużej mierze NIENAWIDZĘ, przez wymagania społeczne odnośnie statusu materialnego i moralnego. Dla tego napisałem wcześniej, że nie mogę żyć z innymi ludźmi, ja ich po części rozumiem, widzę co robią, jak żyją, jak brną w smole swoich wyborów które wcale nie są ich wyborami. Mówię tu o moich bliskich którzy niejednokrotnie tak zjebali swoje życie, że strach patrzeć a jednak sami tego nie widzą i brną dalej z taka dziwną niezłomną siłą. Wydaje mi się, że najwięcej pary daje im to obcowanie ze sobą i przeciąganie tej samej szarej liny z wiadomym zakończeniem. Ja cóż chwytam się jej od czasu do czasu aby nie zostać zupełnie sam, ale za żadne skarby nie mogę pojąć tego ślepego uporu który ich wszystkich cementuje, na mnie to nie działa. Zawsze przypomina mi się taki film animowany "Mrówka Zet", była to dobra mrówka, miła,mądra ale nieszczęśliwa, nie mogła zrozumieć jak to się dzieje, że wszyscy zmierzają w jednym uporządkowanym kierunku, że są tacy sami, jednomyślni. Pewnie wiecie jak to się skończyło - dobrze. Kto szuka ten znajdzie. Niektórzy nie muszą szukać daleko bo od zawsze pasują, inni są jak z innej bajki i muszą długo błądzić za swoją prawdą, to pogoń za marzeniem z którego nie zdają sobie sprawy, ląd obiecany i wreszcie upragniony odpoczynek lub śmierć na morzu. Nie chcę mieć prostego, nieskomplikowanego życia takiego o które mogę potknąć się idąc do nabiału po bułki, nie chcę też śrubować sobie standardów tego szarego życia i ubierać go w drogie fatałaszki i luksusy jak inni na tym forum których denerwuje że np dziewczyny patrzą tylko na to czy masz dom i samochód i nie mogą tego zrozumieć, a po chwili piszą że dołują się nie mogąc mieć tych rzeczy i że życzą swoim "rywalom" jaboli pod monopolem na starość. To bzdury! I przykro mi z tego powodu. Ja tęsknie za pewnymi ideałami, za pięknem wolności, za otwartymi umysłami, za chęcią życia i odkrywaniem świata. To jest mój bul, to jest moja samotność. I nie prawdą jest, że jeżeli znajdę mój docelowy obiekt to przygniotę go moimi oczekiwaniami, jeśli to znajdę to z chęcią dam się sam przygnieść przez to, przez dopasowany do mojego ciężar emocjonalny, ja już się nie mogę doczekać spokoju który czeka na mnie gdzieś tam. Ale puki co wydaje mi się, że gorzknieję, że moja izolacja sprawia więcej złego niż dobrego, że mogę stracić całe swoje życie a nie tylko jego jakość i że w oczekiwaniu na mój sens, paradoksalnie tracę go z oczu coraz bardziej. Sam już nie wiem czy powinienem się z tego leczyć, jednocześnie odsuwam się od ludzi tracąc kontakt ze wszystkim dookoła dla własnej przestrzeni i zarazem żale się tym przed sobą. Może jest mnie dwóch, trzech lub więcej ja w jednym małym człowieczku. Z resztą przybierałem już w życiu tyle masek, że nie wiem czy ta tu zostanie na długo. Ps mam olbrzymie problemy z koncentracją, skupieniem i podejmowaniem decyzji więc może być tak że ta wypowiedź to składowa strzępków moich przemyśleń na teraz i część tego co napisałem jest tylko odbiciem aktualnego światopoglądu i ulegnie transformacji w nieokreślonej przyszłości, mimo to jest mi miło, że mogłem się tym z Wami podzielić. Dzięki. Damian
  2. Dziękuję Wam bardzo, racja, święta racja, mam wielki problem z samooceną, mam wrażenie że żyję tylko po to aby się znów zawieść sobą. Wymagam od siebie wielu absurdalnych rzeczy a potem mierzę tą miarą innych, podnoszę poprzeczkę trudności bez końca a po drodze zapominam o radości życia. Nie mogę się wyciszyć aby zobaczyć najprostsze rozwiązania, komplikuję wszystko a na koniec nie wiem dlaczego. Wydaje mi się, że jestem inteligentny, mam ten ogień w sobie który jednak potrafi wskazać drogę, uśmiecham się szczerze i ludzie mnie lubią, ale to tylko na chwilę jak wychodzące słońce zza chmur. Sam już nie wiem co robić, jestem osobą wrażliwą i tak już skomplikowałem swoje życie że sam nie daję rady ciągnąć tych utrudnień, ba nawet czasami się tak jakby zawieszam nad sobą i patrze jak niszczę siebie pod ścianą własnych oczekiwań którym nie