Tak,to kolejny post dotyczący nerwicy...Takich tutaj dużo... Fajnie,że potraficie pomóc innym.Może mnie też się poszczęści :)
Około sześciu lat temu zdarzyło mi się coś dziwnego,a mianowicie pojawił się u mnie mały kłopot z... językiem. Gdy próbowałam coś powiedzieć to on robił mi psikusa i albo próbował zwiać mi do gardła albo na zewnątrz. Krzywił się,skakał po całych moich ustach,sprawiał,że byłam cała w ślinie ja i mój rozmówca. Wyglądało to dosyć zabawnie z punktu widzenia potencjalnego obserwatora,ale dla mnie wcale to śmieszne nie było... Im bardziej nie mogłam nic powiedzieć tym bardziej byłam zła,im bardziej byłam zła tym bardziej on płatał mi figle. I tak w kółko. Wylądowałam u neurologa (miewam silne ataki migreny,a w rodzinie był przypadek nowotworu mózgu).Po serii badań lekarz rozłożył ręce i powiedział: "nerwica". Zapomniałam dodać,że język był na tyle złośliwy,że przestawał się plątać podczas wizyty u lekarzy i w czasie badania... Przeszło,chyba samo bo już nie pamiętam... Po tym zdarzeniu łykałam sobie promalon, ale nie był mi już potrzebny to po pewnym czasie przestałam.
Jeszcze do niedawna śmiałam się z tego,aż tutaj niecały tydzień temu humor mojemu językowi powrócił Tylko,że teraz wygląda to troszke inaczej. Pojawia się w momencie gdy się nad czymś skupiam.Im bardziej się skupiam tym bardziej on mi to robi... Gdy się uczę (a uczę się na głos) mam na naukę całe 5 minut i muszę robić przerwe bo inaczej zabełkotałabym się zupełnie. Naprawde nie można mnie wtedy zrozumieć! Mam w związku z tym pytanie: czy moje "zaburzenie" może być objawem nerwicy? czy może mieć to związek z "gulkami" na całej mojej szyi i między innymi pod żuchwą (pani doktor rodzinna powiedziała,że to nic takiego)? Jak tego się pozbyć? Mam egzamin inżynierski za pare dni! ustny!!! błagam o pomoc...