Skocz do zawartości
Nerwica.com

izuroxx

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia izuroxx

  1. siemka, nie wiem o czym rozmawiacie, ale witam. zaprosiła mnie polakita :) jako warszafka pozdrawiam!
  2. dzięki kochani, tak, daję radę. dzięki za wsparcie!!. ciągle próbuję, jest naprawdę coraz lepiej, dziś za pierwszym podejściem zdałam na odlewniczej warszawa, egzamin na prawko. było pięknie. nigdy na żadnym egzaminie nie byłam tak wyluzowana, jak dziś. w ogóle nigdy nie byłam tak wyluzowana :). coś pomaga, na pewno leki, ale przede wszystkim moja wspaniała "połówka" - kondzio. i wreszcie udało mi sie zrobić coś "do końca". :) czasami potrzeba dużo czasu, żeby dojść do siebie, i wtedy nagle się okazuje, że masz więcej spokoju i opanowania niż teoretycznie "zdrowi". :) :) czym trochę się zdziwiłam, ale tak pozytywnie, że czuje się, jakby nowe życie mi podarowali. więc ewidentnie - może nie da się wyzdrowieć całkiem, bo co jakiś czas będzie nas dopadać jakieś gó..no, ale to na chwilę i trzeba pamiętać i wierzyć, ciągle wierzyć, jak głupi ;p że zaraz będzie lepiej. dzieki wszystkim! izu piszcie jakby cosik, czy pożalić, czy zapytać, czy pogadać - izu.i.cnr@gmail.com
  3. witam wszystkich :) to co pamiętam zaczęło się chyba pod koniec podstawówki. byłam najlepszym uczniem w klasie. wszyscy roztaczali przede mną świetlaną przyszłość. już zaczynało się coś we mnie psuć - ale nie było jeszcze namacalne. w szkole średniej zwaliło się na mnie jak kontener gruzu. zaczęły się mocne lęki. myśli nie dające normalnie żyć. nauka była koszmarem, chodzenie do szkoły upokorzeniem, oglądanie sie w lustrze to był istny horror; znajomi, rodzina - byli, ale i tak najchętniej unikałam ich, bo przecież "tylko się przed nimi ośmieszę". myśli z serii "- ostatnio nie mogę się się niczego nauczyć - co będzie? będę zerem, wyląduję na śmietniku" były coraz mocniejsze, wraz z coraz gorszymi stopniami, co w końcu doprowadzilo do unikania szkoły. rzadko w miejscach publicznych, bo przecież jak wyjdziesz na ulicę, to zaraz ci ktoś uświadomi jaka jesteś beznadziejna. mama wracała późno, ale był dziadek w domu. a że wolalam zostać w domu - trzeba się w takim razie schować! - za sofą, z butelką wody i książką przez 6-8 godzin, a potem przemknąć do drzwi udając przed dziadkiem, ze się wraca. i tak np. przez tydzień. albo chorować "- trzeba chorować, żeby zostać w domu". to nie było trudne, bo i tak codziennie czułam się fatalnie. było dużo różnych rzeczy o których warto byłoby tu napisać, ale trzeba się streszczać :) skończyłam liceum, w przypadku niektórych przedmiotów - ledwo. był to koszmarny okres, koszmarna szkoła, koszmarna wychowawczyni, dla której byłam dosłownie wrzodem na pupie. nawet nie ukrywała, jakim zerem jestem dla niej, nawet przy mojej mamie. mama była zapracowana, a ja udawałam przez większość czasu, że nic mi nie jest. w końcu objawy zaczęły być widoczne aż do bólu . był pomysł zmiany szkoły, ale stwierdziłam, że zaraz mam maturę, a w nowej szkole będzie mi jeszcze gorzej. parę razy bylam u psychologa. ale skrzętnie ukrywałam na rozmowach jaka jestem naprawdę, albo przestawałam chodzić na spotkania, bo "nie pasuje mi ten lekarz". była matura, zdałam za pierwszym razem. z ustnej matematyki ledwo (pisemna poszła dobrze). angielski super, polski bardzo dobrze . wychowawczyni nie kryła zdumienia jakie miałam "głupiego szczęście". studia- na egzamin na ukochaną filologię angielską nie poszłam, choć byłam zarejestrowana jako kandydat. przesiedziałam go na