Skocz do zawartości
Nerwica.com

ines1234

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia ines1234

  1. Dziękuję za odpowiedzi. Cóż, w rodzinie Mamy jest dużo wierzących osób, nawet skrajnie. Mama również była skrajnie wierząca, co jednak nie wyklucza faktu, że sama się poddała w tym życiu. Wiem, że w tamtej rodzinie wierzy się w sny... Msza jest, owszem, pewnym rytuałem, ale trzeba w niego wierzyć, aby pomógł... i pomóc on może tylko nam tu za ziemi, żyjącym. Trochę takie działanie na podświadomość [moim zdaniem]... rodzaj "terapii"... Takie msze "intencyjne" pewnie dają jakieś oczyszczenie, ale ja nie "czuję" tych obrządków. Modlitwa mogłaby pewnie pomóc w uzyskaniu spokoju w sercu... Ludziom wierzącym jest o wiele łatwiej w życiu, zawsze mają oparcie w Większej Sile. Może i nad tym warto popracować? Odnaleźć jakąś Wiarę w sercu? Dużo ostatnio o tym myślę, chyba wyparłam tą stratę i teraz to wraca. Mam nadzieję, że pewnego dnia moje myśli oczyszczą się jakoś po tym wszystkim.
  2. Bardzo dziękuje za te odpowiedzi. Cóż, może ja po prostu się boję pójść do psychologa... Może to śmieszne, ale moja Mama była chora i to poważnie, leczyła się psychiatrycznie i ja się chyba trochę obawiam, ze pójście do psychologa oznaczałoby że ja tez zaczynam być chora... To chyba bardziej skomplikowane, niż mi się wydaje. Widziałam co leki psychotropowe robią z ludźmi. Widziałam, że lekarze są tak naprawdę bezsilni wobec ludzkich problemów. Może dlatego nie wierzę? Oczywiście co innego ciężka choroba a co innego terapia... nie powinnam skreślać tego, bo może faktycznie lepiej bym się poczuła ...? Czy taką terapię podejmuje się po prostu u psychologa? Takiego w przychodni albo prywatnym gabinecie? Czy są jakieś specjalistyczne miejsca? I czy jeśli orzecze się lekką depresję, albo stany lękowe to niezbędne jest branie leków? Czy sama terapia może wystarczyć? Może ja się po prostu boję, że podejmując leczenie skończę jak Mama...
  3. Cóż... obecnie nie jestem z nikim w związku. Byłam w dość długim, bo prawie 3-letnim związku, ale przyszedł czas na rozstanie. Minęło 1,5 roku a ja wciąż nie umiem z nikim się związać. Tym bardziej jeśli zaczynam czuć coś więcej, robię krok do tyłu, boję się znów tak cierpieć po stracie. Może ma to wszystko związek ze śmiercią Mamy, a może po prostu tchórzę przed życiem. Ale nie mam siły na kolejne rozczarowania. Mam swój bezpieczny świat. Zastanawiam się tylko jak mógłby pomóc mi psycholog. Rozmową? Mam od tego przyjaciół, choć przyznam, że nie poruszam z nimi tych najcięższych tematów, bo nie widzę w tym sensu. Jestem nauczona, że trzeba być silnym i nie pozwalać sobie na słabość. Jest we mnie jednak smutek, może nawet lekka depresja... ale nie chcę "leczyć" tego farmakologicznie. Dla mnie to tylko zagłuszanie problemów. Z kolei nie mam odwagi na terapię u psychologa. Mam wrażenie, że moje problemy nie są na tyle poważne, aby iść do specjalisty. Chyba każdy z nas się z czymś mierzy w życiu...
  4. Cóż, u psychologa nie byłam nigdy... Szczerze mówiąc chyba nie miałabym siły opowiadać o tym wszystkim komuś obcemu. W "realu" nie czuję niepogodzenia z tą sytuacją, ale w snach mam lęki, budzę się nawet jak z koszmarów.... Minęło tyle lat, tyle się zmieniło. Nie wiem czy odbyłam "poprawną" żałobę, gdyż bardzo szybko wróciłam do normalnej aktywności po tym zdarzeniu. Wydaje mi się że to mnie uratowało. Poza tym Mama strasznie się męczyła i po prostu postanowiła odejść, aby uśmierzyć bezradność wobec tej choroby. W czym mógłby pomóc psycholog... Dla mnie to byłoby rozdrapywanie ran. Z drugiej strony może są dostępne jakieś techniki radzenia sobie w takich sytuacjach.... Chyba sama nie wiem co robić! Dlatego zalogowałam się na tym forum... Może ktos ma podobne przeżycia... ???
  5. Witam wszystkich. Jestem tu nowa, więc nie wiem czy taki temat już był i czy umieszczam go w odpowiednim miejscu. Moja Mama chorowała na schizofrenię. Właściwie rozchorowała się gdy byłam dzieckiem i tylko taką ją pamiętam. Była to łagodna i dobra osoba, ale przy "rzutach" choroby bardzo cierpiała, traciła kontakt ze światem... Potem szpitale i tak cały czas. Kiedy miałam 16 lat Mama popełniła samobójstwo. Dziś mam prawie 24 lata, z pozoru pogodziłam się z tym faktem, ale od pewnego czasu dręczą mnie lękowe sny, dotyczące Mamy. Śni mi się ona znów chora, a ja mam poczucie ogromnego lęku i bezradności... Nie wiem jak sobie z tym poradzić, skoro 8 lat minęło, a podświadomość wciąż nie pogodziła się z tą stratą. Zawsze kiedy śni mi się Mama jest ona wciąż żywa, mimo upływu tylu lat! Nigdy w snach nie mam wrażenia, że ona umarła. Z powodu choroby Mamy miałam dość ciężkie dzieciństwo i młodość. Zastanawiam się czy tez od tamtego czasu nie cierpię na długotrwałą, lekką depresję, nie umiem się do końca cieszyć życiem i cały czas mam wrażenie, że najbliżsi i tak odejdą... Nauczyłam się owszem, pokory, tolerancji, ale w głębi duszy mam ogromny żal i poczucie Słabości. Nie wiem jak to przezwyciężyć, jak rozliczyć się z przeszłością... Może ktoś miał podobny problem? Dziękuję z góry za wszelkie odpowiedzi i pozdrawiam!
×