Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nymphetamine89

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Nymphetamine89

  1. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Co do kierunku - nie interesuje mnie on jako pasja, ale wiem, że zapewniłby mi spokojną pracę w przyszłości (bycie bibliotekarką chyba nie jest aż takie złe?). Jest kilka innych rzeczy, których uczyłabym się z wielką przyjemnością - ale te z kolei mogą nie być zbyt "chwytliwe" na rynku pracy za kilka lat. Cały czas i to mam na uwadze. Na pewno spróbuję zdać te egzaminy. Jeśli zdam chociaż ze dwa - to przynajmniej w przyszłości, jeśli wybrałabym inny kierunek, nie musiałabym zdawać ich znowu.
  2. Wiem, wiem... powinnam cierpliwie czekać. Wiem, że mogę w przyszłości żałować, jeśli teraz zrezygnuję ze studiów. Chociaż zawsze jeszcze jest szansa, że obleję ten pierwszy semestr... Zwłaszcza, że kompletnie nie potrafię się na niczym skupić, na nauce tym bardziej... :|
  3. Dzięki za odpowiedź... Staram się już nie podejmować żadnych decyzji pod wpływem emocji bo wiem, że mogę na tym źle wyjść. Staram się, ale czasem po prostu tracę siły, żeby ciągnąć to dalej. Za każdym razem mówię sobie, żeby jeszcze poczekać, zobaczyć co będzie dalej. Niestety jak dotąd za każdym razem wracałam do punktu wyjścia :/ Mimo to nadal czekam. Zawsze jest jakaś szansa, że jeszcze wszystko się ułoży. /Jak widzę fanów CoF nie brakuje w necie Pozdrawiam :)
  4. Jestem nowa na tym forum, witam wszystkich serdecznie :) Mam dość poważny problem, z którym borykam się już od dłuższego czasu. Mam 20 lat, mieszkam razem z matką, moją siostrą, jej mężem i synkiem. Z ojcem nie mieszkamy już od 10 lat, nie mam z nim żadnego kontaktu od ponad pięciu. Jest alkoholikiem (a ja DDA) i gdy awantury w domu stały się nie do zniesienia, matka zabrała mnie i siostrę i wyprowadziłyśmy się na drugi koniec miasta. Do dziś jednak nie jestem pewna, czy to był dobry wybór. Przez pierwsze lata wszystko układało się dobrze. Jednak jakieś pięć lat temu matka nagle straciła pracę i od tej pory zmieniła się nie do poznania - straciła całą pewność siebie i wszelki optymizm. Teraz ma już stałą pracę, nie zarabia dużo, ale i tak jej zawsze jest mało - wszystko według niej kręci się wokół pieniędzy, których jej zdaniem zawsze na wszystko brakuje. Cały czas narzeka, co wywołuje we mnie poczucie winy. Do tego gdy tylko ma sposobność bierze kredyt na spłatę poprzedniego, a przez wysokie raty niemal nic nie pozostaje na życie - jesteśmy praktycznie na utrzymaniu mojego szwagra (siostra jest w domu i zajmuje się małym synkiem). Ja studiuję, ale też właściwie tylko za namową matki - kierunek, na którym jestem wcale mnie nie interesuje, jestem na nim, bo "dobrze by było, żebym miała wyższe wykształcenie, jako jedyna z całej rodziny". Odkąd skończyłam liceum (potem przez rok pracowałam) chciałam się usamodzielnić, wyprowadzić z domu, zacząć robić to, co naprawdę lubię (a to z kolei wywołuje we mnie znowu poczucie winy i oskarżenia o egoizm - i tak błędne koło się zamyka). Mieszkamy w małym mieszkanku (2 pokoje - nieco ponad 30m na 5 osób), w którym bardzo brakuje mi prywatności, a matkę nigdy nie interesuje, że np. w nauce może mi przeszkadzać głośno włączony telewizor - a mi brakuje odwagi, żeby zwrócić jej uwagę. Mogłaby wyprowadzić się do swojego ojca, który mieszka jedną przecznicę od nas i ma wolny pokój - ale gdy kiedyś jej to zasugerowałam, obraziła się na mnie i przez długo trwającą napiętą sytuację w domu (która zawsze wyprowadza mnie z równowagi) uległam i już więcej nie mówiłam na ten temat. A najgorsze jest to, że powtarzała kilka razy żebym ja i rodzina siostry znalazły sobie mieszkanie, a ona wtedy wyprowadzi się do dziadka. Dlaczego i tak tego nie zrobi? (na siostrę nie mogę już liczyć, zrozumiałam to po wielu rozmowach). Cały czas odnoszę wrażenie, że matka nie liczy się z moimi potrzebami - nie dba o moją prywatność, nowe ubrania (nie lubię się stroić, ale nie lubię chodzić przez kilka lat w kilku rzeczach na krzyż) odkąd straciła pracę kupiłam sobie dopiero gdy sama poszłam do pracy. Rozumiem, że chce dla mnie dobrze, ale mam już dość tej walki - wiem, że to się nie zmieni. M.in. przez nią też miałam problemy z autoagresją (poradziłam sobie z tym na szczęście). Pamiętam, gdy przez przypadek odkryła moje blizny i powiedziała, że nigdy nie przypuszczała, że będzie mieć ze mną takie problemy - nie zainteresowała się, dlaczego to robiłam. Zabolało mnie to, bo znowu obróciła wszystko tak, jakbym to jej chciała zrobić na złość. I najważniejsze - jestem szczęśliwie zakochana (choć zachowuję do tego uczucia skrajną ostrożność - panicznie boję się odrzucenia i upokorzenia, ale mój mężczyzna jest bardzo wyrozumiały - sam sporo przeszedł) i wreszcie czuję, że mam o kogo zadbać i jest ktoś, kto zadba o mnie, kto rozumie moje potrzeby i nie bagatelizuje niczego, co czuję. To uczucie jest dla mnie bardzo ważne, bo nikt nigdy nie troszczył się o mnie. Dlatego też chciałabym się usamodzielnić - myślę o założeniu rodziny (nie teraz jeszcze, nie robię żadnych konkretnych planów, ale kiedyś, w przyszłości - jak najbardziej, jeśli wszystko się uda, to z mężczyzną, z którym jestem teraz). Chcę po prostu zacząć żyć własnym życiem, wiem, że nie będzie lekko - aż nazbyt dobrze znam wszelkie trudne codzienne sytuacje. Ale wiem, że gdybym stała się samowystarczalna, zaspokoiłabym wreszcie moje potrzeby - prywatności i spokoju, którego teraz nie mogę zaznać nawet w domu, w którym czuję się jak w klatce. Co powinnam zrobić? Odciąć się od teraźniejszego życia - zrezygnować ze studiów, iść do pracy i zacząć normalne życie wbrew temu, co powie matka czy dalej ciągnąć to wszystko? Bardzo proszę o rady - bo sama nie potrafię spojrzeć na to obiektywnie... :/
×