ławce, bo przecież "i tak go nie zdam, po co się ośmieszać". . na egaminie na kolegium jezyka angielskiego pojawiłam się, ale w połowie stwierdziłam, że to bez sensu. poszłam wiec do studium na handel zagraniczny. zeby przeczekac rok do egzaminów ponownie na anglistykę.s oczywiście tam też był problem, że po co mam tam chodzić, jak i tak nie mogę sie niczego nauczyć i tylko się ośmieszam - przed nauczycielami - wiedzą, a raczej jej brakiem, a przed kolegami, koleżankami - moją żenującą - fizycznie i psychicznie - osobą. jak i w liceum kontakty z ludzmi zaczynały sie ok, po czym stwierdzałam, że jestem od nich gorsza i nie mam co przychodzic na spotkania. wytrzymalam 1,5 roku w tym studium, bo chciałam je skończyć, ale oczywiście w połowie ostatniego roku stwierdziłam, że po co mi to jak i tak jestem zerem. w międzyczasie mama zaciągneła mnie do innego miasta na egzamin na tamtejszy uniwerek - na filologię angielską, wieczorowo lub zaocznie. zdałam. więc tym bardziej moglam bez kończenia studium isć na anglistykę. oczywiście chodzilo o to, że po co mam konczyć to studium - głupia jestem. a dlaczego poszłam na anglistykę w tym samym momencie?? hehe who knows :) mysle, ze głównie dlatego ze miałam nadzieje, że zacznę na nowo, z czystą kartą i postanowieniem, że będzie inaczej niż do tej pory. zaczęlam pracować, studiowałam anglistykę. wiele osób, wykładowców oraz znajomych mówiło mi, że jestem świetna. i jako czlowiek i jako student. no i co? ja ciągle widziałam się jako zero. z roku na rok było ze mną gorzej, zaczęłam odchudzanie - z 62 kg na 46 kg:) na ostatnim roku się poddalam, bo trzeba już powoli pisać pracę, a ja przeciez w życiu tego nie napiszę. w końcu jestem zerem. potem poszłam sobie do prywatnej szkoły na wnętrzarstwo > ale przygoda skonczyła się tak samo jak poprzednie - w połowie ostatniego roku. gdzieś przed tą prywatną szkołą wylądowałam u psychiatry - dostałam leki - effectin i regularne spotkania z psychologiem. miała być psychoterapia, specjalnie ustawiona, ale oczywiście zrezygnowałam. w międzyczasie zmieniłam pracę na związaną z wnętrzarstwem - była świetnie płatna i wyglądała na bardzo kreatywną. a że była bardzo absorbująca to miałam wymówkę zrezygnowania ze szkoły. trzy miesiące temu, po dwóch latach zrezygnowałam z pracy, która naprawdę była koszmarem psychicznym. co chwila ktoś odchodził, rotacja była duża. tam trzeba mieć jaja ze stali :) i co? i sobie zyje. już dwa lata poza domem - mieszkam z chłopakiem (którego znam od 6 lat). obecnie bez pracy, taki mały darmozjadzik :) po effectinie było mi dużo lepiej. zrobiłam dzięki niemu parę rzeczy, na które wczesniej nie bylo mnie kompletnie stać psychicznie. tęsknię za pracą, myślalam, że pomimo dużej presji - dam radę. podbudowalam trochę swoją samoocenę, ale teraz cholernie się boję. bo gdzie znajdę pracę bez papierka? nikogo nie obchodzi, że skończyłam "prawie" parę kierunków. to się nie liczy :) a bez pracy - pomimo tego, że jest ze mną od dawna i był przy mnie w ciężkich chwilach - czy mój facet nie powie "dość"? a wtedy wrócę do mamy? taka stara baba jak ja ;p?i to bez roboty? i wykształcenia? impasik. studia? nowa praca? - i znowu nie dojdę do końca?? :D o komedio. ale jest pocieszenie i nadzieja - fakt, że w takiej sytuacji parę lat temu - mogłabym zrobić coś głupiego. a dziś, mimo wszystko, mimo dni gorszych i lepszych, bycia "formalnie zerem" ;> , i braku pracy jakoś sobię żyję. slodko gorzko ;p przepraszam za długość tego tekstu :D:D trzymajcie sie ciepło i mocno izu
×