sprostam. Najgorsze jest to że odsunąłem się od moich bliskich bo ich świat jest jakiś taki prosty, taki nie programowalny i bezkompromisowy. Mój za to nagina się jak gest Kozakiewicza w kierunku wszystkich zasad. Czasami jak już nie daję rady z piętrzącymi się "problemami, nie problemami" to zawieszam się tragicznie i robię z siebie ofiarę niezrozumienia i swoją bierną postawą życiową wystawiam się na ciosy losu. Towarzyszy temu dziwne uczucie czerpania przyjemności z samounicestwienia, tak jak byście pozwolili by wasze ciało tonęło i w ostatniej chwili je ratujecie, a nigdy nie wiecie że się uda. Czuję, że marnuję się, że gdzieś tu pośród tych wszystkich pięknych i stabilnych cudów tego świata jest jeden stworzony dla mnie, taki który da mi wreszcie poczucie wartości, przynależności i taki w który uwierzę całym sercem zamiast z góry go omijać myśląc, że to tylko chwilowy płomień. Słońca życzę :)
  3. Dzięki Stary ale ja mam straszne opory by iść do lekarza, a na dodatek mieszkam za granicą. Ciekawi mnie tylko czy to co opisałem ma znamiona choroby czy tylko się nad sobą użalam. Z resztą może to iść w parze. Chyba jednak odwiedzę jakiegoś docka, może mnie nie zniechęci swoimi regułkami i tabelkami. Jak już pisałem jestem bardzo nie przekorny i zawsze wiem lepiej. :),. A ten post to takie wołanie o pomoc śpiącego smoka. Jak się obudzi to zje mnie za to.
  4. Cześć, zacznę od tego że nie wertowałem forum w poszukiwaniu podobnego przypadku do mojego. Nie chciałem nieświadomie adoptować czyjejś historii, objawów i problemów. Chciałbym przedstawić Wam dziwne środowisko mojego problematycznego świata. Jestem samotnikiem, ale kocham ludzi. Nie potrafie jednak z nimi żyć, dzielić ich radości,smutków itp. Unikam ich obecności, spojrzeń i rad zmierzając ciągle w przeciwną stronę. Mam wrażenie, że wszyscy są ze sobą jakoś połączeni i zależni, jak klocuszki pasują jeden do drugiego. Ja jednak jestem inny ale wciąż próbuję do nich dopasować, dwoję się i troję, naginam i wyginam, a wszystko to na nic bo jak tylko zatrybię to nagle okazuje się, że czuję się zmęczony i znudzony. Wtedy znów się oddalam od nich i zaczynam czuć pustkę, straszną samotność. Zaczyna mi brakować moich bliskich, tracę wiarę i siłę, wtedy czuję się niczym. same sprzeczności. Mam też wrażenie, że wiem o świecie i życiu dużo więcej niż znani mi ludzie, ale nigdy się z tym nie obnoszę. Z powodu samotniczego trybu życia wyrobiłem sobie zdanie na miliony tematów, przeważnie ma to się nie jak do prawdy która jest prawdą grupy a nie jednostki. Podstawowe rzeczy jak rodzina, praca, status społeczny, społeczeństwo dla mnie nie kończą się na typowym wszystkim znaczeniu. Nic nie jest dla mnie czarne lub białe, nie mam ani jednego pewnika w swoim życiu. Im bardziej coś jest oczywiste dla wszystkich tym bardziej mnie wkurza i niepokoi. Nie widzę na świecie ani jednej rzeczy która by była oczywista, ani jednej teorii której nie chciał bym obalić w którą mógłbym wierzyć . Stawiam tezy i je obalam, nie mogę się na nic zdecydować, wszystko wydaje się takie względne, zbyt błahe i trywialne by mogło mnie poruszyć na dłużej niż potrzeba by to zanegować. Jeśli nie mam już z czym się ścierać to niszczę sam siebie. Doprowadzam do sytuacji w której spycham sam siebie z krawędzi życiowego wyboru w dół i patrzę jak spadam bez ratunku. Na szczęście zanim upadnę definitywnie jakimś dziwnym sposobem zawsze se jakoś radzę. Nie daje sobie pomóc bo wszystko co słyszę wydaje mi się dziwnie znajome i już dawno przemyślane i odrzucone. Jestem sam, a kiedyś tak nie było, byłem pełen życia, pomysłów, pasji i otoczony przyjaciółmi, gdzie to wszystko odeszło? Mam wrażenie, że za chwilę zaneguję wszystko to co napisałem, że zacznę od nowa inaczej,ale wiem że tak mogę bez końca bo nic dla mnie nie jest oczywiste, nawet ja sam. Co mi jest? Jeśli dałem to do złego działu to przepraszam, jeśli jest bez sensu to tak samo. Dzięki. Damian lat 32 Ps Mam wrażenie, że poruszyłem czubek góry lodowej
×